Tytuł notki mówi sam za siebie: Jake Elliott i Tamas Kemenczy opublikowali trzeci akt „Kentucky Route Zero”. To gra rzadkiej klasy, o której Paweł pisał już wielokrotnie na łamach Jawnych Snów (tutaj, tutaj i tutaj), a i ja dorzuciłem swoje trzy grosze na Technopolis. W skrócie: bardzo warto. W decyzji o zakupie może pomóc fakt, że dzisiaj cena jest zauważalnie obniżona. A na zachętę, trailer:
Dołączam się do Bartkowego zachęcania – na razie nie zdążyłem jeszcze Ep.3 przejść (walczy o pierwszeństwo z nowym Texem Murphym), ale to, co na razie widziałem, utwierdza mnie w przekonaniu, że to jedna z najważniejszych i najciekawszych gier, w jakie można dziś zagrać.
Ja przeszedłem Akt III i nie do końca wiem co o nim myśleć. Są momenty przepiękne (zalany wodą parking po burzy w którym odbija się nocne niebo czy Junebug śpiewająca piosenkę, na tekst której można wpływać), ale są też straszne dłużyzny (Xanadu!), a końcowa scena (w fabryce whisky) to dla mnie jedno wielkie WTF.
Dzięki za przypomnienie o „Tesla Effect”. Na śmierć bym zapomniał.
Właśnie, dzięki za info o „Tesli…”!
Uważam, że to jak na razie najsłabsza część KRZ (trochę się dłuży, za duże stężenie niejasności, postaci już trochę przydużo się robi), ale i tak lepsza od większości gier, które wyszły w tym roku.
Nie wiem czy najsłabsza – retrospekcja otwierająca ten akt jest poruszająca, są piękne sceny (piosenka Junebug!), wykonanie stoi na wysokim poziomie. W drugą stronę poziom abstrakcji w scenie ze szkieletami był jak dla mnie zbyt wysoki. Może trzeba jakąś dyskusję na ten temat przeprowadzić?
Najsłabsza nie oznacza przecież, że słaba, ale to pierwsza część, w trakcie której miałem wrażenie, że można by ją przyciąć tu i ówdzie gdyż czasem nudą wiało (np. przy Xanadu czy w destylarni). Ciężko mi powiedzieć czy dziwactw i niejasności było w niej więcej niż w poprzednich, ale bardziej mnie wyalienowały (mamut zwłaszcza, szkielety mniej ale może to dlatego, że obcowałem z „The Entertainment”). Jak już napisałem uważam, że w galerii postaci powoli robi się tłok – zwłaszcza Ezra zdaje mi się zbędny. Będąca dla wielu highlightem piosenka mnie nie powaliła, ale z drugiej strony otwarcie aktu, czy wprowadzenie Junebug i Johnny’ego były pierwszorzędne, więc generalnie jest dobrze. Może to nie tyle spadek formy twórców, co po prostu przyzwyczajenie z mojej strony prowadzące do tego, że formuła tej gry przestaje robić na mnie takie wrażenie jak na początku.
Popełniłem recenzję gdzie indziej, ale zostawię tu linka,bo, nieskromnie rzecz ujmując, całkiem nieźle mi wyszła:
http://www.gram.pl/artykul/2014/05/23/kentucky-route-zero-podroz-droga-ktora-nie-istnieje.shtml
Po przejściu ok. 1/3 odłożyłem sobie na później, bo do grania w KRZ muszę mieć względny komfort – ale teraz, kiedy już mam wszystko za sobą, mam wrażenie, że to moja ULUBIONA część KRZ. Na kolana rzuciło mnie przede wszystkim Xanadu – domyślałem się, że KRZ jednak świadomie dąży w stronę groty Bedquilt, gdzie się wszystko zaczęło, ale nie myślałem, że tak pięknie ją pokaże i pożeni twórców pierwszych przygodówek z Coleridge’em. Mój następny pełnoprawny tekścik na Jawne będzie na pewno wyłącznie o Xanadu i tym, co w tej scenie siedzi.
To zabawne, bo mnie akurat najmniej się ten kawałek podobał. Scena parkingowa, scena z interkatywną piosenką Junebug, dialogi na motorze („cricket”!) i tak dalej, owszem. Xanadu, umm, nie. Parłem do przodu oby szybciej.
Przez najbliższe dwie godziny KRZ na GOGu za pół ceny.