Chomik w kołowrotku

Henry David Thoreau, autor słynnego eseju „Obywatelskie nieposłuszeństwo”, pewnego dnia odmówił płacenia podatków na rzecz rządu USA. Zorientował się, że ich płacenie jest tak naprawdę wspieraniem zjawisk, z którymi się skrajnie nie zgadza: wojny Stanów z Meksykiem i wciąż obowiązującego na Południu niewolnictwa. Jego czas i jego praca są przetwarzane na pieniądze. A pieniądze te trafiają do rządu, który kupuje za nie broń i wspiera z nich plantatorów używających pracy niewolników. Można sobie wmawiać, że przecież Thoreau nie biega z karabinem strzelając do Meksykanów i nie zakuwa niewolników w kajdany – ale dzieje się to za jego pieniądze. Krótko mówiąc, jest jak biedny chomik z „Day of the Tentacle” – ktoś daje mu ciepły sweterek, żeby było mu milej, on z wdzięczności biega sobie w swoim kołowrotku, do kołowrotka dołączona jest prądnica – ale co prądnica napędza, chomik przecież nie wie. Ważne, że jego praca zostaje przetworzona na energię. Thoreau jako chomik przyszedł mi do głowy, kiedy przeczytałem ostatni tekst Olafa o grze wydanej przez DARPA.

Henry David Thoreau. O człowieku, który się fiskusowi nie kłaniał.

Czy Olafowe obawy są na wyrost, czy nie – trudno mi osądzić. Myślę, że to, co pisze, przede wszystkim daje do myślenia. Mnie w całej sprawie zainteresowało na chwilę co innego – to, jak bardzo nasza rola w Internecie przypomina wariacki bieg chomika w kołowrotku. Nasz czas, energia i zaangażowanie stają się tam dobrem, które gromadzą duże i małe firmy. Na Facebooku nasze życie towarzyskie staje się walutą, którą można swobodnie obracać. Najbardziej niepokojące w tym wszystkim jest to, że rzeczy, którymi się w sieci zajmujemy, tak naprawdę nikogo z tych gromadzących nasz czas i energię nie obchodzą. W internetowym sporze z lotu ptaka nie chodzi o to, czy ktoś ma rację, ani nawet o to, czy ktoś ma pogląd (czy tylko udaje), ale o to, czy więcej ludzi kliknie, żeby zobaczyć, o co cała awantura. My w kołowrotku zajmujemy się swoimi głupotami, które z punktu widzenia jego konstruktorów zupełnie nie mają znaczenia. Chodzi tylko o to, żeby nas skłonić do biegania i generowania energii, którą ktoś potem wykorzysta w sposób nie zawsze przez nas rozumiany. Najlepszym narzędziem do tego służącym może być gra, bo i tak pobudza do aktywności – niby bezinteresownej – którą potem można odpowiednio wykorzystać.

"Matrix". Spijanie energii naszych (jawnych) snów.

Internet i funkcjonujące w nim gry nie są tu chyba żadnym novum – przecież tak samo działa bardzo wiele dziedzin ludzkiego życia. Wszyscy generujemy energię napędzającą system gospodarczy – nasza praca zostaje przełożona na pieniądze, które później przepływają mniej i bardziej egzotycznymi kanałami w miejscach, o których się nam nie śniło; troska o konsumenta rozciąga się tylko o tyle, żeby się nie obraził i nie zatrzymał strumyczka pieniędzy, który z niego wypływa. Na uczelniach powstają kolejne publikacje, których nikt nie czyta, i projekty, które nie mają sensu, ale które przekładają się później na różnego rodzaju rankingi, umożliwiające lepsze finansowanie w przyszłości. Praca naukowa (a czasem „naukowa”) staje się formą energii niezależnej od tego, czego właściwie dotyczy. Tak samo bywa z aktywnością społeczną. Polityczną. Wszelaką.

Podobnie jak Thoreau, czuję się nieswojo na myśl o tym, że to, co robię, napędza jakieś koniunktury. Nie lubię niczego robić dla koniunktur, bo nie lubię (i nie rozumiem) sił, które za nimi stoją. Zwłaszcza, że te siły często zajmują się sprawami, z którymi nie chciałbym mieć zbyt wiele wspólnego. Myślę, że idea wykorzystywania zabawy milionów ludzi do budowania sztucznej inteligencji wykorzystywanej w broni ma w sobie coś bardzo niepokojącego, niekoniecznie nawet dlatego, że to broń, tylko dlatego, że nie jestem w stanie objąć wszystkiego, co z jej pomocą można zrobić. Wolę projekty takie jak „Improviso”, które też zbierają dane z rozgrywki, ale robią to w celu bezinteresownej uciechy. W takiej sytuacji jestem zadowolonym z siebie chomikiem, który wie, co napędza.

"Improviso". Gra dla uczciwych chomików.

Odwołując się do dyskusji pod artykułem Olafa – też staram się dość poważnie podchodzić do kwestii kupowania towarów produkowanych w warunkach naruszających zasady, które wyznaję. Jeśli dzisiaj potępiamy właścicieli niewolników z amerykańskiego Południa, to robimy to trochę obłudnie – nasi niewolnicy siedzą w dziecięcych fabrykach Azji Południowo-Wschodniej i rzadziej ich oglądamy na oczy, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Chcąc nie chcąc, jesteśmy uwikłani w mnóstwo paskudnych spraw. Można próbować się od nich odciąć, jak Thoreau, który odmawia zapłacenia podatku i trafia na całą długą noc do więzienia w miasteczku Concord w Massachusetts.

Przewrotna pointa całej historii jest taka, że Thoreau wychodzi zza krat, bo wielbiciele jego idealistycznej postawy postanowili za niego zapłacić. I tak Thoreau miał czyste sumienie, a państwo miało swoje pieniądze na karabiny do Meksyku i łańcuchy dla niewolników. Wszyscy zadowoleni.

Pozostaje tylko lekki, że tak powiem, absmak. Wychodzi na to, że idealizm też bywa uwikłany, a z kołowrotka nie ma ucieczki.

4 odpowiedzi do “Chomik w kołowrotku

  1. Olaf Szewczyk

    @Małpi Wujek

    Według Pawła niedopatrzenie, z mojej perspektywy celowy zabieg. Jako przedstawiciel frakcji reakcyjnej w Snach nadal dzielnie stawiam opór siłom postępu, obawiając się konsekwencji takiego ruchu.
    Dziękujemy za miłą opinię :).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *