Już jestem, po drzemce i kawie. Czas dopowiedzieć zaczętą kwestię do końca.
Jak się już zapewne zorientowaliście, nie pean to, wbrew pozorom, a elegia. Chwaląc CD Projekt za to, co wniósł najfajniejszego, w gruncie rzeczy śpiewam żałobną pieśń, żałując świtu, który nie rozkwitł w jasny dzień. Firma Marcina Iwińskiego i Michała Kicińskiego zdobyła się na piękny, romantyczny zryw, i rzeczywiście przez czas jakiś narzucała ton na polskim rynku. Dziś gra rolę poślednią, a standardy wyznaczają, niestety, filie zachodnich i wschodnich korporacji.
Piszę o grach wideo od ponad dekady, to w świecie tego medium epoka. Widziałem, jak krzepła magma, jak z partyzanckiego chaosu wyłaniała się względna normalność, jak formował się dzisiejszy rynek. I muszę Wam, kochani, powiedzieć, że gdyby nie pewna polska firma, dziś bylibyśmy – już od lat – niemal w całości li tylko podrzędną zamorską kolonią Wielkich Wydawców Gier, postrzegających nas jako frajerów do wycyckania. Rynkiem zbytu, niczym więcej.
Nie mam wątpliwości (choć chętnie poznam Wasze, śmiało! :)), że za punkt zwrotny należy uznać polską premierę „Baldur’s Gate”. Pamiętacie? To były czasy CD-ROM-ów (1999), gra mieściła się na bodaj pięciu płytach (szukam wzrokiem oryginalnego wydania na półkach, niestety, klęska obfitości – jeśli cudem jakimś znajdę, zweryfikuję tę liczbę), zapakowanych w osobny futerał – nie, to nie było wtedy standardem, często w wielkich kartonowych pudłach znajdowaliśmy oprócz powietrza tylko CD-ROM w zwykłej białej koszulce i zgrzebną instrukcję, jak zainstalować program.
CD Projekt poszedł na całość. Pamiętam poradnik w formie książki, mapę, chyba jakieś inne jeszcze drobiazgi, ale mniejsza o to – najważniejsza była polonizacja. POLONIZACJA właściwie, duże litery nie są tu od rzeczy. Głosów użyczyli wybitni aktorzy: Gabriela Kownacka (odeszła ledwie przed miesiącem, co za strata), Piotr Fronczewski, Jan Kobuszewski, Krzysztof Kowalewski, Marian Opania, Jan Piechociński, Wiktor Zborowski. Oczywiście polska fonia pojawiała się tam, gdzie angielska w oryginale, dialogi w grze pozostały siłą rzeczy tylko w formie tekstowej, ale i od strony edytorskiej, o ile dobrze pamiętam, było to wydawnictwo na poziomie.
Gabriela Kownacka
(fot. Grażyna Gudejko, www.gudejko.pl)
Szokiem było nie tylko zatrudnienie fachowców z najwyższej półki do produktu z półki powszechnie postrzeganej jako niska (wiecie: gry komputerowe jako prymitywna rozrywka dla dzieci i infantylnych plebejskich półgłówków – tak wtedy odbierano to medium). Szokiem było już to, że polski wydawca w ogóle zdecydował się ponieść koszty tłumaczenia tak obszernej tekstowo gry!
Krótko mówiąc, to był nokaut. W dodatku owa bezprecedensowa inwestycja w jakość okazała się nie pochopnym sarmackim gestem, ale spektakularnym sukcesem. To, że dziś gra w polskiej wersji językowej jest zasadniczo standardem – choć, niestety, nie w każdym przypadku – jest w jakiejś mierze pokłosiem tamtej pionierskiej inicjatywy CDP. To także CD Projekt wprowadził tradycję bogatych wydań standardowych, przypominających, bywa, rozmachem światowe edycje kolekcjonerskie – swoją drogą, „Wiedźmin 2” pod tym względem zapowiada się na kolejny precedens.
A teraz wyobraźcie sobie, że nie było CDP. Że „Baldur’s Gate” wydał, powiedzmy, taki chociażby LEM. Plejada najlepszych aktorów? Obszerny poradnik, gadżety? Dajcie spokój. W roku 1999 skończyłoby się pewnie na krążkach w koszulkach i na kartce z ostrzeżeniem o epilepsji na okrasę. Kownacka? Fronczewski? Wolne żarty. Wątpię, by zdobyli się choćby na tłumaczenie kinowe.
Viconia de Vir, bohaterka „Baldur’s Gate” (neutralna zła, kobieta, drow, kapłan), obdarzona głosem przez Gabrielę Kownacką
„Czas dopowiedzieć zaczętą kwestię do końca” – ha! Cenna lekcja pokory dla pochopnego w deklaracjach autora tych słów. Znów nie dobrnąłem do „Wiedźmina” i Marcina, a liczba znaków rośnie (hej, nie tak miało być, planowałem bardziej filigranową formę!). Muszę odśnieżyć obejście i odpompować studnię, ale to dobrze, to ma sens; prosta fizyczna praca rozjaśnia myśli. Może przy kolejnym podejściu wreszcie „dopowiem do końca”. Oby.
Tak, „Baldur’s Gate” to 5CD + 1 na „Opowieści z Wybrzeża Mieczy”. Nadal mam w szufladzie, choć numer 3 jest tak porysowany, że zmuszony jestem korzystać z wersji kolekcjonerskiej na DVD.
Mam podobne związane z nią wspomnienia – że oto przełom. Pamiętam reklamy niemalże wszędzie, hype na miarę Dragon Age/Mass Effect, ale na naszym polskim poletku. Wygrałem tę grę w ś.p. „Resecie” (ciut mniej kultowym niż „Secret Service”) i pamiętam to uczucie luksusu, podmuch wielkiego świata. Pudełko z masą nazwisk wyglądało jak plakat holywoodzkiego filmu. W środku gruba instrukcja, opowiadanie ze świata, mapa i potężne pudełko z pięcioma CD. Szał, dla kogoś kto wcześniej pożyczał wersje „wschodnie” od kolegów. Od tego wydania zaczął się mój pęd do kupowania oryginałów.
@Paweł K.
O, fajnie, że potwierdziłeś liczbę płyt. To już było jednak, Pawle, kolejne wydanie, o ile dobrze pamiętam; bodaj drugie – to pierwsze sprzedawano bez dodatku.
Pochwalę się, że jako fetyszysta pierwszych edycji mam wciąż na półce rarytas: premierowe polskie wydanie „Icewind Dale II”, nierozpakowane, w folii – z 2002 roku! :). Obok stoi, także w nienaruszonej folii, edycja kolekcjonerska „Morrowinda”. To były czasy wielkich pudeł, zajmują te fetysze niestety trochę miejsca w i tak przeładowanym gabinecie, ale jakoś nie chcę się ich pozbywać. Wiele podobnych archiwaliów już rozbebeszyłem, bo same płyty łatwiej upchnąć – lub po prostu wyrzuciłem – ale do tych tytułów mam sentyment.