Byłem – właściwie wciąż jestem – widziałem, testowałem. Targi elektroniki użytkowej CES w Las Vegas to tradycyjnie miejsce prężenia muskułów, rozwijania pawich ogonów i prezentacji najważniejszych technologii, które trafią na rynek w danym roku. Nie sposób tego wszystkiego zobaczyć, trzeba wybierać stoiska potencjalnie najciekawsze i liczyć na szczęście, że się na coś przypadkiem trafi. Próbowałem z myślą o Was wytropić najciekawsze atrakcje związane z medium gier. Zaczynamy od PlayStation Now – bo tak nazywa się oczekiwana od dawna od Sony usługa grania w „chmurze”, czyli przy wykorzystaniu mocy obliczeniowej serwerów dostawcy usługi, a nie procesorów urządzenia należącego do gracza.
Zalety takiego rozwiązania kuszą. Nie trzeba wydawać fortuny na sprzęt i martwić się, że już wkrótce okaże się za mało wydajny, by obsłużyć najnowsze tytuły. Nie trzeba się zamartwiać niemożnością odtworzenia przez nowo nabytą konsolę bogatej biblioteki świetnych gier sprzed lat. Odpada mordęga ze ściąganiem aktualizacji – tym się zajmują serwery, zawsze gramy zatem w najnowszą wersję. Odpada stres zwiazany z wydaniem ciężkich pieniędzy na świeżo opublikowany, bardzo oczekiwany tytuł, który być może okaże się bublem lub po prostu z jakiegoś pozamerytorycznego powodu nie przypadnie nam do gustu – tu się gry wypożycza, nie kupuje. Formuła abonamentu pozwala bez zbędnych rozterek sprawdzać produkcje, na które przy tradycyjnej formie sprzedaży zapewne nie wydalibyśmy pieniędzy, niechętni kupowaniu kota w worku. Serce przestaje drżeć na widok kolejnej rysy na płycie i na myśl, iż po dekadzie warstwa nośna ulegnie tak dalekiej degradacji, że nie da się jej odczytać.
Oczywiście są i minusy. Najpoważniejsza obawa przed niniejszą formułą grania wiąże się z prawami fizyki. Obliczona nie przez procesor konsoli stojącej tuż obok, ale przez serwer informacja musi przebyć długą drogę, zanim dotrze do odbiorcy. To trwa. Sygnał od gracza do serwera także podróżuje z ograniczoną prędkością. Każdy, kto gra w dynamiczne gry sieciowe, wie, że duża odległość od serwera potrafi zepsuć całą zabawę. Pali licho, gdy bawimy się grą nieopartą na refleksie, na przykład jakąś oniryczną łamigłówką od Sokala. Ale wyścigi? Gry celownikowe? Przy trzydziestomilisekundowym opóźnieniu sygnału jeszcze da się żyć, ale co, gdy będzie, powiedzmy, trzykrotnie większe?
W Las Vegas Sony nie tylko ogłosiło termin debiutu PlayStation Now (oględnie: nadchodzące lato), ale i umożliwiło wypróbowanie tej usługi. Dostępne były cztery gry: „The Last of Us”, „God of War: Ascension”, „Beyond: Two Souls” i „Puppeteer”. Tak, słusznie zauważyliście – to nie są tytuły superszybkie, testujące czas reakcji. Być może nieobecność w tej puli choćby najnowszego „Gran Turismo” lub czegoś innego w ten deseń jest jakąś wskazówką. Z powyższej listy największej precyzji wymaga chyba platformówkowy „Puppeteer” i właśnie z nim przyszło mi się zmierzyć.
Było dobrze. Nie zauważyłem, aby gra się ślimaczyła. Kukiełka bez zwłoki reagowała na komendy, precyzyjnie wykonywała polecenia. Inna rzecz, że nie miałem pewności, gdzie znajdował się serwer. A co, jeśli w Las Vegas, w pomieszczeniu tuż obok? Pan z obsługi nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. Zapewnił tylko, że serwery staną wystarczająco gęsto, by gracz nie narzekał na opóźnienia. Ale w końcu cóż innego mógł powiedzieć.
Jedyne zatem, czego mogę być po tym pokazie pewnym, to jakość obrazu. Obawiałem się, że przy konieczności przesyłania tak wielkiej ilości danych może zostać zastosowana silna kompresja, co zaowocowałoby na przykład obniżeniem dynamiki kolorów czy jakimś innym niepożądanym efektem. Jeśli jednak nawet Sony coś po drodze odchudziło, to nie potrafiłem tego dostrzec na ekranie. Gry wyglądały dobrze, nie zauważyłem też spadków płynności, klatkowania i tym podobnych irytujących przypadłości.
Jak usłyszałem od pana z Sony, do bezproblemowego korzystania z PlayStation Now powinno wystarczyć łącze o przepustowości 5 Mb/s [poprawione z 5 MB/s – patrz dyskusja].
Z kolei jako kontroler posłużyć może cała gama urządzeń – zarówno z rodziny PlayStation, jak i spoza niej. A zatem można podłączyć do ekranu PS4, PS3, można wykorzystać PS Vitę, ale wystarczy też, jak zapewnia Sony, sam telewizor BRAVIA z tegorocznej linii (w sklepach wiosną). Więcej: nada się też smartfon i tablet. Podejrzewam, że nie tylko produkcji Sony, ale i innych firm. Taka jest logika tego biznesu. Im więcej odbiorców usługi, tym lepiej. Oczywiście trudno sobie wyobrazić granie na telefonie w produkcję wymagającą kontrolera z dużą liczbą przycisków, ale z drugiej strony grałem na CES padem w tytuł odtwarzany przez Xperię Z1, o czym napiszę szerzej kiedy indziej.
Wydaje się, że Sony kupując usługę grania w „chmurze” Gaikai i rozwijając ją do formuły PlayStation Now, zrobiło sensowny ruch. W przeciwieństwie do Kinecta, atrakcyjnego głównie dla okazjonalnych amatorów prostych zabaw familijnych, strumieniowy transfer gier kusi także zdeklarowanych pasjonatów. Owszem, nie w każdym gatunku się sprawdzi należycie, ale i tak oferuje wiele. Już się cieszę na myśl, że dzięki PlayStation Plus będę mógł nadrobić zaległości sprzed bardzo wielu lat.
Przedstawiel Sony spytany, czy możemy spodziewać się odkurzenia starych przebojów, także tych z pierwszych konsol PlayStation, z szerokim uśmiechem zapewnił, że tak: „Już przygotowujemy całe biblioteki”.
Wchodzę.
Pięć megabajtów na sekundę? Srogi wymóg.
Może chodziło o megabity? A jeśli faktycznie 5 megabajtów, to przynajmniej ktoś myśli o tym żeby jakość tej usługi była dobra – stąd wyśrubowane wymagania.
Ech, Olaf już napisał poniżej. NVM
Jak dla mnie – fascynujące jako przystępny, wygodny sposób do ogarnięcia wielogodzinnych, statecznych erpegów, zwłaszcza, jeśli będę mógł przenosić save’y. Spodziewam się, że beznadziejny czas reakcji zamorduje gry akcji (wyobrażam sobie nieświadomych nieszczęśników, którzy kupią w ten sposób jakąś klasyczną bijatykę).
Swoją drogą Puppeteer to może nie był najlepszy wybór do testu – to bardzo urokliwy, ale prosty platformer (ginąłem bardzo rzadko, głównie dlatego, że zaskakiwały mnie momenty, w których niskie wymagania twórców względem gracza rosły), który nie wymaga szczególnej precyzji i nie reaguje szczególnie szybko na komendy wstukiwane padem.
@Aleksander
Swoją drogą Puppeteer to może nie był najlepszy wybór do testu – to bardzo urokliwy, ale prosty platformer (ginąłem bardzo rzadko, głównie dlatego, że zaskakiwały mnie momenty, w których niskie wymagania twórców względem gracza rosły), który nie wymaga szczególnej precyzji i nie reaguje szczególnie szybko na komendy wstukiwane padem.
Pewnie masz rację. Nie grałem wcześniej w „Puppeteera”, a jako że platformówki kojarzą mi się z wymogiem precyzji, odruchowo założyłem, że „Puppeteer” będzie dobrym testem. Zwłaszcza że żadna z pozostałych gier dostępnych na pokazie PS Now nie wydaje się zawieszać pod tym względem wysoko poprzeczki.
Z drugiej strony i tak nie mam złudzeń, że szybkie gry się na tej platformie sprawdzą. Tak jak zauważyłeś, jest to choćby bardzo wygodny sposób na poznanie trudno dostępnych dziś klasyków, ale w wielu gatunkach ta platforma zwyczajnie nie ma prawa podołać. Choć – zaakcentujmy raz jeszcze, by nie zabrzmiało to jak krytyka (wszak trudno Sony winić za fizyczną strukturę Wszechświata) – PlayStation Now zapowiada się pod wieloma względami świetnie.
Mam tylko jedną obawę. Czy producenci, świadomi ograniczeń tej platformy, nie narzucą sobie autocenzury w doborze mechanizmów rozgrywki? Czy nie zwiększą marginesu błędu w grach wymagających precyzji, jak choćby w wałkowanych tu przez nas tradycyjnych platformówkach? To byłby bolesny regres, bo te gry dostarczają satysfakcji dzięki pokonywaniu wyzwań – a przy hipotetycznych uproszczeniach trudno by już było mówić o wyzwaniu.
Może stać się i tak, że twórcy będą „szybkie” gatunki zwyczajnie ignorować, przerzucając siły tam, gdzie ograniczenia PlayStation Now nie okażą się dla nich przeszkodą.
Z relacji, które czytam, wychodzi na to, że Sony chyba jak dotychczas wygrywa CES. Przynajmniej w moich oczach. Z1 Compact – mały flagowiec z topowymi podzespołami. Wyniki sprzedaży PS4. A teraz Playstation Now.
Tylko z tym ostatnim wiąże się wiele pytań. Przede wszystkim jak się sprawdzi w codziennych, niekonferencyjnych warunkach. Zresztą, już na CES było widać, że są małe opóźnienia miedzy kontrolerem a reakcją na ekranie (w God of War). I ile będzie wynosił abonament/koszt wypożyczenia gry.
Ale nawet mimo to, perspektywa grania w konsolowe exclusive’y bez konieczności posiadania samej konsoli jest bardzo kusząca. Chętnie bym pograł w The Last of Us w ten sposób.
@Krzysztof
Z relacji, które czytam, wychodzi na to, że Sony chyba jak dotychczas wygrywa CES.
Sony wypadło bardzo dobrze, bo widać, że bardzo się stara dokonać czegoś spektakularnego na wielu frontach. Nie boi się ryzykownych posunięć.
Fajnie wypadła prezentacja domowego salonu rekreacyjnego przyszłości. Przy przygaszonym świetle film wyświetlany na zwykłej ścianie w rozdzielczości 4K, ze sprytnie ukrytego tuż obok projektora, wyglądał zaskakująco dobrze (choć mogą to być też relaksujące rybki w akwarium lub panorama sawanny, co kto lubi). Największe wrażenie wywarł na mnie na tym „salonowym” pokazie stół wyświetlający np. zdjęcia, wideo, panele sterowania rozmaitą domową elektroniką etc. Czyli robiący dokładnie to, co słynny stół Microsoftu z dotykowym ekranem zaprezentowany przed paroma laty. Tyle że w przypadku rozwiązania Sony to nie jest ekran dotykowy, tylko projekcja z rzutnika udającego lampę na zwykły kuchenny stół. System śledzenia dłoni jest wystarczająco precyzyjny, by można było wydawać komendy tak samo jak na ekranie dotykowym – przesuwać zdjęcia, powiększać je, „wciskać przyciski”.
To tylko tak pobieżnie, bo tematów godnych uwagi było wiele. Nowy bezlusterkowiec Sony, najmniejszy na świecie tak ambitny aparat z wymienną optyką, wygląda apetycznie. Świetne są ich systemy audio odtwarzające nagrania cyfrowe zrealizowane w wysokiej rozdzielczości. O rakiecie tenisowej z czujnikiem będzie tu chyba osobny tekst. Okulary wyświetlające komunikaty podczas oglądania telewizji (akurat przykładem był mecz piłki nożnej) nie chwyciły mnie za serce, ale brawo za krok w ciekawym kierunku. Core to enigma, ale chyba jest na co czekać – więcej o możliwościach tego sensora usłyszymy zapewne na MWC w Barcelonie. Długo by można pisać o inicjatywach Sony. Widać w każdym razie, że się starają i są kreatywni.
A, już zostawiając na boku Sony, bawiłeś się tym nowym Oculus Rift? Wiele bym dał by pograć w ten sposób w Eve Valkyrie :).
@Krzysztof
A, już zostawiając na boku Sony, bawiłeś się tym nowym Oculus Rift?
No i zepsułeś mi niespodziankę. Tak, przyjdzie czas na relację z obcowania z tym wynalazkiem. Nawiązując do Twojej uwagi o „EVE: Valkyrie”, no cóż – byłem tam, walczyłem, w kosmosie słychać było moje krzyki :).
To z niecierpliwością czekam na tę relację :)
Pozdrawiam!
Jak wiele lat temu mówiłem, że to przyszłość, to ze mnie szydzono…
@Adam Gliniany, Simplex
Dziękuję za czujność. Mój błąd, jestem od paru dni półprzytomny przez jet lag i widać padły mi filtry logiczne. Niemal na sto procent chodziło nie o 5 MB/s, a o 5 Mb/s. Mój rozmówca dodał, że dla większości amerykańskich gospodarstw taki transfer to standard, a więc choćby z tego tylko powodu nie mogło chodzić o mebagajty – USA pod względem infrastruktury internetu bynajmniej potęgą nie są. Szybkie guglanie też sugeruje 5 Mb/s. Przepraszam i już poprawiam.
Zabawne, że ta usługa nazywa się PlayStation Now, biorąc pod uwagę jej charakter to powinno być raczej PlayStation Then ;) Czekam z uwagą na kolejne wieści w tej dziedzinie, bo nawet się ostatnio zastanawiałem nad kupnem PS3 i nadrobieniem paru rzeczy z biblioteki klasyków, bo jest to względnie niedrogie. W tym momencie chyba lepiej poczekać aż ta inicjatywa ruszy pełną parą na PS4.
@Piotr
W tym momencie chyba lepiej poczekać aż ta inicjatywa ruszy pełną parą na PS4.
Tak, do premiery lepiej nie wykonywać żadnych wiążących ruchów. Wierzę, że PS Now nie będzie śrubować cen, bo przede wszystkim muszą teraz zakorzenić ten standard i przejąć lwią część rynku, zanim pojawi się silny konkurent. Sony twardo milczy na temat kosztów, nie precyzuje też zasad korzystania z usługi – pewnie wciąż nad tym pracują – ale zakładam, że będzie nas na to stać.