Ostatnimi czasy na Jawnych Snach przewija się imię Galatei – w artykule Jana Stasieńki o człowieku, który poślubił postać z gry i tekście Olafa Szewczyka o Bayonetcie. Warto przypomnieć, że istnieje również gra poświęcona wyłącznie postaci Galatei – i że w swoim czasie narobiła nawet nieco szumu.
Jeśli ktoś tego szumu nie słyszał – to nic dziwnego, bo rozlegał się przede wszystkim w środowisku miłośników interactive fiction, czyli gier ściśle tekstowych. Środowisko to jest bardzo niszowe, a szkoda – bo pomysły, które się w nim rozwijają, często bardzo dobrze by zrobiły grom komercyjnym.
„Galatea” (w którą można zagrać w przeglądarce – TUTAJ) to projekt jednej z najjaśniejszych gwiazd społeczności IF – Emily Short. Jak na grę tekstową – bardzo dziwny. W tego rodzaju grach normą są przypominające labirynty przestrzenie do zwiedzenia, przedmioty, które można podnosić, oglądać i wykorzystywać, i zagadki, które należy rozwiązywać. Zwykle jest też cel. W „Galatei” pojawia się tylko jedna minimalistyczna muzealna salka, w której można znaleźć tylko stojącą na cokole ożywioną rzeźbę. Można z nią porozmawiać. Można jej dotknąć. Kiedy to się sprzykrzy – można wyjść. Gra się kończy.
Cały urok „Galatei” w tym, że jeden gracz odejdzie od posągu znudzony, drugi poruszony, a trzeci zamyślony. Wszystko zależy od tego, jak poprowadzi swoją relację z Galateą. Może opowiadać jej o świecie zewnętrznym. Może spróbować się dowiedzieć, co ją łączyło z Pigmalionem. Może nawet próbować jej dotknąć. Ambicją Emily Short było stworzenie jak najlepiej dopracowanej postaci, z którą można wchodzić w relacje – i tylko tyle. W tej grze nie ma celu – jest tylko potencjalne doświadczenie kontaktu. Dzięki temu, jak „Galatea” została zaprojektowana i przemyślana – jest to kontakt często zaskakująco silny i niebanalny. Galatea jest na pierwszy rzut oka wyniosła, znudzona i sarkastyczna, ale nie warto jej powierzchownie osądzać. To growe ćwiczenie z empatii, takie, jakim miał być „Project Milo” Petera Molyneux – tylko korzystające z o wiele bardziej archaicznych technologii.
Gdzieś w tle tego wszystkiego obecna jest pełna świadomość tego, czym jest Galatea – bo jest nie tylko postacią z mitologii greckiej, ale w ogóle kulturową figurą kobiety oglądanej, dotykanej, wyobrażanej sobie przez mężczyzn i przez nich konstruowanej. Z tą dziwaczną tożsamością ożywiona rzeźba musi sobie poradzić. Pojawiającym się w grach Galateom przeważnie nie daje się wiedzy na temat tego, jaka jest ich prawdziwa natura. Nie lubimy, kiedy wyrzeźbione postaci otwierają oczy i zaczynają do nas mówić.
Ale warto czasem z nimi porozmawiać.