Proszę o sezon ogórkowy. Porządni, duzi wydawcy gier wiedzą, że każdy zdrowy gracz go potrzebuje. Takiego spokojnego czasu, kiedy nie wychodzi nic ciekawego. Można wtedy bez pośpiechu przysiąść nad starociami. Nadrobić zaległości. Skończyć wreszcie ostatecznie „Dragon Age”. Pierwszą część. Pierwszego „Baldura”, którego zakończenie widziało się tylko znad ramienia brata. „Final Fantasy V”.
Poczytać, może raz to, co się chce, a nie to, co trzeba.
Popisać sobie spokojnie jakieś długie i głębokie teksty, na przykład na Jawne Sny.
Popływać w jeziorku. Pojechać w góry.
Porządni wydawcy dobrze o tym wiedzą, więc duże rzeczy wypuszczają dopiero na przełomie sierpnia i września. Żeby młodzież nie płakała za bardzo idąc do szkoły (młodzież młodsza) i na uczelnię (młodzież starsza). Żeby mogła sobie odreagować plan zajęć w nowym „Deus Eksie”.
Ale twórcy gier niezależnych, którzy panoszą się teraz straszliwie na rynku, zupełnie nie rozumieją tradycyjnych obyczajów. Nic nie jest dla nich święte, niczego nie potrafią uszanować. Zwłaszcza sezonu ogórkowego. Upatrzyli sobie właśnie najgłębszy sierpień na jakąś przerażającą i gorszącą ofensywę rewelacji. Miało być spokojnie i leniwie, a jak jest? „Limbo”. „Bastion”. „Space Pirates and Zombies”. Każdej z tych gier miałem na razie czas poświęcić tylko chwilę, ale każda mnie czymś zachwyciła. Nad każdą przystanąłem i powiedziałem sobie: rety, dawno już czegoś takiego nie było. Przyznaję, że najgłębiej westchnąłem nad „SPAZ”, i to ona pewnie w przyszłości pożre mi najwięcej czasu (szczerze mówiąc, drżę na myśl o tym, ILE tego czasu będzie).
Krótko mówiąc – dawno nie było takiego wysypu świetnych produkcji niezależnych. W świętym czasie, kiedy człowiek powinien mieć spokój. Wstydu nie mają.
A do tego jutro premiera „From Dust”, na którą czekam najniecierpliwiej od czasu, kiedy zobaczyłem pierwszego zwiastuna. A za niecałe dwa tygodnie „Rock of Ages” magików, którzy stworzyli „Zeno Clasha”, a teraz robią growy odpowiednik zwariowanych animacji Terry’ego Gilliama z Monty Pythona.
Jakżeż ja się uspokoję?
No dobrze, „Limbo” i „Bastion” to importy z XBLA, ale to niczego nie zmienia w kwestii tego, że zakłócają mi urlop.
Ale twórcy gier niezależnych, którzy panoszą się teraz straszliwie na rynku, zupełnie nie rozumieją tradycyjnych obyczajów. Nic nie jest dla nich święte, niczego nie potrafią uszanować. Zwłaszcza sezonu ogórkowego.
DRANIE!
Tak sobie myślę, że żyjemy w dziwnych czasach… Z jednej strony lament, że skończyła się era hardcorowych graczy, że nastała era kontrolerów ruchowych (pary gaming) i gier przeglądarkach (social gaming). I że gracz hardcorowy powoli usycha w swoim pokoiku, dzierżąc w kostropatej dłoni archaiczny artefakt graczy pierwotnych – myszkę.
Z drugiej jednak strony, wychodzi tyle gier wartych uwagi, że trudno znależć czas nawet na część z nich… Może po tylko kwestia proporcji gier „casual” do „hardcore”. Może faktycznie ta proporcja nie wróży nic dobrego, ale hej, póki co wartościowych gier nie brakuje!
Bój się Panie Boże, co oni zrobili z tym From Dust na komputery osobiste. Najwyższy, że widzisz to i nie grzmisz… Miałem nikłą przyjemność poznania siły boskiej w najnowszej grze Ubisoftu i szczerze Ci, Pawle, odradzam korzystanie z dobrodziejstw wersji pecetowej. Na szczęście ja już produkcję obczaiłem zewsząd, podchodząc do niej przy okazji wcześniej premiery na konsolę. Zakupiłem jednak swoją kopię na blaszaka i jest ona nie dość, że fatalnie zoptymalizowana, to dodatkowo zbugowana niczym The Cartel. Gracze są rozgoryczeni, jak tak czytam sobie teraz przed wejściem w sny, i upominają się o zwrot kabzy. Opiekunowie Steama ugięli się już w kilku przypadkach. Ubisoft ogłosił możliwość zgłaszania felerów w specjalnie przygotowanym dziale pomocy technicznej i wyjaśnił, że ten, kto faktycznie chce odzyskać swoje pieniądze, odzyska je. Fenomen. A raczej nie fenomen, zaś spaprany do bobrzych łez port.
|UP| – 'przy okazji wcześniejSZEJ premiery’
Bastion na screenach prezentuje się de facto znakomicie, lecz nie miałem szansy zasiąść doń dotychczas. A muszę, bo zapewne potem przyjdzie mi pluć sobie w brodę. Limbo, do diaska, przeszedłem kolejne dwa razy w sierpniu i jakoś nie umiem się od tworu odseparować. Jest pinkny po prostu, pinkny! Miałem cichą nadzieję, że w wakacje rozbroję jeszcze Catherine, bo na to zasługuje, i specyficzny El Shaddai: Ascension of the Metatron, ale – kurka wodna! – czas coś nie pozwala. Dziwnie czuję pismo nosem, że wszelkie zaległości uda mi się nadrobić w maju za rok… po maturze. Ech! :x
@Głowa – „Bastion” polecam. Im dalej w las, tym bardziej uroczy, a potem nawet poruszający. A we „From Dust” właśnie sobie grałem, z wielką uciechą – jedyne błędy, na jakie się natknąłem (na razie!) to problemy z save’ami w słynnym Ubisoftowym systemie DRM. Trzeba ze 4 razy próbować, żeby głupek przeniósł miejscowy stan gry na serwer. A poza tym – jestem bardzo zadowolony. Na wodę w tej grze będę się mógł gapić jeszcze latami:). A bugi przeminą, jak to bugi. Niezależnie od nich – Eric Chahi znów pokazał, że jest wielki. From Dust jest duużo bardziej zajmujące od rozdętych Black and White’ów, a poza tym zawiera technologię przyszłościową, że ho ho.
El Shaddai – rany, jak ja bym w to sobie zagrał… ale jestem człowiek pecetowy (konsolki tylko przenośne i PS2 do czasu, aż zacznę zarabiać jakieś dzikie kokosy, a to pewnie za jakieś 50 lat).
@ynleborg – wydaje mi się, że żyjemy w genialnych czasach. Nigdy dotąd gracze nie mieli tyle wyboru, takiego zróżnicowania poziomu i takiej dostępności dobrych gier. Dużo ludzi mówi, że nastała era tego czy owego, że casuale, albo gry komórkowe, albo kinecty, albo Modern Warfary, ale mi się wydaje, że panuje przede wszystkim era wszystkiego po trochu.
Po dwóch godzinach gry w „From Dust” stwierdziłem, że nie nadaję się na bóstwo. Brak współczucia dla wyznawców (jak można im współczuć skoro gdy nadchodzi Tsunami oni sobie stoją na brzegu i machają do niego:P), przypadkowe podpalenia, podtopienia itp. Mimo mojej nieudolności gra mi się fantastycznie. „Indykowy” sezon jest świetny i dawno żadna „duża” gra mnie tak nie wciągnęła jak „From Dust” czy „Limbo”. Dziękuję za zwrócenie mi uwagi na S.P.A.Z. – właśnie zasysam demko.
@Pitek, Głowa – Na temat „From Dust” mam coraz lepsze zdanie (jestem pewnie w 2/3 gry) – nadaje zupełnie nowe znaczenie słowu „sandbox” :). A „SPAZa” też bardzo mocno polecam (jestem pewnie w 1/1565 gry). Sławek Serafin porównał to kiedyś na Gamecornerze do „Space Rangers” (jedna z moich ukochanych gier), i to porównanie bardzo zasadne.
@Paweł
Jak już się człowiek przeciśnie przez nieznośny DRM i kolejno przez masę błędów programistycznych, to faktycznie zacznie czerpać radochę z zabawy. Trudno mi jednak powiedzieć, że ubawiłem się przy wersji na komputery. Zdecydowanie lepiej grało mi się na konsoli z powodu zwyczajnie mniejszej ilości felerów. From Dust From Dustem – znakomity. No i gratki dla Chachiego.
@Głowa – Zawsze drżę, czy mi w końcu zachowa te savy, czy nie. Za każdym razem próbuje cztery-pięć razy i dopiero potem się wyłącza. Za ten DRM i za podtrzymywanie go&wciskanie po kryjomu pomimo wcześniejszych zapowiedzi UbiSoft powinni dostać nagrodę Darwina.
Nagrodę Darwina, heheh – autentycznie!
Nagrodę Darwina dostaje się niestety tylko na wypadek śmierci. Z drugiej strony – zatonięcie dużego wydawcy, spowodowane utratą zaufania graczy, byłoby nie dość, że radosną historią do opowiadania wnukom, to jeszcze dawałoby całą masę rozrywki w trakcie. Niemal jak dobry mecz, nic tylko popcorn kupować.
Bo ja o Ubisofcie często myślę sobie jako o samobójcach. Oczywiście rzeczywistość pokazuje, że to złe myślenie, bo oni wcale nie dostają od graczy po gębie, tylko wychodzą na swoje. Dowód: Schreiber, który ślubował sobie nie tknąć gry UbiSoftu z chamskim zabezpieczeniem, wygrał właśnie we From Dust, gra w AC2 i SC: Conviction, z dużym upodobaniem, i PoP: Forgotten Sands z dużo mniejszym.
Ale to już bardziej świadczy o Tobie , aniżeli o Ubisofcie :) Uznajemy zasadę „kropla drąży skałę, czy też nie?”. To jest prawdziwy problem branży i graczy, w przeciwieństwie do tysiąca problemów wydumanych i kompletnie nieistotnych.
Bastionu nie polecam, bo bezmyślna klikanina na początku nadwyrężyła moje palce, a bliscy nakazali mi przestać, bo rzekomo hałasowałem. Rzekomo, bo miałem założone słuchawki i nie słyszałem, niemniej jest to wysoce prawdopodobne, bo gra wymaga dużej ruchomości stawów w palcach. Ale to moje subiektywne zdanie, a mnie nie poruszył nawet sławetny Braid, który uważam za dętą rzecz i jakoś zbliżoną stylistycznie.
@Zapiskowiec – Tak, sprzeniewierzyłem się ideałom. Ale problem w tym, że jako twórcy gier są bardzo dobrzy, a za śmiałość zrobienia i wydania czegoś takiego jak From Dust mają mój wielki szacunek. No i obawiam się, że właśnie dlatego, że są tacy dobrzy i elastyczni – ten przeklęty DRM do końca nie zginie. Casus „From Dust” to wręcz przykład tego, jak sobie sprawdzają, na ile sobie mogą pozwolić.
„Braid” też mnie nie poruszył. Co najwyżej zauroczył. W „Bastionie” potem pojawia się ton melancholijny, który jest całkiem zręcznie budowany. Z początku miałem wrażenia bardzo podobne do Twoich – tzn. Boże, za jaką łupankę się zabrałem – ale z czasem coraz bardziej się do „Bastionu” przekonuję. Mniej w nim zadęcia niż uroku.
Nie odbieraj tego osobiście, ale tak z grubsza to wygląda. Gracze są generalnie mało świadomymi odbiorcami. Ja nie gram w gry Ubisoftu, ale mam o tyle łatwiej, że nie ma on w ofercie tytułów, które by mnie interesowały. Poza From Dust, które wygląda co prawda bardzo interesująco, ale przecież cierpliwość jest cnotą.
Ja mam tu dylemat, może niezbyt skomplikowany, ale zawsze. Z jednej strony koszmarne DRM, a z drugiej – bardzo uczciwy stosunek do klienta widoczny w tym, jakie gry robią. Moim zdaniem Ubi – (szczególnie Ubi Montreal, już od lat), znajdują złoty środek między kasowością a innowacyjnością. Bardzo ich szanuję za Splinter Cella (szczególnie Chaos Theory), Far Cry’a 2, PoP: Sands of Time, Silent Huntera 3&4, trochę za Assassin’s Creedy, wreszcie za From Dust (bardzo). Wszystko to gry widowiskowe, dla masowego odbiorcy, ale zrobione ładnie, pomysłowo, fachowo, bez obawy przed eksperymentowaniem. Dylemat – czy wypinam się do odważnych twórców, czy bezczelnych wydawców?
Jeśli np. pomysł z The Dust przepadnie, bo księgowi zobaczą, że się nie sprzedało, a nie sprzedało się z powodu tego, że nawalił wydawca (czyli księgowi właśnie), to będzie to z dużą stratą dla gier&graczy.
Heh, w ramach podgrzania atmosferki:
@Paweł – Ale twórcy gier niezależnych (…), „Limbo”. „Bastion”. „Space Pirates and Zombies”.
http://twitter.com/#!/konradh/status/104989983324127232
Ktoś mu chyba powinien wyjaśnić czym różni się developer od wydawcy i zapytać czy „Braid” przestał być tytułem indie gdy na Xboksie został wydany przez Microsoft Game Studios.
@Roman, Michał (&pośrednio Konrad) – W ogóle bardzo dzisiaj trudno stwierdzić, co to jest gra niezależna, bo to strasznie rozlazła kategoria. Ja przyjmuję roboczą definicję – indie to to, na co na Indiegames.com mówią Indie. Na Bastion tak tam właśnie mówią:). /wszystko wg słynnej definicji SF – SF to to, o czym ludzie mówią: „o, to jest SF”/
A poważniej – granica chyba przebiegałaby tam, gdzie duży wydawca włączył się jeno do promocji, a nie dyrygował produkcją od początku i nie wykładał na nią kasy. Ale to i tak bardzo śliska granica.
Da. Jest tu pewna intuicja, która z pewnością nie daje zamknąć problemu w wyborze wydawcy. Nawet na Steamie „Bastion” umieszczony jest w kategorii „indie”. Filtrowanie po indiegames.com IMHO też całkiem się sprawdza. Dziś zresztą wygrałem u nich „Limbo”. Taki miły gest na koniec weekendu.
Dokładnie tak. Wystarczy podeprzeć się definicją z Indiecade (którego tak na marginesie byłem jurorem):
To be eligible for IndieCade, your game must not have funding from a major publisher (for a list of major publishers see http://www.theesa.com/about/esa_members.php ) You can have other deals with these publishers; your game just can’t. Your game can have funding from other sources, including investments, grants, crowd sourcing or other funding apparatus. Submission to or inclusion in other festivals does not preclude eligibility in any way. There is no age requirement for submission.
„po czym poznać, że ktoś nie ma pojęcia o grach niezależnych? gdy na Bastion, wydany przez Warner Bros, mówi „indie”
Po takich stwierdzeniach poznać można kogoś, kto kompletnie nie ma pojęcia o czym pisze. I to tyle w temacie indie games, który to termin w przypadku gier stracił już jakąkolwiek ostrość.
„Indie” to termin tak samo dobry jak „postmodernizm”. Wyznaczyć mu granice trudno, wyznaczyć twardy rdzeń jeszcze trudniej – a i tak używamy, bo co byśmy bez niego zrobili.
A to, że na grę wydawaną przez WB mówi się „niezależna”, to radosny paradoks, który warto dostrzec. Podobnie jak to, że z gier niezależnych ich niezależno-buntowniczo-garażowy etos się już dawno ulotnił i ochoczo kolaborują z wielkimi firmami.
@zapiskowiec – '„po czym poznać, że ktoś nie ma pojęcia o grach niezależnych? gdy na Bastion, wydany przez Warner Bros, mówi „indie”’. Po takich stwierdzeniach poznać można kogoś, kto kompletnie nie ma pojęcia o czym pisze.
Ech, że też to ja nie jestem autorem krytykowanego cytatu… Ale może przynajmniej jako osoba przywołująca słowa Konrada Hildebranda podPADam pod tę kategorię (pliiiiz: http://www.youtube.com/watch?v=K9t-4VZYGL8)? Jeżeli tak, odpowiadam cytatem na krytykę wiadomego cytatu:
To ja zabiłem Laurę Palmer.
W przypadku gier ten buntowniczy etos, który odnajdujemy np. w muzyce, odgrywał chyba rolę najmniejszą, może nie odgrywał jej w ogóle? Ten radosny paradoks rzeczywiście jest radosny, tak jak kolaboracja twórców niezależnych ze Steamem czy XBLA, które przecież są w świecie gier odpowiednikiem „znienawidzonych korporacji”. I w tym kontekście wygłaszanie teorii jak cytowana wyżej jest, delikatnie pisząc, ryzykowne.
Troszkę tego etosu chyba jednak bywało. Na przykład w grach neo-retro, świadomie odrzucających śliczną grafikę i dźwięk (tu szczególnie np. „Passage” Rohrera czy gry Terry’ego Cavanagh). No i antykorporacyjna wymowa „World of Goo” też mówi sama za siebie. Oczywiście prawda, że ten bunt nie był zbyt głęboki ideologicznie – chodziło raczej o podkreślenie własnej odrębności. I oczywiście teraz sytuacja nie jest już taka prosta, bo nawet stylistyka retro też zarabia krocie dla wielkich firm. Taki już los buntowników, że się w końcu też stają towarem, ale trzeba przyznać, że szybko poszło.
Poszło o wiele za szybko, bo też o kontestację zastanego stanu rzeczy chodziło w bardzo niewielkim stopniu. To nie muzyka, gdzie chodziło też o treści polityczno-społeczne.
A może ten początkowy zapał ruchu indie po prostu już zrobił swoje. Zmusił dużych wydawców do zobaczenia, że warto czasem wypromować niewielką firmę, i pozwolił na sytuacje takie, jak próba wykupienia „Minecrafta” przez EA, kiedy to Notch podsumował sprawę słowami: „Ja sobie gram w ich gry, oni w moją”, bo wiedział, że jako samotny wilk zarobi dużo więcej niż pod czyimiś skrzydłami.
A poza wszystkim, przypominają mi się wcześniejsze lata historii gier, czasy, kiedy Sierra zaczynała wydawać dziełka Garriotta, bo uznała, że ciekawe. Porównywanie dzisiejszej sytuacji z wczesnymi latami 80-tymi może być bardzo mylące, ale zjawiska typu duży wydawca podłapuje utalentowanego twórcę i go promuje – czasem niezwykle podobne.
@ Jakub, zapiskowiec – Wątek o złym Steamie zniknął, bo przerodził się w wymianę osobistych przytyków, a, jak pamiętacie, od początku chcieliśmy, żeby na Jawnych Snach takie porachunki się nie odbywały.
@Paweł
To trochę bardziej skomplikowana sprawa :-) Przykład podany przez Ciebie jest zasadny i nie. Dyskusja o (post)postmodernizmie jest sporem czysto estetycznym/filozoficznym. Kwestia (nie)zależności firm dotyczy w dużej mierze strategii korporacji mających na celu, co oczywiste, maksymalizację swoich zysków (można do tego włączyć także generowanie produktów świadomie niekojarzonych z daną marką w celu wywołania pozornej konkurencji – sam zajmuję się m.in. czymś takim w „mojej” korpo, ale klasycznym przykładem owej strategii jest produkt dawnej Ery, czyli Heyah). Przekładając rzecz na rynek filmowy (choć trudno tu mówić o zestawieniu 1:1), Walt Disney Pictures to także wytwórnie: Touchstone, Pixar i Miramax.
Jako szeregowy konsument można, rzecz jasna, wzruszyć na to ramionami w ramach wybrania najlepszego dla siebie produktu, ale jako – tutaj lekka szpilka – autor tekstów krytycznych o wiadomym medium nie można chyba tego faktu bagatelizować. Oczywiście mogę nie mieć racji: zawsze można po prostu zagrać w grę. Najlepiej NIEZALEŻNĄ.
@A poważniej – granica chyba przebiegałaby tam, gdzie duży wydawca włączył się jeno do promocji, a nie dyrygował produkcją od początku i nie wykładał na nią kasy.
No tak, ale w opisanej sytuacji często także mały wydawca puka do wrót dużego (w analogowych mediach chodzi o skorzystanie z sieci dystrybucji).
Ślepy zaułek. Najważniejsze jest to, że indie ciągle pozostaje trendy, podobnie jak informowanie o kolejnych ascetycznych w formie, ale dających pole do (nad)interpretacji projektach.