Przegrywamy (2): Na razie tylko iskry

Temat miałem odpuścić, niewiele tu przyczynków do krytyki. Trudno rozwodzić się nad czymś, co praktycznie nie istnieje. Ale wywołany przedłużającą się dyskusją o „Assassin’s Creed” oraz wpisem Olafa wspominającym pięknie sir Josepha Banksa, postanawiam spróbować. Może jak nic nie ma, to od czegoś krótkiego trzeba zacząć?

Zacznijmy zatem od pochwalenia „Assassin’s Creed”. Całkiem poważnie. Zeszłą jesienią, gdy pojawił się „Brotherhood”, poza odruchowym bojkotem edycji konsolowej i odłożeniem sprawy na wiosnę (gdy jest wybór, wybieram komputer), wzbudził moje zainteresowanie jeden szczegół. Kopernik. Wydany tylko na PS3 dodatek „Copernicus Conspiracy”, mógł był argumentem za zakupem tej wersji. Ciekawość szybko zaspokoiły jednak parominutowe filmy na YouTube, demonstrujące całość krótkiej przygody. Do ich
obejrzenia skłoniło mnie mocne uderzenie już na początek: Nasz wielki rodak przemawia do grupki gapiów przed rzymskim Palazzo Senatorio. Bohater gry pyta, kto zacz. „Pochodzi z Prus”, słyszymy w odpowiedzi. Słucham? Potem przeskok na samego uczonego, naigrywającego się z systemu ptolemejskiego z wyraźnym niemieckim akcentem. No tego już za wiele! Kopernik, jak wiem od kołyski, był(a) krystalicznym Polakiem! Cóż za konsekwentna ignorancja autorów gry – nie szanują biologii, nie szanują historii!

Kopernik na monitorze i płótnie

Pięć minut później, po wycieczce do Wikipedii, to mnie jest głupio. Okazało się, że o życiu jednego z największych naukowców wiem tyle co nic. Owszem, zapoznałem się kiedyś pobieżnie ze sposobem rozumowania i obserwacji, które doprowadziły go od hipotez do teorii heliocentrycznej, ale treść „De Revolutionibus (…)” to jedno, a człowiek to drugie. I być może ważniejsze.

Zatem chciałem więcej, iskra wywołała płomień. „Copernicus Conspiracy” kontynuował jednak temat w sposób nader znajomy. Kopernik umyka przed spiskiem, poluje na niego zaufany Borgiów wysyłając kolejne fale ruchomych ciał do zasieczenia, w której to czynności, kluczowej podobno dla tzw. grywalności, astronom ochoczo wspomaga bohatera gry. Piękny, kolorowy Rzym miga przed oczami, zimne żelazo perfekcyjnie broni światłej myśli naukowej. No dobrze – mówię sobie – a jak to było na prawdę? I tu rola
gry się niestety kończy.

Andrzej „Czterdziestolatek” Kopiczyński jako Kopernik w filmowej biografii. Może anachroniczna, ale o prawdziwym człowieku wciąż mówi więcej niż jakakolwiek gra.

Wizyta na copernicus.torun.pl to dobry wstęp, rozumiem już, że był z rodziny polsko-niemieckiej, urodził się i mieszkał głównie w internacjonalnych Prusach Królewskich zależnych politycznie od Rzeczpospolitej. Po polsku być może mówił, ale dowodów brak. Językiem domu był niemiecki, a traktatów naukowych – łacina, naturalnie. Słowem – narodowość jest płynna i ma znaczenie drugorzędne. Kolejnym przystankiem jest znalezienie w odmętach sieci jedynego biograficznego filmu aktorskiego o astronomie, polsko-enerdowskiej produkcji z 1972 roku. Zaskakuje wyważeniem. Wręcz kontemplacyjnym, ale celnym podejściem do ostracyzmu, ale i odrobiny bezinteresownego wsparcia, z którymi spotykał się niezwykły umysł w czasach, gdy ludzie próbowali podnieść głowy po dziesięciu wiekach bicia czołem przed sutannami. Po drodze zdobywam jeszcze „Gwiazdę Kopernika”, średnio udaną polską animację z 2009, którą jednak oglądamy z córką do końca. Już wiem, że mała – szczególnie po uzupełnieniu księgą VIII „Tytusa, Romka i A’Tomka” – lepiej będzie rozumieć co sprzyjało, a co przeszkadzało Mikołajowi w jego pasji, niż tatuś-ignorant jeszcze parę dni wcześniej. Na deser zostaje jeszcze lektura i filmowy dokument o niedawnym odnalezieniu i potwierdzeniu autentyczności szczątków astronoma oraz nieprzeczytana na razie biografia „Prywatne życie Kopernika”. Gdyby była grą, już byłbym zapewne daleko.

*

Gry biograficzne praktycznie nie istnieją. Po co wchodzić na grząski grunt, na dodatek z interakcją? Wystarczy pięćsetna wariacja na temat Batmana, Lary Croft, Skywalkera. To wdzięczne tworzywo – są cierpliwi, rozciągliwi jak guma. Karą za krok za daleko może być wycisk od fanów, a nie oskarżenie o nadinterpretację faktów czy zniesławienie. Tyle, że twórcy filmów, książek, komiksów już dawno zorientowali się, iż mimo ryzyka, prawdziwe losy są wdzięcznym materiałem. Po ostrożnym oszlifowaniu potrafią świecić blaskiem niedostępnym dla zmyślonych symboli, często dawać odpór komercji. Wszystkich realiów do masowej zabawy dopasować się nie da. I nie trzeba tu być koniecznie dedykowanym biografem, studiującym przez lata każdy krok swojego obiektu. Miloš Forman sportretował niezwykle zarówno Mozarta, jak Larry’ego Flynta, nigdy nie zapominając, że jest przede wszystkim filmowcem.

Mata Hari: art i concept-art

Czy gry się do tego nadają? Na pewno pojawia się pytanie o decyzje, jak pogodzić je z faktami. Nie przypadkiem gra najśmielej podchodząca pod biografię, jest niemal liniową przygodówką. „Mata Hari” prezentuje jednoznaczny obraz tancerki jako podwójnego szpiega. I mimo monotonii rozgrywki (niezliczone tam i z powrotem koleją po Europie) oraz mało inspirujących łamigłówek, jest godna zauważenia. Wokół Maty, miotanej chęcią zysku i sławy, strachem i uwikłaniem w wielką historię, przesuwa się gama autentycznych postaci: Maria Curie, Fritz Haber, Emil i Mercedes Jellinek. A przy okazji dopracowany audiowizualnie obraz okresu historycznego rzadko goszczącego w grach. Cieszę się, że weterani przygodowego game-devu – Barwood i Falstein, podeszli do gry biograficznej, zostawiając za sobą etap Indiany Jonesa. Może trudno to od razu docenić przy produkcji w sumie nieudanej, ale wykonali krok naprzód, którego nikt inny nie zdołał zrobić na rynku anglojęzycznym („Mozart” nie wyszedł poza Francję i Niemcy, ale może było coś jeszcze? Poprawcie!). W innych przychodzących na myśl przypadkach losy prawdziwych ludzi to wciąż tylko iskry, napomknienia, tło dla pierwszoplanowych fikcyjnych spisków, sekt, zjawisk nadprzyrodzonych – „Cleopatra – A Queen’s Destiny”, „Velvet Assassin” „Lionheart: Legacy of the Crusader”, „Eternal Sonata”, wspomniany „Assassin’s Creed”. Nie odrzucam całości tych prób – myślę, że na bezrybiu odważne jest każde podejście do pokazywania postaci historycznych z szacunkiem, nawet gdy stanowią dalszy plan. Nie uważam też, by stuprocentowa zgodność z historią zawsze była korzystna – w faktografii istnieją zachęcające luki, a gry wręcz powinny spróbować uzależniać życiorysy od decyzji gracza. Kto słuchał audycji „Co by było gdyby?” zespołu Ekiert, Urbański i Wieczorkiewicz w radiowej Trójce, wie że historia alternatywna nie musi być tylko paśnikiem dla spiskowych teorii dziejów. Że jest to do zrobienia w grach udowadnia nie tylko niespodzianka na koniec „Maty Hari” czy przypomniana niedawno przez Pawła „JFK: Reloaded”, ale też gry strategiczne, pozwalające na fascynujące czasem odwracanie losów wojen i nacji. Tyle tylko, że kamera z lotu ptaka nie ma niestety w zwyczaju zaglądać do komnat i przyglądać się motywacji oraz otoczeniu konkretnych osób.

Ja, podobnie jak Olaf, chętnie zagrałbym w produkcję o sir Banksie, a nawet lepiej -pokierował sir Banksem. Byle nie polegało to na koszeniu zastępów Aborygenów, broniących okazów botanicznych przed chciwymi łapami Europejczyka. Że gry potrafią sprowadzić do sieczki wszystko, nie mam wątpliwości. Przy tej okazji bywa, że sypną spod
ostrzy kilkoma inspirującymi iskrami, ale po ogień sięgać musimy ciągle do innych środków przekazu. Nie widzę formalnego powodu, by w przyszłości nie bywało odwrotnie. Nie wiem tylko, czy inne, „ważne” powody się nie znajdą…

3 odpowiedzi do “Przegrywamy (2): Na razie tylko iskry

  1. Paweł Schreiber

    Świetny wpis! Jako Torunianin (no, wąbrzeźnianin, ale mieszkający w Toruniu od początku drugiego roku życia), z ojcem astronomem, u którego załączony przez Ciebie portret Kopernika wisi od niepamiętnych czasów nad biurkiem – uśmiecham się szeroko i z zadowoleniem.
    Problem narodowości Kopernika bardzo ciekawy – choćby i dlatego, że pomnik na toruńskim Rynku stawiają Kopernikowi Niemcy, jako Niemcowi. Jego samego jego narodowość pewnie za bardzo nie obchodziła – ważne było tylko to, że był poddanym króla polskiego (w co się jako-tako angażował, choćby dowodząc obroną zamku w Olsztynie). To, czy np. w ogóle mówił po polsku – drugorzędne. Po co miał mówić, skoro interesy załatwiało się po niemiecku, a naukę robiło się po łacinie?
    Jednym z moich ukochanych wątków biografii Kopernika są wątki osobiste – tzn. przypuszczalny romans kanonika katedry fromborskiej Mikołaja K. z jego gosposią, mężatką z Krakowa, a właściwie gierki, jakie w tej sprawie prowadził z kurią diecezjalną. Kuria wysyła mu kolejne upomnienia, a on zmyślnie odpowiada, że odprawi tę panią, jak tylko znajdzie dobrą gosposię, ale to wcale nie takie łatwe. Urocza bezczelność, na którą mógł sobie pozwolić jako siostrzeniec biskupa warmińskiego Łukasza Watzenrode (który mu posadkę we Fromborku załatwił, bo tam były najlepsze warunki do obserwacji). Historia znalezienia miejsca pochówku – fascynująca, polecam!

    Odpowiedz
  2. Dawid Walerych Autor tekstu

    Pawle, fajne uzupełnienie, dzięki. Czy zwróciłeś uwagę, że nie użyłeś ani razu słowa gra? Bo i niestety, po co? ;)
    Tak, wątek osobisty ciekawy, nawet dobrze oddany w filmie. Co do narodowości – uważam, że obowiązkiem Polaków jest dbać o pamiątki po Koperniku, których gros znajduje się na terenie naszego kraju. A to, że Niemcy sponsorują mu pomnik – też dobrze, choć szkoda że jak mówisz – jako Niemcowi, a nie naukowcowi bez granic. Tyczy to też „polskiego” pomnika w Warszawie (rodacy, ojczyzna itd.). Historia odnalezienia grobu oczywiście niezwykła, szkoda że tak trudno zobaczyć ją na filmie. Ja obejrzałem „Prawdziwą twarz Kopernika” z Discovery gdzieś na Onecie chyba, ale teraz widzę, że jest już w płatnym VOD. A jest jeszcze „Tajemnica grobu Kopernika”, o której można przeczytać już od niemal roku, jak to w Chinach nagrodę wygrała, tyle że dla zwykłego śmiertelnika w Polsce jest niedostępna. To musi być dopiero wielka Tajemnica…

    Odpowiedz
  3. Pingback: Kot, zamach, nadzieja | Jawne Sny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *