„Sala samobójców” Jana Komasy to udany flirt z estetyką gier komputerowych. Reżyser deklaruje się jako gracz („Noszę soczewki, bo wychowałem się przed ekranami, grywałem w »Prince of Persia«” – mówił w wywiadzie udzielonym „Dwutygodnikowi”) i to w jego filmie jest widoczne (chciałoby się napisać: i to w swoim filmie wygrywa). Nie chodzi tu jedynie o zacytowanie „F.E.A.R. 2”, ale o odwołanie się do narracji „interaktywnego wideo” (introdukcja czy fabularne – w granicach możliwości X muzy – rozwidlenie w scenie z tabletkami). „Sala samobójców” przedstawia także fikcyjną grę sieciową przefiltrowaną przez konwencję anime. Co istotne, właśnie w tej „niepoważnej” stylistyce rozGRYwają się kluczowe wydarzenia opowiadanej historii (w polskim kinie – dyskretny urok eufemizmu – nieczęste zjawisko). Michał Walkiewicz („W sieci”) zarzucił filmowi spóźnienie w opisie zjawisk typu Emo, Kultura 2.0, Second-Life czy Facebook. To prawda, ale opis tych zjawisk nie jest chyba dla Komasy najważniejszy. Metaforycznie rzecz ujmując, z „Salą samobójców” jest trochę jak z graficznym obrazem tytułu w napisach początkowych. Najpierw wyświetla się: „http://sala_samobojcow”, ale po chwili zostaje tylko „sala samobójców”. Cała nowoczesna technologia wydaje mi się tutaj rodzajem ozdobnika (to nie zarzut) lub po prostu katalizatora zdarzeń. Ciekawszym jest samotność Dominika (Jakub Gierszał) i jego, nabierająca przerażającej samoświadomości, inność – w tym kontekście należy podkreślić fascynującą i destrukcyjną zarazem relację z Sylwią (rewelacyjna Roma Gąsiorowska). Spóźnienie tego filmu wydaje mi się symboliczne, kiedy zdesperowani bohaterowie wyrywają kabel łączący komputer z Siecią. Dariusz Misiuna pisał o francuskim socjologu kultury, Jeanie Baudrillardzie:
„Cóż jednak mają czynić ci, którzy nie chcą uczestniczyć w tym wielkim żarciu społeczeństwa konsumpcyjnego? Baudrillard daje im jedną radę: »Zawsze przecież możecie wyłączyć telewizor!« Pytanie tylko, co to znaczy?”.
Film wydaje mi się intrygujący, jednak zastanawia mnie stereotypowe podejście do problematyki Internetu i internetowych znajomości. Mamy w nim spełnienie chyba wszystkich czarnych scenariuszy, często powtarzanych przez osoby, będące niechętnie nastawionymi do nowoczesnych rodzajów kontaktu.
Oto młody, przystojny i wybitnie uczący się chłopak dostaje się we władanie strony/MMORPGa/osoby poznanej na czacie, jest przez nią/niego oplatany siecią uzależnień emocjonalnych, w efekcie czego popada w depresję/zaburzenia osobowości/wykazuje zachowania samobójcze, jest przez stronę/MMORPGa/osobę tę popychany do coraz dziwniejszych zachowań, co doprowadza do destrukcji osobowości bohatera i/lub samobójstwa.
Każdy chyba słyszał takie historie. Czy nawiązanie do nich jest celowym zabiegiem czy wynika z „braku innej opcji”? I czy nie doprowadzi to do spadku zaufania wobec Internetu?
Nie chciałbym, żeby moja wypowiedź zabrzmiała tak, jakby nie podobał mi się pomysł na film. Zastanawiają mnie tylko powody takiego a nie innego ujęcia problemu i potencjalne skutki, jakie może to przynieść.
Mnie boli najbardziej, że nikt nie zauważa trzeciego dna tego filmu, który powinien być pierwszoplanowo wyłuszczany. Problem rodzicielstwa. Problem z ustawionymi społecznie rodzicami, którzy brakiem czasu dla swojej pociechy automatycznie wprowadzają ją w destrukcję. Gry, Internet… Ee. Patrzyłem na to bardziej przez spektrum uczuć miłosnych m-dzy bohaterami (płakałem jak głupi bóbr), a także przez wizję, jakże dosadną, opiekunów nastolatków, i nie tylko chodzi w tym wypadku o użytkowników sieci czy gier komputerowych. A to ostatnie, niestety, zostało pochłonięte przez szukających zwady i okazji do brudnej famy dziennikarzy mass-mediów, którzy nic, a nic nie wiedzą o tej rozrywce.
/ Najlepszy film, jaki oglądałem w życiu. /
# Pisał Dominik z pozdrowieniami dla swojej Ukochanej Sylwii.
Nie lubię robić autoreklamy ale jeśli kogoś to zainteresuje to popełniłem coś na kształt recenzji filmu na łamach Miasta Gier pod tym linkiem: http://www.miastogier.pl/publicystyka,180.html Przy okazji w owym tekście poruszam problem społecznej reakcji jaką film czasem wywołuje. TVN już podchwycił temat, nagrywając bardzo tendencyjny odcinek „Rozmów w Toku”.
Głowa dobrze zauważył, że nie jest to film o grach, czy problemach nastolatków – to film o zepsuciu pewnych klas w naszym szybko bogacącym się społeczeństwie i zepsucia, jakie pieniądz wywołuje, wśród dorosłych i młodzieży.
Dodam jeszcze, że film mi się podobał, choć nie nazwałbym go „objawieniem”, czy „genialną produkcją” – kilka przekolorowanych scen wywołało niestety u mnie lekki „facepalm”. Nie uroniłem też łzy, bo niestety spodziewałem się takiego zakończenia. Niemniej zdecydowanie warto ten obraz zobaczyć i pomyśleć nad przekazem, który niesie. Na tle koszmarnych „komedii” serwowanych nam przez polskich filmowców, „Sala Samobójców” faktycznie wybija się wysoko ponad przeciętność.
Ja, tj. My płakaliśmy, bo raz, że od 3 lat dobrze Nam ze sobą, a dwa, że jesteśmy imiennikami bohaterów, z którymi bardzo mocno się utożsamiliśmy. Poszedłem na film, bo powiedziałem kobiecie, że fajnie będzie pooglądać historię bohatera o takim samym imieniu… Gdy okazało się po 40 minutach, że Czarnowłosy rozmawia z Sylwią (imienniczka mojej lubej), zamarliśmy z podziwu, zdziwienia, zaciekawienia… Naprawdę pochłonął mnie ten film, jak żaden inny, i mimo nieudolnie skonstruowanego motywu z zamknięciem się dziecka na spust w swym pokoju, uważam film za mój ulubiony, najlepszy polski, a zarazem najbardziej sensytywny, jaki w życiu oglądałem. ;)
pozdr
glowa711
Dla mnie jest to kolejny w film z serii – recenzent/interpretator mądrzejszy od twórców.
Jedyny plus tego filmu – taka tematyka nie była dotychczas w Polsce podejmowana. Wolę już belgijsko/holenderski „Ben X” o podobnej tematyce (nie takiej samej, ale… podobnej).
@Antares i po części głowa „Na tle koszmarnych „komedii” serwowanych nam przez polskich filmowców, „Sala Samobójców” faktycznie wybija się wysoko ponad przeciętność”.
Racja, ale… jak się okazuje Polska to nie tylko idiotyczne komedie… Kilka przykładów? Z ostatnio widzianych – „Essential Killing” – WOW. Z ostatnich dwóch lat – „Dom zły”, „Senność”, „Matka Teresa od kotów”, „Wszystko co kocham”… i parę innych. Uwierzcie jest tego sporo, ale jeżeli oczekujecie reklamy tych filmów w TV to zapomnijcie. U nas reklamuje się tylko „wysokobudżetowe” komedie z serii „Kochaj mnie i kochaj”. Jeżeli chcecie obejrzeć dobry polski film to musicie włożyć w to trochę wysiłku – choćby w znalezienie go.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że „Sala Samobójców” nie jest jedyna, ale mówiąc ogólnie jakość polskiej kinematografii ostatnimi czasy nie zachwyca. Do listy wartych obejrzenia filmów „made in Poland” dodałbym jeszcze „Wszystko co Kocham”, w którym to swoją drogą, zagrał Jakub Gierszał, czyli Dominik z „Sali Samobójców”.
# 'Dla mnie jest to kolejny w film z serii – recenzent/interpretator mądrzejszy od twórców.’
Często czepiasz się nadinterpretacji dóbr, która była, jest i zawsze będzie, bo każdy widz inaczej reaguje i inaczej odbiera pewne bodźce, o ile mogę to tak na około nazwać… U niektórych wywiera coś takie wrażenie, że umieją dostrzec wszystko ukryte, a nawet więcej. Nigdy nie poczujesz smaku głębi Sali Samobójców tak jak ja z moją dziewczyną, bo nie jesteś mną, bo nie masz na imię Dominik i nie kochasz ponad życie od kilku lat swej dziewczyny Sylwii… Nieraz właśnie przychodzi człowiekowi obejrzeć coś niemożliwie związanego z nim samym, co potęguje reakcje i późniejsze opinie. Coś wtedy zwyczajnie, rekapitulując, mocniej i dosadniej trafia do widza, który wówczas wypowiada się z namnożonymi odczuciami , uwzględniając metafory, przenośnie, alegorie, nawiązania najróżniejszego formatu, które do innych nie przemawiają. Postaw się w mojej sytuacji i uwierz, że nie ma co czepiać się jakichś nadinterpretacji, bowiem to nazewnictwo raz, że jest trochę negatywne, a dwa, że opisuje zjawisko wiecznie żywe, piękne i subtelne.
Witam,
Jako, że popełniłem tekst nieco zainspirowany Waszym wpisem, to pozwalam sobie zalinkować. I zapraszam do ewentualnej dyskusji.
http://niezgrani.pl/2011/03/16/sala-samobojcow-gracz-strzela-graczom-w-kolano/
Pozdrawiam,
Jakub Tepper
# ;>
'okazjonalnie ciekawym blogu dla żądnych nieco przeintelektualizowanych tekstów poświęconych elektronicznej rozrywce.’
# Uratowałeś skórę. Jedyne, co warto jeszcze dodać o sali: jako gracz cieszę się, że powstają nawiązania do tego medium w filmach, ale nie cieszę się, że ukazywany jest on w takim smarze. Równocześnie wszystko inne mogłoby stanąć na miejscu gier, ponieważ i tak głównym powodem są rodzice… Ale problem pojawia się, jak już pisaliśmy, w kwestii mass-mediów, które łatwo podchwytują 'scapegoata’ (gry) i pastwią się nad nim, rzucając nieprawidłowościami po obejrzeniu filmu. Niczym ślepy widz, albo przynajmniej ten z zasłoniętymi oczami… Jako gracz reżyser powinien wiedzieć, że może tym zaszkodzić interaktywnym filmom. Może zmienić wiele poglądów rodziców i babć, które widzą syna/wnuka grającego w zabijanie. Że może wzbudzić kontrowersje wśród gromadek kretów, które tylko z miłą chęcią rozjątrzą sprawę, guzik wiedząc i o alegorii filmowej SS, i o rozrywce growej.
Nie jestem do końca przekonany, czy to wyłącznie kwestia massmediów. Jasne, te swoją drogą. Ale po wyjściu z kina spróbowałem się wczuć w laika [nie wiem na ile umiejętnie] i niestety obraz, generalnie, gier miałem dość średni. Pewnie, fajnie pokazać, że nie tylko Bagiński robi w Polsce animacje, ale tutaj to po prostu niefortunnie wyszło.
@Jakub – Witamy na Jawnych Snach. Chyba dobrze by było, gdyby oglądający ten film częściej zdawali sobie sprawę z tego, o czym obaj z Romanem wspominacie – że gry są w „Sali…” tylko mechanizmem napędzającym fabułę, a nie głównym tematem. A tak – znów się napędza ta sama spirala, co zwykle, czyli media grzmią na graczy, że uczestniczą w jakiejś zbiorowej zbrodni na młodym pokoleniu, a gracze grzmią na media, broniąc przy tym zawsze przynajmniej kilku rzeczy, których nie warto bronić…
@Jakub
A ja czytam i nie rozumiem. Zapowiedziałeś pokazanie, dlaczego flirt z estetyką gier reżyserowi się nie udał. Potem o tej estetyce nie wspominasz słowem, tym samym nie odnosisz się do tekstu Pawła Schrebeira. Gdzie tu polemika?
@Fett – Tekst jest Romana Książka :).
Oj, przepraszam. Czytałem ten o „Falloucie” i mi się pomieszały
Prawdopodobnie niejasno się wyraziłem, za co przepraszam.
Otóż flirt kojarzy mi się z rzeczą przyjemną, z której obie strony wychodzą zadowolone. Pan film i pani gra owszem, kręcą koło siebie nosami, ale w końcu ten pierwszy chwyta panią za włosy i ostro [nie TAK ostro jak w nieodwracalnych] ją gwałci. Jeśli już tych analogii damsko-męskich mamy się trzymać.
Przynajmniej jeśli chodzi o treść. Bo forma to znów troszkę inna brocha. Ale wrzucenie CG to jeszcze za mało na romans.
Rozwidlenie w scenie z tabletkami np. to z kolei moim zdaniem spora nadinterpretacja. W ten sposób możemy dojść do absurdu, gdzie w każdym filmie znajdziemy odpowiednie „zapożyczenia” z gier. Ot, jadą autem i strzelają.
Zresztą ta mała dyskusja zainspirowała mnie z kolei do napisania następnego tekstu, tym razem o przenikaniu się filmów i gier, a raczej całkowitym bezsensie takiego rozumowania. Ale to w wolnej chwili. :)
@Jakub Całkowity bezsens jakiego rozumowania? Że filmy zapożyczają sposoby narracji z gier? Znalazłoby się naprawdę sporo kontrprzykładów. Więc chyba dla dobra tekstu bezpieczniej „całkowity bezsens” zastąpić „istotnymi wadami” ;).
Ale to b. ciekawa rzecz – i ładnie się nakłada z prowadzoną równolegle na Jawnych Snach rozmową o Heavy Rain, w którym z kolei elementy filmu przepływają do gry.
Oj, nie chcę tutaj się rozwijać, jak mnie najdzie na tekst to go spłodzę i gdzieś tam spróbuję zaanonsować jego obecność. Tak jakoś mi po prostu po głowie świta, że film i gry to jednak całkowicie inne media i Heavy Rain [jestem w trakcie gry, jeszcze jej nie skończyłem] jest doskonałym przykładem na porażkę łączenia ich obu. :)
@Jakub Ja bym na pewno nie powiedział, że zupełnie inne. Raczej jak teatr i kino na początku XX wieku – mają mnóstwo wspólnych środków i metod, więc myślą, że powinny iść razem, a kino jest młodszym, brzydszym braciszkiem teatru. Grom się często wydaje, że film powinien być ich głównym źródłem inspiracji. Zobacz, jak często się przy nich używa przymiotnika „kinowy”. Po angielsku co chwila jak ktoś chce walnąć grze komplement, to mówi „cinematic”. „Heavy Rain” to skrajność, ale co powiesz np. o „Mass Effect”? Tylko kino ruszyło do przodu, jak się trochę odcięło od teatru. Z grami, mam nadzieję, może być podobnie.
Czekamy na anons&tekst :).
W porządku. Filmu nie widziałem, a z powyższego tekstu zrozumiałem, że jest jakiś głębszy związek z grami w warstwie formalnej, jak w takim „Scott Pilgrim vs the World”.
Z drugiej strony, obruszanie się na to, że gry są tłem dla historii, która mogłaby zostać opowiedziana na innym tle, to już chyba przesadna troska. Stereotypy dotykają wielu sfer kultury i warto się z nimi mierzyć, choćby dlatego, że zazwyczaj niosą ze sobą źdźbło prawdy…
O to to, jak sam zauważyłeś filmu nie widziałeś. Sala samobójców nie mierzy się ze stereotypami, tylko je powiela. A na to jestem cholernie uczulony. Nie tylko zresztą w temacie gier, ale wielu innych.
@von.grzanka
„We władanie strony/MMORPGa/osoby poznanej na czacie” popycha Dominika jego nadwrażliwość, brak uwagi ze strony rodziców oraz – last but not least – osaczenie przez rówieśników (spotęgowane przez Sieć). Są „inne opcje”, ale pytanie, czy opowieść o pozostałych rówieśnikach równających do normy byłaby równie ciekawa? Tak jak mówi filmowa Sylwia: tylko inność jest ciekawa. Dorzucę cytat z House’a: „normal is overrated” :-)
Nic nie jest w stanie wywołać „spadku zaufania do Internetu”. W obecnych czasach jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest… osłabianie zaufania do Internetu – człowieka/użytkownika powinien cechować krytycyzm. Tu właśnie widzę naiwne przesłanie filmu: wyrwanie kabla jako wyjście z Sieci? Nie chodzi nawet o to, o czym pisał dziennikarz Filmwebu, że przecież jest Sieć w komórce. Rzecz w tym, iż będąc poza Siecią, tak naprawdę cały czas w niej (mentalnie) tkwimy.
@glowa711
Przede wszystkim: swoimi pozdrowieniami Dominika dla Sylwii ukradłeś mi cały tekst :-) Rozumiem, że poczułeś się jak bohater opowiadania „Ciągłość parków” Cortazara – zazdroszczę doświadczenia!
Co do rodziców – zgoda. Ale to chyba w tym filmie oczywiste, prawda? Ja piszę o sprawach bardziej mglistych/dwuznacznych, żeby (także mnie) nie umknęły.
Wspominam o kontekście technologicznym (włączam w to narrację charakterystyczną dla gier komputerowych – o tym więcej w odpowiedzi na wpis Jakuba Teppera), bo taki jest profil tego serwisu. No i mogę jakoś nawiązać do fascynującej dyskusji o „Heavy Rain”…
„Może zmienić wiele poglądów rodziców i babć, które widzą syna/wnuka grającego w zabijanie”. Ale to chyba dobrze, nie? (za chwilę ZABIJĄ mnie wszyscy fani FPS-ów:-) ) . „Granie w zabijanie” – w tym ładny (i to też nie do końca) jest tylko rym. Przy okazji: to gotowa linijka do wiersza, który można wysłać na konkurs ogłoszony przez Jawne Sny!
@antares
Fajny tekst. Z uwagami odnośnie nowej matury się zgadzam – także jako belfer w stanie spoczynku. Poza tym, jak wspomniałem w artykule, uważam, że kwestia gier, Internetu jest w „Sali samobójców” tak naprawdę drugorzędna.
@jar3k
Nie czuję się mądrzejszy od twórców tego filmu. Pełna zgoda, co do kondycji polskiego kina – powtarzanie sformułowania, że jest kiepskie, miało sens kilka lat temu. Teraz zdarzają się naprawdę niezłe tytuły. Do wymienionych przez Ciebie dodałbym jeszcze – to tak na szybko – „Rewers”, „Cztery noce z Anną”, no i nieco starsze „Sztuczki” Jakimowskiego (obowiązkowo też „Zmruż oczy”!).
Bardzo dziękuję – komplement od kogoś, kto pisze dużo dłużej niż ja, jest dla mnie bardzo motywujący! :) Zgadzam się ze stwierdzeniem, że „Sala Samobójców” nie jest ani o grach wideo, ani o Internecie – właśnie to próbowałem wyjaśnić w tekście. Problem w tym, że przeciętny widz zapewne potraktuje tę produkcję, jako kolejny film przestrzegający przed uzależnieniem od sieci i gier. Szkoda…
Jak Drzyzga. Aż się ulewa, jak się słucha tych dzieciaków i wszystkich 'prologów’ prowadzącej, które nabierają sensu dopiero pod koniec programu. Gdy Ewa ino się żegna. Wspaniale. Nie ma to, tamto – do tej pory na pewno połowa babć już opuściła fotele przed telewizorami. Bulwersacja, wiem, ajuści…
Polecam wsłuchać się w wypowiedzi pani psycholog – tak pięknych błędów językowych dawno nie słyszałem.
Taa. Było coś w stylu przegłeś, albo cóś… ;) Nie pamiętam ju, Antares, ale nie namówisz mnie do powrotu do tego szoł. ;))
David Cage, abstrahując, zapowiedział kontynuowanie prób rozwoju nowowykreowanego przez KŁANTIK gatunku gier. Wyrzekł się sequela swojej marki, potwierdzając autorskie tezy sprzed premiery Heavy Rain. Mówi o wyprodukowaniu zupełnie innej historii psychologicznej w tym samym schemacie, by pociągnąć dalej fenomen origami-killera.
Schemacie dojrzałej i dorosłej rozgrywki. Ciekawie się zapowiada, bacząc na fakt, że możemy dostać zupełnie inne meandry fabularne, w zupełnie innym sosie klimatycznym, w zupełnie innej lokacji i przy zupełnie innej specyfice narracji. Gwóźdź programu jednak pozostaje, wybór i napięcie – wg. mnie główne atuty produktu.
http://www.destructoid.com/heavy-rain-creator-really-likes-heavy-rain-196654.phtml – w temacie gier stawania się filmami i na równi filmom – jak zwykle świetny komentarz na Dtoidzie. :)
Nie bardzo wiem gdzie, więc publikuję tutaj – http://niezgrani.pl/2011/03/21/filmie-odczep-ty-sie-w-koncu-od-gier/
Moja pierwsza część wynurzeń na temat łączenia filmów i gier.
Wydaje mi się, że szukałeś bardziej zaczepki do Jawnych i z palca na siłę te przytyki względem filmowości wymyślałeś, niż na dobre chciałeś coś od siebie przekazać. Coś, co zdefiniuje Twój pogląd, który, rzekłbym, po oparciu o PWNowskie frazesy ( w szczególności odnośnie gier, które natenczas kompletnie inne wyznaczają wzorce, niż miało to miejsce kilkanaście/kilka nawet lat temu) staje się płytki. Mogłeś ująć cały wywód w stwierdzeniu, że gra posiada największy cud tymczasowego medium – interaktywność, a film tego nie ma. Tyle. Cała reszta z video może -lecz pamiętajmy, że nie musi- przekroczyć próg produkcji growej. A łączyć się oba twory będą zawsze… Tym bardziej, że w dobie ekranizacji gier i egranizacji filmów nie ma co liczyć na, swoją drogą zupełnie bezsensowne w moim mniemaniu, podzielenie składowych odpowiednich do tego i odpowiednich do tego. Z resztą, cytując Ciebie, Jakubie – „po kiego czorta?”
Oczywiście związki pomiędzy kinem a grami komputerowymi, operującymi przecież (ruchomymi) obrazami, istnieją. Zresztą wyczerpująco na Twój tekst odpowiedział Paweł Schreiber. Napiszę tylko, że zgadzam się z Tobą, co do tego, że siła gier tkwi w tym, co odróżnia je od kina. Ciekawym (filmowym? – żartuję) ujęciem jest tutaj przestrzeń, o której zajmująco pisze Paweł (w każdym razie już wiem, skąd bierze się ma słabość do np. platformówek). W ogóle to samoświadomość danego medium jest najważniejsza. Jestem szczęśliwy, że taki „Blade Runner” przemówił do mnie na trzech – zupełnie różnych – poziomach: oryginalnej powieści Dicka, filmu Ridleya Scotta, no i wspaniałej gry Westwood Studios (do dzisiaj słyszę deszcz w słuchawkach i widzę światła Los Angeles). Każda z wersji tej historii, dzięki odmiennej „platformie”, miała do zaoferowania coś niepowtarzalnego. To przenikanie się języków kina i gier komputerowych ma też drugą stronę. Ostatnio w ramach riserczu do kolejnego tekstu przypomniałem sobie „eXistenZ” Cronenberga – przykład jak kino twórczo przetwarza język innego medium, ale tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę niezbędne w kontynuowaniu OPOWIEŚCI (wybrane sceny np. z wspominaną przeze mnie w JS „pętlą gry”). Jednak już np. taki „Gamer”, całymi garściami czerpiący z FPS-ów, ba momentami wyglądający niczym rasowy FPS – przy całej mojej słabości do twórców „Adrenaliny” – jest okropny. Za dużo gry w filmie. Dlatego rozumiem Cię, kiedy piszesz, że często coś, co jest filmowe, „nie jest po prostu fajną grą”.
Ja to mówiąc szczerze nie za bardzo rozumiem, w jaką stronę zmierza ta dyskusja, ale postaram się przyłączyć ;).
Tworzy się nam tu w tle jakiś abstrakcyjny temat w stylu „czy gry można uznać za sztukę?”, „czy to dobrze, że gry czerpią z filmu?”, etc. Na dobrą sprawę sprowadza się jednak do tego (przynajmniej taka jest moja intuicja), że Jakub uważa gry za formę rozrywki (w dużym uproszczeniu), a glowa za „coś więcej”…
glowa… napisałeś, że „w szczególności odnośnie gier, które natenczas kompletnie inne wyznaczają wzorce, niż miało to miejsce kilkanaście/kilka nawet lat temu”… czyli jakie? „Te inne” wzorce, o których mówisz to albo sci-fiction albo pieśń odległej przyszłości. Czym różni się gra w Ponga od gry Heavy Rain? Kontrolerem. I czym jeszcze? Różnica jest niewielka. To tak jak między filmem na taśmie celuloidowej, a nowymi produkcjami 3D. Czym różni się Cannon Fodder od Modern Warfare? Na dobrą sprawę grafiką. Film pozostaje filmem, gra grą.
Nie próbujmy na siłę tworzyć nowych pojęć i teorii, że gry mają dla siebie „na własność” „interaktywność” bo tak nie jest. Na dzień dzisiejszy sytuacja jest taka – gra wideo/komputerowa to rozrywka. To jest jej najważniejsza funkcja. Praktycznie każda definicja (węższa czy szersza, a uwierz mi przejrzałem ich naprawdę sporo. Najbardziej rozbudowaną z jaką się zetknąłem podaje Sławomir Łukasz w książce „Magia gier wirtualnych”) stawia aspekt rozrywkowy na pierwszym miejscu (jeżeli w ogóle podaje się cokolwiek innego poza funkcją rozrywkową). Reszta to dodatki.
Wracając do Heavy Rain. Ja mówiąc szczerze mam jakieś dziwne wrażenie, że to co robi/mówi Pan Cage to zwykły PR i retoryka. „Gry są interaktywnym filmem – kupcie je!”. No jak to się dzieje, że kultura nie akceptuje gier jako „dojrzałego”, „wartościowego” produktu… Musimy to zmienić na siłę… Mi się wydaję, że… nie tędy droga. Bardziej trafia do mnie Kojima z tzw. „przebijaniem czwartej ściany” w grach z serii MGS.
Szanowny recenzencie,
to nie jest film o grach ani o Internecie, ani o uzależnieniu od jednego czy od drugiego. Tak jak ktos bardzo trafnie zauważył w upełnie innej recenzji tego filmu gdzie indziej, Dominik zamiast wejśc do „sali samobójców” mógłby równie dobrze zacząć pić albo ćpać i nie zmieniłoby to sensu opowiadanej historii (choć na pewno nie byłaby taka ciekawa). A wyrwanie kabla od Internetu okazuje się nie być żadnym rozwiązaniem niczego, jest tylko beznadziejnym aktem desperacji rodzica który nie wie co zrobić.
Ten film mówi o zupełnie innym problemie, owszem, już tez wielokrotnie poruszanym w kinie, ale czy to cos złego? Mówi o nieumiejętności odnalezienia sie w prawdziwym zyciu chłopaka, którego bogaci i robiacy kariere rodzice trzymają pod kloszem, bez stycznosci ze światem rzeczywistym (dla mnie bardzo wymowna jest tutaj scena jazdy autobusem, i późniejsze oburzenie rodziców, jak to jest mozliwe żeby ich dziecko wracało do domu autobusem!). Jego izolacje pogłębia jeszcze fakt, ze – jak ogrom obecnej młodzieży – z rówieśnikami kontaktuje się głównie za posrednictwem FB i tym podobnych serwisów. Kiedy zaczyna on miec problemy emocjonalne – nieuniknione jak u każdego w tym wieku – kompletnie nie umie sobie z tym poradzic i urasta to dla niego do wymiaru tragedii. Rodzice są stereotypowo nieobecni, zajęci własną karierą, więc chłopak „wpada w złe towarzystwo”. Gdyby taki film powstał np. 10 lat temu, to zapewne chłopak wszedłby „w realu” w towarzystwo np. alkoholików, ćpunów czy młodocianych bandytów, albo w jakąs destrukcyjną sektę. W obecnych czasach miejsce tego wszystkiego zajęła owa „sala samobójców”, ale tak naprawdę wychodzi na jedno.
Innymi słowy, mamy tutaj nałożenie płytkosci emocjonalnej współczesnej młodzieży żyjącej w sieci na płytkość/nieobecność emocjonalną bogatych rodziców-karierowiczów, co w efekcie daje tragedię. I o tym jest ten film, a nie o Internecie.
@raj
Szanowny Komentatorze,
przede wszystkim witamy na Jawnych Snach! Dziękuję za komentarz, ale obawiam się, że nie podyskutujemy, bo w gruncie rzeczy nasze teksty mówią… to samo (w „Sali graczy” pisałem: „Cała nowoczesna technologia wydaje mi się tutaj rodzajem ozdobnika [to nie zarzut] lub po prostu katalizatora zdarzeń. Ciekawszym jest samotność Dominika [Jakub Gierszał] i jego, nabierająca przerażającej samoświadomości, inność […]”). Jeżeli kładłem większy akcent na kwestie związane z grami wideo lub Internetem, to ów nacisk wynikał z profilu naszego serwisu (stąd moja późniejsza polemika z tekstem Jakuba Teppera: http://jawnesny.pl/?p=1839 ) oraz niechęci powtarzania tego, czym – jak był Pan łaskawy zauważyć – zajmowały się inne media.
Jeśli zaś chodzi o „wyrwanie kabla od Internetu” – dla mnie to poruszający, ale archaiczny gest w dobie (symulakrów i) symulacji.
Pozdrawiam!