Dzisiaj pora na ostatnie, i najboleśniejsze, ze wszystkich moich wspomnień związanych z DF. Zarządzana przez Meseritha forteca tak naprawdę nigdy nie upadła – gdyby poświęcić jej więcej czasu, pewnie mogłaby się dalej rozwijać, a może nawet rozkwitać. Problem w tym, że stało się coś, przez co straciłem do niej serce.
Oczywiście nie chodzi o makaki. Makaki swoją drogą. Czego się spodziewały – nie wiem. Może pozazdrościły koboldom, a że mieszkały kawał drogi od wejścia do fortecy, widziały tylko chwalebny początek ich wyprawy, a nie jej smutny koniec. Tak czy inaczej, kiedy przyszła wiosna, wyskoczyły ryczącą gromadą zza pobliskiej górki na Bogu ducha winne krasnoludy. Nie było z nimi dużo kłopotów – naprzeciw wybiegły im w świetnych humorach psy bojowe, którym się już trochę nudziło w jadalni. Spotkanie między tymi dwoma grupkami okazało się krótkie, ale bardzo intensywne. Psy po chwili wróciły do fortecy, a makaki nawet gdyby chciały, to nie mogłyby już nigdzie wrócić. Ale zakładam, że w stanie rozczłonkowania po całej okolicy już nawet wracać im się specjalnie nie chciało. Właśnie wtedy jakiś za bardzo rozbawiony pies nieodpowiedzialnie wrzucił kawałek czy dwa makaka, które właśnie szarpał, do jeziorka, z którego krasnoludy popijały wodę.
Narzekania zaczynały się powoli – najpierw dziwny smak i zapach zauważyła niestrudzona Stinthad Erithudar, która zawsze przynosiła najnowsze wiadomości z zewnątrz. Potem zaczęli się skarżyć inni obywatele. Nie pomagało dawanie im coraz większych komnat z ozdobnymi kamiennymi szafkami dla każdego lokatora ani coraz wymyślniejsze dania (z mięsa makaka) przygotowywane przez kucharza. Przez śmierdzącą wodę nastroje mieszkańców fortecy były coraz bardziej posępne. Domyślałem się, że z początkiem kolejnego roku sznureczek krasnoludów chętnych do zamieszkania w mojej fortecy nie będzie już taki imponujący.
Wtedy wpadłem na mój najgłupszy pomysł – ale przecież nie ja pierwszy, przede mną byli choćby Nikita Chruszczow czy Qin Shi Huang. Postanowiłem zbudować mur. Ogrodzić wejście swojej fortecy na tyle, żeby mogła przez nie przejechać kupiecka karawana, ale nic poza tym. Żeby koboldy i makaki na przyszłość ginęły od razu w wąskim przejściu, w przyszłości dodatkowo przyozdobionym wymyślnymi, okrutnymi pułapkami. Żeby mi już nie mordowały bohaterów ani nie zasmradzały wody pitnej.
Proste rozwiązania prawie zawsze okazują się niezbyt proste, i to zupełnie nie tam, gdzie by się człowiek tego spodziewał.
Uznałem, że mur składający się z jednego pięterka łatwo będzie wrogowi przeskoczyć (skoro nawet krasnolud potrafi wspiąć się na pojedynczy kamienny blok), więc stwierdziłem, że mój będzie miał podwójną wysokość. Wyznaczyłem jego przebieg oraz miejsce na bramę, zobaczyłem, że krasnoludy zaczynają go budować, i spokojny o dalsze losy fortecy przeszedłem do nadzorowania wykopków pod ziemią. W końcu kiedyś muszą znaleźć złoto i drogie kamienie.
Po dłuższym czasie na dole ekranu zobaczyłem niepokojący komunikat: Lor Tekkudgomath popadła w szaleństwo. Kilka sekund później patrzałem już na kolejną w mojej fortecy desperatkę. Na zewnątrz padał rzęsisty deszcz. Przemoczona do suchej nitki, wycieńczona Lor Tekkudgomath stała na szczycie mojego nowozbudowanego muru i wyła z rozpaczy. Co się stało?
Głupio mi to nawet pisać. Oczywiście, że krasnal jest w stanie wejść na pojedynczy kamienny blok i zejść z niego. Ale nie potrafi zejść z DWÓCH kamiennych bloków – to za wysoko. Biedna Lor była osobą, której przypadło w udziale zbudowanie ostatniej części muru i pod koniec budowy po prostu utknęła na szczycie. Zajrzałem szybko do jej profilu. Umierała z głodu i pragnienia. Kiedy zaczynała budować mur, była w ciąży ze swoim mężem. Siedząc na murze i czekając na ratunek, poroniła.
Błyskawicznie kazałem zbudować schody, którymi mogłaby zejść na dół. Jak się okazało, liczyła się każda sekunda. Wybierając między pragnieniem a głodem, pobiegła do jeziorka napić się wody. I umarła z głodu.
Pierwszy raz w mojej karierze gracza było mi strasznie, strasznie wstyd.
Potem o jej śmierci dowiedział się jej mąż. Przestał pracować, biegał po fortecy, krzyczał. W końcu dał się wciągnąć w ciągle organizowane przez Meseritha imprezy w pełnej psów jadalni.
Potem czas się zatrzymał. Forteca cały czas trwa nieruchomo w pliku na pulpicie mojego komputera. Nie wracam do niej. Poza wszystkim, od tego czasu wyszły już kolejne wersje DF i to w nich buduję swoje kolejne fortece. Lor jest już pochowana, ale jej porzucone ubrania wciąż leżą nad brzegiem jeziorka. A Meserith i jego towarzysze wciąż imprezują. Kilka dni temu wróciłem do nich na chwilę, na potrzeby tej historii dla Jawnych Snów. Chciałem poprosić Meseritha i Arbancog, żeby poszli chwilę popracować, wykopać kawałeczek tunelu. Chciałem zrobić ładny zrzut ekranu dla naszych czytelników – para przywódców fortecy przy pracy. Może kolonia jeszcze wyjdzie z dołka. Ale dowiedziałem się, że nie chcą iść pracować, bo są zajęci piciem grzybkowego wina w jadalni.
Poprzednie (odrobinę mniej ponure) części „Historii moich nieszczęść”: 1 2 3
Szkoda, że to ostatnia część opowieści o DF. Bardzo fajnie się to czytało :) Sam próbuję walczyć – nauczyłem się kopać w głąb, wcześniej myślałem, że wymogiem jest założenie fortecy u podnóża góry :P
Powodzenia:). A ja muszę powiedzieć, że fajnie się pisało, więc może jeszcze kiedyś do takiej formuły wrócę, opisując swoje nieszczęścia z jakiejś innej gry. Tylko o żadnej nie opowiada się aż tak wdzięcznie, jak o DF…
Ja mógłbym w podobny sposób wspominać swoje porażki ze świata World of Warcraft – tzn. było ich niewiele, ale sam klimat rozgrywki dobrze się do tego nadaje, by stworzyć z tego opowieść.
Gram w DF dopiero dwa dni lecz dzisiaj stalo sie cos naprawde ciekawego. Zajmowałem sie rozwijaniem własnej kolonii, wydobywaniem drogocennych kamieni oraz nawadnianiem pol uprawnych gdy przybyła grupa imigrantów ktora w krótkim czasie wszczęła bójkę. Zginęło 10 krasnoludow, smród byl nie do zniesienia. Z 30 krasnali pozostało mi tylko 15. Postanowiłem odstawić owa kolonie na bok… Wiem ze moglem ich pochować lecz bylo tyle ciał ze nie zdążyłem. Rozprzestrzeniła sie choroba ktora zabiła większość…