Nad moim dzieciństwem unosi się Amstrad CPC 6128. Pół dekady wpatrywania się w zielony monitor, niszczenia joysticków i podpisywania pisaczkiem kolejnych trzycalowych dyskietek. Zaczęło się od zachwytów – kiedy pierwszy raz zobaczyłem „Knight Lore”, nie mogłem spać. Ale z czasem Amstrad zaczął tracić swoje uroki. Zaczęły się lata 90-te. U kolegów pojawiały się pierwsze PC-ty. Na nich – m. in. zupełnie niewiarygodna gra „Chuck Yeager’s Advanced Flight Trainer”, w której można było latać samolotem między blokami i nad piramidami. A niektórzy znajomi mieli nawet najgorszego wroga pozycji Amstrada w mojej rozpalonej wyobraźni – Amigę. Amstrada ostatecznie spisałem na straty, kiedy pierwszy raz zobaczyłem w akcji legendarne „North&South” z Infogrames. Powrót do domu był smutny. Gry bezbarwne. Muzyczki paskudne. Byłem młody i głupi. Zupełnie nie wiedziałem, że to właśnie wtedy Amstrad przeżywał swoje najwspanialsze chwile.
Dopiero po latach zorientowałem się, że w czasie, kiedy się do niego zniechęciłem, Amstrad dzielnie stawiał czoła nawale komputerów nowej generacji. Miał swoją własną wersję „North&South” – oczywiście sporo brzydszą od amigowej, ale na pewno lepiej brzmiącą od pecetowej. Nie mówiąc o tym, że to, co można było zobaczyć na ekranie, stanowczo przewyższało widoki na PC-tach wyposażonych w kartę graficzną CGA. Na Amstrada był też „Advanced Flight Trainer” – wyświetlający czasem dwie klatki na sekundę, ale poza tym działający tak samo, jak na młodszych komputerach. Boso, ale w ostrogach! Kiedy się w to wtedy grało, spod obudowy było pewnie słychać, jak maszyneria w środku trzeszczy, kręcą się koła zębate, a ze stacji dysków może zaczynało trochę dymić. Ale komputer mógł być z siebie dumny – to był jego moment największej świetności. Doganiał maszyny dużo szybsze i potężniejsze. Dowodził, że nie jest niepotrzebny.
Dzisiaj komputery starzeją się zupełnie inaczej – gry nie są dostosowywane do ich możliwości, tylko często robione na wyrost, na sprzęt, który jeszcze nie istnieje. W końcu nie badamy granic możliwości komputera, tylko granice możliwości gry. To zwykle dużo mniej ciekawe. Nie ma miejsca na wzdychanie „Boże, przecież to niemożliwe!” na widok efektu graficznego, którego sobie człowiek dotąd na swoim komputerze nie wyobrażał. Wszystko zależy od coraz lepszych podzespołów.
Ale dawny schemat maksymalnego wykorzystywania ograniczonego sprzętu pozostał prawie bez zmian na konsolach. Najwspanialsze i najpiękniejsze gry często się na nich pojawiają, kiedy już czuje się oddech nadchodzącej kolejnej generacji. Starzejąca się konsola musi wykrzesać z siebie wszystkie siły, żeby jeszcze przez chwilę zaistnieć. W schyłkowych etapach rozwoju swoich konsol powstawały „Chrono Trigger” (SNES), „Final Fantasy IX” (PSX), „Panzer Dragoon Saga” (Sega Saturn), „Shenmue 2” (Sega Dreamcast), „Valkyrie Profile 2” (PS2).
Niedawno zrozumiałem, że właśnie umiera PSP. Dlaczego? Bo zagrałem w „God of War: Ghost of Sparta”. Trzeba tę grę zobaczyć, żeby uwierzyć, że taka grafika jest na PSP możliwa. Cała konkurencja, włącznie z „GoW: Chains of Olympus” pozostaje za „GoS” pod względem grafiki po prostu haniebnie w tyle. Nie mam o to do niej pretensji – nikt nie chce być zwiastunem zagłady, a taka gra jak „GoW:GoS” może oznaczać tylko jedno – koniec jest już blisko. Spieszmy się kochać konsole – tak szybko odchodzą. A najwspanialsze są tuż przed tym, jak wylądują na śmietniku historii.
„Schyłkowe gry” — bardzo ciekawy wątek, zasługujący na osobny wpis/przegląd. Dorzuciłbym jeszcze tutaj „Soul Reavera” z PS1 i „Shadow of the Colossus” z PS2. :)
O, tak. Tutaj na razie tylko się prześlizgnąłem wstępnie po powierzchni tego, co by można napisać. Choćby o tym, jak w cyklu rozwojowym konsol funkcjonują kolejne „Final Fantasy” (od SNESa do PS2 zawsze jedna przełomowa na otwarcie, jedna kiepskawa w środku i jedna wycyzelowana na pożegnanie; FFXIII trochę do tego nie pasuje, ale poza tym zasada ładnie działa). A poza tym jest jeszcze jedna rzecz – czyli gry post-schyłkowe. Na przykład gry na ZX Spectrum zrobione w 2011 roku.
Kurczę, jestem wielkim proponentem PSP i od lat walczę z głupimi memami „na PSP nie ma fajnych gier” oraz „PSP to martwa platforma”, ale przyznam się że przy God of War: Ghost of Sparta miałem podobne myśli jak autor. Tym bardziej szkoda, że PSP ma się powoli ku końcowi, bo skoro tyle można zeń wycisnąć…
Oj tam oj tam ;p. Jasne, że nie będzie już tak ładnych gier na PSP, ale konsola jeszcze trochę pożyje – choćby Persona 2, która co prawda jest remakiem, ale Tactics Ogre pokazał, że stare potrafi zawstydzać nowe. Do tego nowe BlazBlue, Legends of Heroes, trochę klasyków z PSN, trzecia Valkyria i ja tam jestem kontent. Sytuacja na pewno wygląda lepiej niż na NDSie, na którego niedawno wyszły/za niedługo wyjdą ostatnie hity i zostanie nam (chyba) tylko Devil Survivor 2. Również jestem wielkim zwolennikiem PSPka i ciesze się, że nie wszyscy w Polsce wypisują, że nie ma na niego gier.
Persona 2 ma jeden z najlepszych scenariuszy w grach wideo. Nie zawiedzie nikogo, kto tego szuka. Jestem tylko wściekły na nową falę fanów SMT, który narzekają, że nie będą mogli śledzić fikcyjnych mierników przyjaźni z postaciami i których odrzuca niedorastająca do dzisiejszych czasów grafika. (Jeden z redaktorów poczytnego pisma polskiego stwierdził, że wolałby Personę 4 na PSP i na podstawie screenów ogłosił, że gra jest przestarzała. Wstyd.).
Persona 3 była pod każdym względem gorsza od poprzednich części. Poza systemem walki, który w „dwójce” nie lśnił. A wszystko, co dobre w fabule P4, twórcy zawdzięczają zrzynkom z wcześniejszych części.
Czy Sega dała w końcu znać, czy VC3 wyjdzie poza Krajem Kwitnącej Wiśni? Już nie mogę znieść dylematów przytępionych licealistów, a ponoć „trójka” ma być dojrzalsza pod względem postaci.
Niestety nie wiem jak to będzie z VC3, ale skoro to ma być kontynuacja jedynki to raczej nie spodziewałbym się nastolatków i ich problemów z dwójki. A gra zapewne jakoś na zachód się doczołga.
Co do Person – nie jestem zwolennikiem żadnej „ze stron konfliktu” na temat tego, czy nowe, czy stare Persony są lepsze/jedyne właściwe. Uważam, że dwójka to faktycznie gra dojrzalsza i lepiej napisana od następców, ale absolutnie nie mam nic przeciwko 3 i szczególnie 4ce, która zdobyła moje serce na długie godziny. Jestem wręcz zadowolony, że autorzy na siłę nie próbują podrabiać niedoścignionych dwójek i wciąż eksperymentują z całą serią, zarazem oferując sporo fanom klasycznych Megatenów (choć przy doborze OSTu do remaku Persony 1 na PSP ktoś wychylił chyba za dużo…), ale to zapewne rozmowa na długooooooooo.
Co do pism – cóż, TO dostało 4 za grafikę w pewnym piśmie, a o oprawie Persony 2 nie powiedziałbym zła. Co dopiero o samej grze, że jest przestarzała. Taka branża, takie „wymagania”…
Persona 3 nie jest grą złą, ale IMO przereklamowaną. Jest w niej strasznie dużo niewygodnych i złych rozwiązań gameplayowych, a fabuła cierpi z powodu płaskich postaci i słabego tempa rozwoju akcji. Bawiłem się przy niej, fakt, ale także często wściekałem się lub zwyczajnie się nudziłem. „Czwórka” poprawia jednak dosłownie wszystko, więc…
Nie wiem też, czy Atlus daje sporo fanom starych Megatenów. Wręcz przeciwnie, widzę, że w dużej mierze ci odwrócili się od serii. Kaneko coraz mniej angażuje się w design, zastępują go znacznie mniej nietypowi designerzy. Soejima nie ma wyrazistego stylu, zbliża się do standardowego anime, a designer Devil Survivora w ogóle nie podkreślił „chorego” charakteru gry. Remake’i albo nie trafiają na zachód (Devil Summoner), albo są okaleczone (muzyka w Personie. Wszystkie wspaniałe motywy zastąpiono tym diablelskim pop-plumkaniem Meguro). Gdzie Cozy Okada i Satomi Tadashi? Zniknęli gdzieś, i nie ma kto ich zastąpić. Od Nocturne’a nie pojawiło się w serii nic, co trafiłoby do starych fanów.
Fun fact: Persona 3 była w Japonii przyjęta gorzej, niż poprzednie części (zwłaszcza głośne swego czasu „dwójki”). Do „starych fanów” próbowano później trafić FESem – również się nie udało. Wyników sprzedaży „czwórki” nie pamiętam, ale były chyba już lepsze.
„Gdzie Cozy Okada i Satomi Tadashi? Zniknęli gdzieś, i nie ma kto ich zastąpić. ”
Zrobili Folklore’a ;P
No i słuch po nich zaginął. ;p
Folklore’a kupię, jak PS3 stanieje.
Tak..Dzis możesz żałować swojego podejscia sprzed lat..ale jako rzekłeś- byłes młody i głupi. Ja atarynkę oddałem, commodorka oddałem..Nawet nie sprzedałem. Wydawały mi się tak beznadziejne,że nie chciałem ich dłużej trzymać. Ich miejsce zajęła Amiga i nie wypadało by dzieliła miejsce pod jednym dachem z kupa 8bitowego złomu. Byłem głupi? I to jak.. Dzis wiele bym dał by miec swoje dawne sprzety..do których mam sentyment.Z którymi związne sa jedne z najsilniejszych sentymentów w moim zyciu…Straciłem tez kilka fajnych gier..odpuszczając choćby Atari zbyt szybko. Rozkwit polskiego 8bitowego developingu..:)) Ale wtedy…wtedy wracałem s giełdy komputerowej..siadałem naprzeciw sześcdziesiątkipiątki.. i miałem ochotę przypieprzyć w nią siekierą i wyrzucic na smietnik. Była tak żałosna ze swoim magnetofonem.. i napisem READY..na ekranie. A na giełdzie…Amigi…, Atari ST..dema..gry.. Cóż..trzeba dojrzeć by zrozumiec. Pozdro.
Ja, choć to niepocieszające, sprzedałem swoje dawne napędy growe. Teraz ledwo co pamiętam kilka tytułów na nibykasety, jak ja to zawsze nazywam, a gdyby nie moja głupota i nierozwaga mógłbym z marszu przypomnieć sobie dawne czasy. Szkoda, wielka szkoda.
wiesz.. byłem dzieciakiem. Po latach żal, ale nie moge wymagac od siebie w tamtym czasie, przewidzenia tego,ze za lat – kilkanascie,w sumie dwadziescia:) bede chcial odpalic cos z kasety (np.z domu handlowego Sezam.).Tak samo jak pozbylem sie wszystkich komiksow, ktore dzis bylyby warte fortune..wówczas sprzedąłem je za kilka biletów do kina..mlodośc..:))
Jak już się żalimy, to się żalimy – rok temu wydałem za darmo kolekcję zabawek z kinder-niespodzianek. Było ich równo pięć tysięcy sto. Ajć.
Ajć…