Romantycy i buchalterzy (3)

Odśnieżone. Achievement unlocked: „Snow Demon”.

Krystalizuje się we mnie obawa, że gdybym chciał choćby z grubsza powiedzieć to wszystko, na co w niniejszym wątku mam ochotę, musiałbym jeszcze chwilę ciągnąć ów serial. Nie chcę Was zamęczyć drążeniem jednego tematu, skupię się zatem na tym, co najistotniejsze.

Primo: polskie filie molochów wydawniczych, bez względu na to, jak fajnych ludzi mają na pokładzie, wyżej – pardon my French – rzyci nie podskoczą. Mają jasno określony statutowy cel: sprzedać tyle gier z katalogu macierzystej firmy, ile się da. Mothership za chińskiego boga nie pozwoli im bawić się w producentów, ryzykownie inwestować ciężkiej forsy w nowe marki. Są od tego, by zarabiać, finito.

Reasumując: „Wiedźmin” nie mógłby zaistnieć pod flagą rodzimych najemników. Jak niby? Kto miałby się na to zdobyć? Polskie Sony z kapitałem japońskim? Microsoft lub Electronic Arts podległe centralom w USA? Cenega przyjmująca dyrektywy z Rosji? Francuski Ubisoft? (Poprawcie mnie, jeśli nie nadążam za transferami aktywów, ale taki chyba jest dziś układ sił?).

Zaraz, zaraz!, powiecie, „Wiedźmin” to nie jedyna polska gra, która zdobyła uznanie w świecie. Jest przecież choćby Techland z udanym, zwłaszcza w ostatniej odsłonie, „Call of Juarez”. Zgadza się, nisko czoło chylę przed sukcesami Techlandu, też im kibicuję, ale… „Call of Juarez” to interaktywny western, wierna klisza klasyki amerykańskiej popkultury. Miło mi się w to grało, bardzo wysoko oceniam ten produkt, naprawdę. Solidne rzemiosło użytkowe, w porywach z polotem. Zaraz po skonsumowaniu zastygłem w szczerym zachwycie. A jednak, jeśli oceniać „Call of Juarez” na giełdzie kultury, to ledwie odlew z formy według wzorca, który wyrzeźbił kto inny. Nie wiem, czy zostanę trafnie odczytany, a nie chcę za daleko zboczyć tą ścieżką, bo to jednak pobocze głównego tematu. Otóż „Call of Juarez” jest jak świetnie skrojony surdut uszyty w indyjskiej manufakturze w czasach, gdy obejmowały ją granice Imperium Brytyjskiego. Jest w tym coś upokarzającego.

Na horyzoncie Wiedźmin 2 – jeszcze bardziej złożony i wielowątkowy (czy może mniej jednotorowy?) niż pierwsza gra o Geralcie z Rivii. Nasze decyzje częściej
i w większym zakresie będą determinować losy protagonisty. Tako rzecze Dev. Team

„Wiedźmin” to inna historia. Jest po słowiańsku swojski, i nie tylko dlatego bynajmniej, że są w nim odniesienia do Słowackiego czy polskiego folkloru. Aczkolwiek to też bezcenne – choć raz mamy szansę dostrzec wszystkie tropy w grze, ze świadomością, że dla kogoś spoza naszej rodzimej tradycji są nieczytelne (ile razy, przy obcojęzycznych grach, filmach, książkach, gryzło nas podejrzenie, że nie łapiemy wszystkich grepsów?). Miło było się poczuć dla odmiany nie jak klient drugiej kategorii – lekceważony przez projektantów płatnik z podrzędnej kolonii imperium amerykańskiej kultury – ale jak docelowy odbiorca. Ekipie studia CD Projekt RED udało się, sądzę, uchwycić to, co u Andrzeja Sapkowskiego osobne, a dla nas bliskie i naturalnie zrozumiałe. Bo przecież w sadze o Geralcie z Rivii mnóstwo jest odniesień do polskiej doczesności i historii, do naszej mentalności, a gra część z tego udanie oddaje.

Już samo to, że CDP postawił na prozę nieznanego na Zachodzie polskiego autora, od początku planując podbój światowego rynku, było czymś niebywałym. Czymś szalonym, ale cholernie fajnym; sympatycznym, wręcz bezcennym – przynajmniej z perspektywy faceta, który żyje tu i teraz, i zdaje sobie sprawę, jak istotna dla nas wszystkich, z najróżniejszych powodów, jest żywotność rodzimej kultury. Bo tak właśnie to widzę.

Nigdy nie ukrywałem, że faworyzuję CD Projekt. Mam nadzieję, że z grubsza jest już jasne, dlaczego.

Mówiąc o faworyzowaniu, rzecz jasna nie mam na myśli zawyżania ocen. Pomagałem w inny sposób. W dzień premiery „Wiedźmina” cały dział o grach w „Kulturze” – literalnie cztery strony, co do słowa – poświęcony był temu wydarzeniu. Recenzja, wywiad z Tomkiem Bagińskim, felieton, nawet stały kącik o gadżetach technologicznych – wszystko kręciło się wokół precedensowej polskiej gry, którą naprawdę mogliśmy pochwalić się przed światem.

Teraz już mogę się przyznać, jaki krył się za tym zamysł. Zresztą nic w tym wstydliwego. Po prostu w formule Jawnych Snów taka dygresja ma rację bytu, na papierze bym o tym raczej nie pisał.

Otóż „Kultura” była wtedy jedynym tygodnikiem kulturalnym w Polsce, notabene o ugruntowanej pozycji – darzyły nas sympatią i szacunkiem nawet te media, które z „Dziennikiem” ostro się gryzły (mieliśmy zresztą jawnie liberalny, nie prawicowy kurs). Dołączana w piątki bezpłatnie do „Dziennika”, który wtedy jeszcze sprzedawał się zacnie, dysponowała potężną siłą rażenia. Jako dziennikarz wiedziałem, że poranny piątkowy przegląd „Kultury” był rutynową czynnością każdego redaktora, który żywił ambicję, by orientować się w sprawach kultury. Cztery strony o „Wiedźminie” miały rzecz jasna zrobić wrażenie na czytelnikach „Dziennika”, ale mój główny, niejawny cel był inny: impet i rozmach, z jakim „Kultura” potraktowała premierę tej gry, był sygnałem, którego inne redakcje nie mogły zlekceważyć – daliśmy im znak, a zarazem mandat, by potraktowały „Wiedźmina” jako WYDARZENIE. Miałem, przyznaję, cholerną frajdę, słuchając telewizyjnych prezenterów mówiących o „Wiedźminie” frazami wyjętymi żywcem z moich tekstów.

No, to już chyba jest już z grubsza jawne, z jakich powodów owa elegia. Po dawnym CD Projekcie zostanie, wierzę, świetny GOG.com. Trzymam kciuki, by drugi „Wiedźmin” też okazał się nie tylko udaną, rasową grą fabularną, ale i zacną wizytówką polskiej kultury.

Bo, wiecie, mam nadzieję, że jeśli kiedyś zawitam do jakiejś zapadłej dziury w Ohio, barman, usłyszawszy, ze jestem z Polski, uśmiechnie się do mnie szeroko i postawi kawę na koszt firmy. Bo polubił nas i obdarzył szacunkiem za świetny sieciowy sklep ze starymi grami, gdzie Polacy i jego potraktowali z szacunkiem. I za to, że robimy tak znakomite gry, jak te z cyklu „Wiedźmin”, okazując nabywcy hojność i troskę, na jakie nie są w stanie zdobyć się, liczące każdy grosz, korporacje.

Szkoda, że CD Projekt jawnie traci na znaczeniu jako lokalny wydawca, a założyciele tracą wpływ na dalszy kurs firmy. To jednak temat na osobny wątek, a ja i tak mnożę słowa ponad miarę.

A został mi jeszcze Marcin Kosman.

***

Jeśli czytaliście po kolei, pamiętacie, od czego się zaczęło. Rozmawialiśmy przed kamerami, w programie Tomka Kreczmara, o grach, podsumowując rok. Oddałem CD Projektowi sprawiedliwość za stosunek do nabywcy, akcentując casus Good Old Games. Marcin skontrował, wyliczając różne grzechy, jakie firma ta popełniła w minionym sezonie. Lepiej mi się pisze niż mówi, zresztą nie było czasu, by temat dogadać. Dlatego dziś, Marcinie, pragnę Ci przyznać rację: tak, wszystkie Twoje zarzuty były słuszne. Kampania reklamowa, w której CDP obrażał konkurencję – jawnie w złym smaku; etc., etc. Do wszelkich grzechów tej firmy dorzucę nawet jeden szczególnie ciężki, o którym nie wspomniałeś. Słyszałem, że podczas rzezi etatów bywało, iż zwolniony dowiadywał się o wylaniu, zastając prywatne rzeczy na biurku w pudle. Lub nie mogąc się zalogować na swoje konto. Jeśli to prawda – świadkiem przecież nie byłem, choć przecieki szły z wiarygodnych źródeł – to zwyczajnie brak na to słów.

Marcin miał rację – dowcip z rzekomym zgonem GOG.com nie był śmieszny.
Nie dla osób, które czasowo straciły dostęp do konta z zakupionymi grami

Ale też nie jest to ten CD Projekt, który cenię – ten od wymuszania na konkurencji poziomem swej oferty wysokich standardów edytorskich, ten od „Wiedźmina” i gier bez DRM na GOG.com. Za tym CD Projektem, o którym mówiłeś, Marcinie, nie przepadam.

Nie wiem, jaka firma ostatecznie się wyłoni z obecnego tygla. Za to jednak, czego dokonali, należy im się szacunek.

Howgh!

4 odpowiedzi do “Romantycy i buchalterzy (3)

  1. wersy

    „Szkoda, że CD Projekt jawnie traci na znaczeniu jako lokalny wydawca, a założyciele tracą wpływ na dalszy kurs firmy. To jednak temat na osobny wątek, a ja i tak mnożę słowa ponad miarę.”

    To moze juz czas na jakies pociagniecie watku? Ze CDP traci pozycje na rynku wydaniczym to rzecz wiadoma, w koncu dlatego zdecydowali sie samemu produkowac gry. Po prostu Polska przestala byc pariasem, a zaczela byc liczacym sie (lub, jak to nazywasz, kolonialnym) rynkiem dla zachodnich koncernow.

    Natomiast jak wyglada sprawa jesli chodzi o wplyw wlascicieli na to, co dzieje sie w firmie? Wiadomo, ze wejscie na gielde ma swoje przykre konsekwencje, ale czy rzeczywiscie jest az tak zle?

    Oczywiscie firma ostatnimi czasy zaliczyla kilka wpadek, tudziez zagrywek marketingowych budzacych nas, graczy, prawy opor (zamkniecie goga, zamkniecie forow na czas premiery gry (choc trzeba przyznac, ze to wyszlo im genialnie, fanboye rozlali sie po calym internecie:)), unikalne DLC dla czasopism i dystrybutorow, reklama goga zaszyta w samej grze, olewanie graczy pecetowych (rodzielczosci jedynie firmatu 16:9, brak opcji odwrocenia myszy) przy jednoczesnych opowiesciach o koncentrowaniu sie tylko na tej platformie, uzycie DRMu powaznie uprzykrzajacego zycie uczciwym nabywcom (problemy z aktywacja)) etc.) ale takie rzeczy zdarzaly sie takze wczesniej, i to na wieksza skale (chocby slawetne wykastrowanie angielskiej wersji Wiedzmina 1 w przeswiadczeniu, ze „Amerykanie sa glupi i i tak im to nie zrobi roznicy”. Oj, nie spodobaloby sie to twojemu barmanowi z Ohio:)) Rzecz jasna bola one, chocby ze wzgledow „patriotycznych”, (akurat oni z takim doswiadczeniem mogliby nie ostarczac przykladow Polnische Wirtschaft) ale nie daja jeszcze podstaw, by firmie pisac elegie.

    Odpowiedz
  2. Olaf Szewczyk Autor tekstu

    @wersy

    Gdy pisałem te słowa, sytuacja CDP wydawała mi się znacznie mniej pewna niż dzisiaj. Nie wiedziałem jeszcze, jak dobrą grą okaże się „Wiedźmin 2” i jak dobrze zostanie przyjęty przez świat (w tej chwili średnia na Metacritic: 92 proc.). Odejście Michała Kicińskiego było FATALNYM sygnałem. Dochodziły do mnie różne plotki; nawet na premierze „W2” w Warszawie zetknąłem się z silnym czarnym PR-em.

    Nie mam wątpliwości, że CDP kończył tę grę, jadąc na oparach – że gdyby im nie wyszło, byłoby źle; wierzyciele by ich zjedli. Nawet zdrowo prosperujący GOG.com by nie pomógł. Nie mam też wątpliwości, że spory kawałek tortu ze sprzedaży „W2” trafi do cudzych kieszeni, m.in. do Agory. Ale też sądzę – mam taką przynajmniej głęboką nadzieję – że gra odniesie wystarczająco duży sukces, by CDP wrócił do formy.

    A co się tyczy dialogów w wersji amerykańskiej – to nie wina CDP, taki był wymóg wydawcy. Musieli je na żądanie skrócić. A byli zbyt słabi wtedy, by się postawić. No i nie mieli native’a do kontroli jakości przekładu. Kiciński i Iwiński opowiedzieli mi o tych kulisach podczas niedawnego wywiadu. Spiszę to kiedyś w wolnej chwili (ha…), bo przez te circa dwie godziny rozmowy padło trochę ciekawych informacji.

    Witamy w Snach! :)

    Odpowiedz
  3. wersy

    Z wywiadu Michala Kicinskiego dla rpgcodex:

    „At the premiere of The Witcher problematic were mostly two localizations. The English one, which we shortened (not the publisher) due to a streak of bad luck, and the German one, where the quality of the recording wasn’t satisfactory. In case of the English version it was our own fault, we let ourself be convinced that English-speaking gamers prefer more concise dialogs, which lead to us shortening it. That alone was only part of the problem though, since the process of shortening the dialogs took place in a too short timespan, what caused additional logical faults in the dialogs”

    Oczywiscie naciski wydawcy musialy tu odegrac zaczna role, ale sami przyznaja, ze ostateczna decyzja nalezala do nich. Co wiecej, pisza wrecz otwartym tekstem o tym, ze uwazali amerykanskich graczy za idiotow, ktorzy nie sa w stanie przyswoic wiekszej ilosci tekstu. Ciekawa strategia marketingowa, nie powiem:)

    Swoja droga jakosc drugiego Wiedzmina jest niesamowita, jesli wziac pod uwage warunki, w jakich powstawal. Ciekawe, czego beda w stanie dokonac, kiedy wreszcie dane im bedzie popracowac w spokoju.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @wersy
      Oczywiscie naciski wydawcy musialy tu odegrac zaczna role, ale sami przyznaja, ze ostateczna decyzja nalezala do nich. Co wiecej, pisza wrecz otwartym tekstem o tym, ze uwazali amerykanskich graczy za idiotow, ktorzy nie sa w stanie przyswoic wiekszej ilosci tekstu.

      Cóż mogę rzec – bardzo się to różni od wersji zdarzeń, którą usłyszałem. Gdy uda mi się wreszcie spisać i autoryzować tę rozmowę, będzie można porównać zeznania i może coś finalnie na tej podstawie ustalić.

      Swoja droga jakosc drugiego Wiedzmina jest niesamowita, jesli wziac pod uwage warunki, w jakich powstawal. Ciekawe, czego beda w stanie dokonac, kiedy wreszcie dane im bedzie popracowac w spokoju.

      Trochę mnie niepokoi, że części tej ekipy już nie ma. O ile mi wiadomo, CDPR, mając nóż na gardle, rozstawał się z tymi, którzy wykonali swoją pracę, bo nie mieli forsy, by ich przy sobie trzymać. Słyszałem na przykład, że pewien bardzo utalentowany programista, któremu RED Engine dużo zawdzięcza, już pracuje gdzieś w szerokim świecie, a takich przypadków jest więcej. Ilu z tych ludzi uda się ściągnąć z powrotem? Adam Skorupa pewnie zgodzi się pracować nad muzyką przy kolejnych częściach, w końcu jest cały czas w kraju. Ci jednak, którzy mają jakieś zobowiązania za granicą, są najpewniej straceni.

      Trzon ekipy na szczęście został pod dachem, dodatki będą powstawać, obstawiam, gładko. A czy „Wiedźmin 3” będzie takim krokiem do przodu, jak sequel wobec debiutu? Oby, trzymam kciuki.

      PS. Witam w Snach! :)

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *