Marek Pańczyk na łamach Jawnych Snów napisał parę lat temu że “Każdy mężczyzna musi się przygotować, że kiedyś nadejdzie kryzys wieku średniego. Ma on najróżniejsze oblicza. Jedni kupują motocykl, drudzy robią tatuaż skorpiona na plecach, […] inni rozwodzą się i porzucają dzieci, aby zacząć spotykać się z osiemnastolatkami. U mnie wyglądało to jeszcze inaczej.” Markowi chodziło wtedy o retro-granie, czyli komputerowe archeo, którym zaraził się podczas Pixel Heaven. Śpieszę donieść, że również niżej podpisanego dopadł wspomniany kryzysik i zamanifestował się nader podobnie.
Zaczęło się od tego, że parę lat temu postanowiłem zregenerować moje wierne, acz wysłużone ZX Spectrum, zwane pieszczotliwie Spektrusiem lub wisielczo Spektrumną. Pierwszą próbę chciałem wyautsorsować, czy jak to się teraz mówi, mianowicie posłałem sprzęt do fachowca z prośbą o przeróbkę zmodyfikowanego wyjścia tv oraz drobne naprawy. Modyfikacja wzięła się z przeróbek poprzedniego właściciela, który dostosował ZX-a do radzieckiego mini-telewizorka Junost – rzecz jasna obecnie tylko przeszkadzała. Fachowiec zadziałał, Spectrum wrócił, ale nie miałem czasu ani telewizora żeby sprawdzić jak się spisuje. W dodatku okazało się że trzeba by jeszcze wymienić folię klawiatury (częsta przypadłość w ZX-ach), więc pudełko trafiło na szafę, a potem przytrafiło się życie i temat przysechł na kolejne lata.
W międzyczasie działy się różne rzeczy, w tym zmiana pracy i miasta, przeprowadzka, podróże małe i duże, choroby, koty, choroby kotów, ślub i inne wypadki losowe. Dopiero w ubiegłym roku trochę odsapnąłem i zacząłem nadrabiać rozmaite zaległości, których znakomita większość nie dotyczyła kwestii growo-komputerowych. Podczas podróży służbowej do Wielkiej Brytanii w oko wpadł mi egzemplarz “Retro Gamera” i tak oto temat Spektrusia znowu wrócił na tapetę. Poczytałem parę artykułów o starych grach, pograłem trochę w „Rock Boshers DX” (świetna rzecz, polecam), kupiłem śliczny album “Sinclair ZX Spectrum: a visual compendium”, a potem trzy tomy “The Story of the ZX Spectrum in Pixels” . Jedno prowadzi do drugiego, aż w pewnym momencie zacząłem oglądać aukcje ZX-ów na Allegro. Zamiast jednak wydawać pieniądze na “egzemplarze w stanie kolekcjonerskim” wątpliwego autoramentu, postanowiłem zregenerować moją własną Spektrumnę. Będzie prościej i taniej, nie mówiąc o tym, że większość jest już zrobiona, a z wymianą folii poradzę sobie “temy ręcamy”. Dam radę, co nie?
Jak się okazało, był to nadmiar optymizmu.
Początki wyglądały obiecująco. Nic to, że na Allegro nie dało się kupić nowej folii, fachowiec z usług którego korzystałem zniknął w międzyczasie i nie odpowiadał na maile, a ludzie wystawiający aukcje w których wspominano o przeróbkach klawiatury ignorowali pytania o szczegóły tychże. Na szczęście okazało się, że firma KeyPol która lata całe temu produkowała folie do różnych urządzeń, głównie kas i wag, nadal działa i wciąż można kupić u nich także folie do mikrokomputerów, w tym również mojej Spektrumny. Hurra! Zamówiłem, zapłaciłem i zadowolony czekałem aż przyjdzie paczka. Po czym, jak już przyszła, okazało się, że folia troszeczkę różni się od oryginalnej, na co nie zwróciłem wtedy uwagi.
Nie zrażałem się jednak. Ponieważ mimo podwójnego dyplomu magistra inżyniera mam dwie lewe ręce do robót praktycznych, włącznie z elektroniką, którą ma w nazwie wydział który ukończyłem, postanowiłem sięgnąć po wsparcie. O pomoc poprosiłem człowieka, który zawodowo reperuje windy oraz schody ruchome, hobbystycznie samochody i motocykle, a ogólnie jest jednoosobowym zespołem naprawczym do prawie wszystkiego: mojego Szwagra. Poza know-how i zacięciem do dłubania w najrozmaitszych mechanizmach dysponuje on także nieźle wyposażonym warsztatem i parkiem narzędziowym, co jest nie bez znaczenia kiedy człowiek usiłuje rozbierać na części wiekową elektronikę.
Jeden z pierwszych komentarzy Szwagra dotyczył stanu klawiatury i obudowy mojego Spektrusia. Fakt faktem, nieco się lepiła, równiez klawisze chodziły dość ciężko. Bliższa inspekcja wykazała, że w zamierzchłej przełości coś się komuś musiało wylać i nie zostało doczyszczone. Nie byłem w stanie przypomnieć sobie takiego wydarzenia (a raczej bym zapamiętał), więc albo przytrafiło się panu fachowcowi, albo stało się podczas rozlicznych przeprowadzek i nie zostało w porę zauważone. Na początek wyjęliśmy więc ze środka płytę główną i wzięliśmy się za mycie obudowy tudzież klawiszy. Lepka materia okazała się oporna, więc szliśmy w coraz bardziej żrące substancje: zaczęliśmy od płynu do zmywania, potem zastąpiliśmy go przemysłowymym płynem do mycia plastików, aż wreszcie poszliśmy w denaturat. Robota była nużąca jak cholera, każdy przycisk i jego mocowanie trzeba było bowiem szorować oddzielnie szczoteczką do zębów. Pomimo to wesołym śmiechom i żartom nie było końca, za co w znacznej mierze winimy opary denaturatu.
Kiedy już wszystkie klawisze były czyściutkie (moja żona wystąpiła w roli kontrolera z działu jakości, wskazując paluszkiem na te niedostatecznie domyte), osuszyliśmy je przemysłową dmuchawą i zmontowaliśmy obudowę na świątecznym stole, gdzieś pomiędzy stroikiem a sernikiem. Niestety w czyszczeniu starła się gdzieś mała tęcza po prawej stronie klawiatury, czego żałuję bardziej niż chciałbym się przyznać. Jakoś w dzieciństwie utrwaliło mi się skojarzenie tych czterech kolorów z ZX Spectrum, dlatego za każdym razem jak patrzę na obudowę, kojarzy mi się ona z żołnierzem któremu zerwano pagony.
Następnym krokiem było zainstalowanie nowej folii klawiatury. Pamiętacie, że trochę się różniła od oryginalnej? Okazało się że z sobie tylko znanych przyczyn firma KeyPol postanowiła ją “ulepszyć”, zmieniając nieco bieg ścieżek i wielkość otworów mocujących. Problem w tym, że zmniejszone otwory w folii były zbyt małe, aby umocować ją na wspornikach wewnątrz obudowy. Można by spróbować wybić większe, ale zmodyfikowane ścieżki biegły bliżej otworów, przez co próba ich powiększenia mogła je przerwać. Tu na szczęście z pomocą przyszedł Szwagier, który z chirurgiczną precyzją przebił folię z dokładnością do dziesiętnych części milimetra (zdjęcie zaawansowanych technicznie narzędzi poniżej). Potem już tylko pozostało zamontować folię na właściwym miejscu, z czym poradziliśmy sobie nieco oszukując, to znaczy przy użyciu taśmy klejącej. Podłączyliśmy zasilacz do Spektrusia, kabel do telewizora, odpaliliśmy sprzęt i zastygliśmy w oczekiwaniu.
Po czym nic się nie stało.
Po stosownej porcji nerwowego sprawdzania elementów tej układanki okazało się że oryginalny zasilacz w międzyczasie dokonał żywota i wyzionął ducha. Na szczęście Szwagier miał pod ręką urządzenie będące czymś w rodzaju multi-zasilacza z różnymi napięciami i końcówkami, a Spectrumna miała dosyć standardowe wejście zasilania 5V, dlatego można było od razu podpiąć sprzęt i spróbować ponownie. Na jeszcze większe szczęście Szwagier w porę zapytał „ty, a ty jesteś pewien że to wtedy było tak samo jak teraz?” (to znaczy plus w środku, a minus na zewnątrz), czego nie wiedziałem, więc próbę odroczyliśmy. Gdyby nie to, radośnie podłączyłbym zasilacz z dokładnie odwrotną polaryzacją niż oczekiwana przez ZX Spectrum. A że firma pana Sinclaira nie dołożyła na wejściu żadnego zabezpieczenia, choćby jednej nędznej diody, to najprawdopodobniej usmażyłbym swój egzemplarz. Brrr, aż ciarki przechodzą!
Praktyczne testy zostały zatem odłożone w czasie, aż znajdziemy gdzieś stosowny zasilacz. W miarę szybko coś odpowiedniego pojawiło się na Allegro, więc czym prędzej kupiłem i przebierając nogami czekałem aż przesyłka dotrze. Dotarła, rozpakowałem i podłączyłem zasilacz, podpiąłem Spectrum do telewizora, westchnąłem i włączyłem prąd. Moim oczom ukazał się znajomy czarny kwadracik i napis © Sinclair Research Ltd. I tu uznałem że się udało.
Oczywiście było to równie trwałe uczucie jak u bohatera horroru, który pół godziny przed końcem filmu uciekł strasznemu potworowi i cieszy się swoim szczęściem.
Ciąg dalszy nastąpi.
Bartłomieju, kiedy możemy liczyć na kontynuację tego swoistego kina nowej przygody? ;)
By the way: to miło, że pełnisz na Jawnych rolę konserwatora, odkurzając to miejsce i zachowując pozory jego dawnej, bohaterskiej żywotności.
Ad 1. Miałem nadzieję przed Świętami, ale niestety – gdzieś w Nowym Roku.
Ad 2. Myślę o sobie raczej jako zarządcy masy upadłościowej. Ale jeszcze walczę, żeby Jawne nie uschły doszczętnie…
Nie, żeby to miało jakieś większe znaczenie, ale śpieszę donieść, że również bardzo doceniam starania. I czekam na kolejny odcinek przygód.
Oczywiście, że ma znaczenie. Należysz do grona starych bywalców (bywalczyń?), a każdy komentarz od ludzi których znamy i kojarzymy jest wielce ceniony.
Bywalczyń. Oraz czuję się mile połechtana po wszystkim. Oraz czytam stare wpisy na „Jawnych…” i blog Barta od początku. Skończyły mi się internety, jednym słowem.
Płeć oczywiście kojarzę, ale nie byłem pewien czy w ogóle istnieje takie słowo w żeńskim rodzaju. Sprawdziłem, istnieje: http://sjp.pl/bywalczyni
Zaraz polecą podsumowania roku, moje się już szlifuje, choć to jak zwykle blogaskowa bzdurka, a i Paweł obiecał że coś dostarczy. Najbardziej żal mi podsumowania 2015 Piotra Sterczewskiego – widzę je nieukończone w szkicach i szkoda, że zamiast je dokańczać, nie opublikował tego co jest. Ech.