Mam w mieszkaniu piec kaflowy. To właściwie źle powiedziane. Ja mieszkam tam na stałe od jakichś dwóch lat, a piec (pewnie kilkakrotnie przebudowywany) od prawie stulecia. Poprawniej więc byłoby pewnie powiedzieć, że to nie ja go mam, tylko on ma mnie – kolejnego w szeregu lokatorów, którzy przychodzą i odchodzą, nietrwali, jak to ludzie. Wciąż próbujemy się z piecem dogadywać, ale nasze relacje bywają napięte.
Wina leży pewnie po wielu stronach. A więc – po stronie tego węgla, który mi zalega w piwnicy – tak ładnie wyglądał, kiedy go kupowałem, a okazał się taki paskudny. Po stronie komina, z którym zawsze są jakieś kłopoty. Po stronie samego pieca, który jest już okropnie stary i powinno się w nim wymienić wszystkie wnętrzności, żeby wrócił ciąg taki, jak dawniej. Wreszcie – i po mojej stronie, bo jako mieszczuch z blokowiska, wciąż się uczę tego, jak się z piecem rozmawia. Rzecz w tym, że palenie w piecu w moim wykonaniu to zabawny i smutny widok. Pokój cały w dymie, przez który przebijają się ukośne smugi światła dobiegającego od okien. Zapach ogniska, do którego ktoś dolał parę kropelek smoły. I zimno, bo ostatnio przyszło mi sporo wyjeżdżać, więc na tegoroczne mrozy trafiłem do wyziębionego mieszkania, w którym od chłodu grabieją ręce. Wymieniam baterie w czujniku tlenku węgla, zaciskam zęby, żeby za dużo nie kląć, i walczę.
Kilka dni temu, wróciłem po dwóch tygodniach nieobecności, w czasie których mieszkanie pracowicie sobie marzło. Na wszelki wypadek nie zdejmowałem szalika. Napoiłem się ciepłą herbatą i zabrałem się do roboty. Kiedy sytuacja w piecu była już w miarę opanowana, otworzyłem okno, żeby mroźne powietrze wchłonęło snujący się po pokoju dym. Poirytowany i zmarznięty, włączyłem komputer. Czekając, aż będę mógł zamknąć drzwiczki pieca, pociągając nosem, uruchomiłem sobie „Skyrima”.
Nigdy mi się lepiej w niego nie grało. Od otwartego okna bił mróz. W nos uderzał zapach palonego drewna i węgla. Chodziłem po ośnieżonych górach i zatrzymywałem się w zadymionych gospodach. Kiedy na południe od Wichrowego Tronu znalazłem tryskające spod ziemi i parujące gorące źródła, gdzieś w głowie czułem ich ciepło każdym kawałeczkiem skóry.
Solidna zima za oknem i piec kaflowy powinny być peryferiami komputerowymi i konsolowymi dołączanymi do każdego egzemplarza „Skyrima”. Kinecty i inne move’y to już przeszłość. Przyszłością jest, za przeproszeniem, multisensoryczność.
Drogi piecu, dziękuję.
Lubię takie wpisy! Inspirują… :)
„Solidna zima za oknem i piec kaflowy powinny być peryferiami komputerowymi i konsolowymi dołączanymi do każdego egzemplarza „Skyrima”.”
I kufel miodu, obowiązkowo!
O jejku, przypomniało mi się jak grałem w Bloodmoona w wychłodzonym domu. Ręce miałem tak zmarźnięte, że niemal nie mogłem sterować.
Ale klimat był niesamowity.
Też mam piec kaflowy. Niestety (a może stety) na grzałki, które lubią się przepalać. Klimatu zero, a jeszcze niedawno siedziałem w lodowatym mieszkaniu po kolejnej awarii pieca.
Ale czuję klimat. I tak, wiem, nie muszę się męczyć z węglem i bać się zaczadzenia:)
Pamiętam jak grałem w Outcasta (tak, jestem monotematyczny) i na pierwszej wyspie w grze był śnieg. W realu też strasznie napadało. Zaraz po gierkowej sesji wychodziłem na dwór i porównywałem rzeczywiste trzeszczenie śniegu z tym z gry. Jakoś mi się to zlało i nawet byłbym skłonny przyznać wyższość śniegowi z Outcasta (ładniej skrzypiał, heheh).
Tak… Pogoda za oknem ma niezwykły wpływ na odczucia dla grającego.
Fajnie jest też grać w ciepłym mieszkaniu (ze wspomnień z zamieszkiwania w bloku), podczas gdy za oknem jest wielka zamieć i można co jakiś czas oderwać się od monitora i spojrzeć na sypiący śnieg . Tak było jak grałem w Rouge Squadron – zwłaszcza misje na Hoth zyskiwały wtedy na klimacie.
Boska notka :) A panie Pawle czy nie daloby się grać siedząc na piecu? Cieplutko by było :P
@waldy
Czy mógłbym prosić o maila na mój adres w Snach, wysłanego z realnego konta? Próbowałem wysłać parę słów na adres podany przy publikacji komentarza, ale poczta wraca :)
Olaf
Znam to! Znam to! Kiedy u mnie w bloku siadło ogrzewanie, gra w Syberię była klimatyczna, jak nigdy wcześniej.
@Drogi piecu, dziękuję.
Ech, pecety…
Powtarzam, co już napisano, ale cudna notka. Gdyby haiku miały formę notki o grach, tak by wyglądały ;)
@Aśka –
Zima, dymiący piec
w pokoju zapach palonego drewna
w smugach dymu za szafą czai się smok
Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.
Właśnie mi się przypomniało – miałem w końcu nadrobić „Lód” Jacka Dukaja. Wygląda na to, że lepszej chwili nie będzie.
@Misiael – nic dodać, nic ująć. Zwłaszcza, że już luty – luty nad Warszawą, luty nad imperium rosyjskim.