Występy gościnne: Żniwiarz nadal kosi

W ramach występów gościnnych tym razem Ian Giedrojć opowiada o grze „Harvester” – przed laty oskarżanej o epatowanie bulwersującymi scenami przemocy, cenzurowanej i zakazywanej, dziś wielbionej przez licznych fanów tak, jak wielbi się filmy Eda Wooda. Miłego czytania!

***

Żniwiarz nadal kosi

harvester okladkaSerwisy GOG oraz Steam przypomniały ostatnio „Harvester” – niesławną przygodówkę point and click z lat 90. Ze względu na drastyczne sceny przemocy wzbudziła ona jedną z pierwszych poważnych dyskusji na temat niepedagogicznej zawartości gier. Jej wydanie w Wielkiej Brytanii zostało ocenzurowane, a w Niemczech w ogóle ją zakazano. Jak twierdzą niektórzy, bezpośrednio przyczyniła się też do stworzenia ESBR, czyli organizacji, która w USA wyznacza granice wiekowe dla gier.

Dziś, patrząc na styl wykonania „Harvestera”, trudno te kontrowersje zrozumieć. Osławiona straszliwa przemoc to tylko krew nałożona cyfrowo na dramatycznej jakości filmiki wideo, kręcone bez wyjątku na green screenie. Owszem, są sceny z udziałem dzieci, które wciąż mogą bulwersować, jednak generalnie bieda tak bije po oczach, że trudno to wziąć na poważnie. Nawet wtedy szału to nie robiło. Byle trzeciorzędny horror na VHS wyglądał lepiej, a w dodatku na skutek opóźnień w produkcji, gdy „Harvester” wyszedł, moda na technikę FMV (full motion video) napędzana popularyzacją CD-ROM już dogorywała. Nic dziwnego, że gra na rynku przepadła. Obecnie na pierwszy rzut oka wydaje się straszliwą ramotą. Z produkcjami spod znaku FMV czas obszedł się okrutnie – wyglądają bardziej archaicznie niż te, które na rynku znalazły się jeszcze przed epoką CD.

Sądząc, że makabryczna tandeta jest jedynym źródłem rozgłosu wokół „Harvestera”, mimo bycia fanem przygodówek i horroru, przez lata nie czułem potrzeby, by do niej zasiąść. Gdy wreszcie ta chwila nadeszła, chwyciłem się za głowę, wołając niczym amant z harlequina ugodzony strzałą amora: „Gdzie byłaś przez te wszystkie lata!”.

„Harvester” rzuca nas do amerykańskiego miasteczka w latach 50. Wyobraźcie sobie „Cudowne lata”, tylko dziesięć lat wcześniej. Wszystko wygląda do bólu normalnie, schludnie, z uśmiechem na ustach i certyfikatem „American way of life”. Szybko dostrzegamy, że to pozory, a mieszkańcy są faktycznie bandą dewiantów z systemem wartości postawionym na głowie, unurzaną w jakimś ponurym sekciarstwie.

Główny bohater, Steve, cierpi na częstą przypadłość głównych bohaterów, a mianowicie amnezję. Szczęśliwie, fabularnie ma to tutaj więcej sensu niż tylko jako proteza usprawiedliwiająca ekspozycję. Amnezja jest punktem wyjścia dla bardzo dziwnej historii, w której są m.in.: sadomasochizm, kanibalizm, samobójstwo, kazirodztwo, grzebanie żywcem i wiele innych atrakcji, o których trudno porozmawiać przy herbatce w dobrym towarzystwie.

Idylla lat 50Steve, aby zrozumieć swoją sytuację, musi wypełniać kolejne zadania pochodzące od strażnika loży. Są to początkowo małe świństwa, ale okazuje się, że mają swoje poważne konsekwencje. W miasteczku za pomocą gracza nakręca się spirala nienawiści i przemocy. Zadania stają się coraz bardziej nikczemne, dotykają postaci, które zdążyły już w nas wzbudzić sympatię. Aż trzeba sobie postawić pytanie, jak daleko możemy się posunąć – gdzie jest granica? W tym momencie dzieje się rzecz niesłychana: potępiany za brutalność „Harvester” sam staje się uczestnikiem dyskusji o przemocy w mediach, poniekąd oskarżycielski palec kierując na gracza. Żniwiarz nie tyle łamie czwartą ścianę, co ciacha nas przez nią swoją budzącą respekt mroczną kosą (jak na załączonym obrazku).

Steve i idealna matkaNajbardziej niesamowitą cechą „Harvestera” jest nieprzewidywalność. Obcujemy z niemal nieskrępowaną wyobraźnią autora, który gdy chce bawi się konwencjami (np. serwując wstawkę w stylu slapstickowym), szokuje swobodnie mieszając perwersje i absurdy, a do tego za nic ma dobre samopoczucie gracza. To nie jest wymierzony i dopieszczony produkt, dopasowany do masowych czy nawet niszowych gustów, tylko autentyczne dzieło sztuki. Odważne, niebezpieczne, a do tego w sumie zabawne, choć na pewno nie jest to humor dla wszystkich.

Trudno nawet wymienić coś podobnego do „Harvestera”. Najbliżej był znakomity „I Have No Mouth and I Must Scream”, oparty na opowiadaniu Harlana Ellisona. Również „Darkseed” i „Sanitarium” uderzały gdzieś w te okolice, ale to jak porównywanie dobrze ułożonych pudelków do głodnego bulteriera z patologicznymi zaburzeniami.


Utwór „The Hand” grupy Velvet Acid Christ. Jest to jedna z kilku wersji kawałka wydanego na płycie „Calling ov the Dead”. Uwaga, spoilery!

Mimo wszystkich zalet „Harvester” jest dziełem ułomnym i pod wieloma względami irytuje. Wystarczy wspomnieć, że warto zapisywać grę w dosłownie każdej lokacji, bo jeden fałszywy ruch funduje nam natychmiastową wizytę u Mrocznego Żniwiarza. W pewnym momencie pojawiają się także sekwencje zręcznościowe, które niczemu nie służą, a ich mechanika jest tragiczna. To jednak od „Harvestera” nie odstrasza.

Scena ocenzurowana w niektórych krajach

Scena ocenzurowana w niektórych krajach

Czy kogoś dziś ekscytuje niegdyś słynna, wydana na siedmiu CD, wysokobudżetowa, bestsellerowa „Phantasmagoria”? Nie? A może są jacyś miłośnicy „Rippera” z Christopherem Walkenem w obsadzie? Te produkcje dawno i nie bez powodu pokrył kurz. „Harvester” ma tymczasem coraz liczniejszą gromadę oddanych fanów, składających mu hołdy, podobnie, jak to się dzieje wśród miłośników kina kultowego spod znaku „tak zły, że aż dobry”. „Plan 9 z kosmosu” czy „Troll 2” mają swoją niszę i mimo mijających lat tylko zyskują na popularności. Z „Harvesterem” łączy je to, że były finansowymi niewypałami, zniszczonymi przez krytykę, a także parę innych drobiazgów – drewniane aktorstwo, kicz, przesada, ogólnie słaba jakość wykonania, wreszcie dziwna fabuła (oddajmy sprawiedliwość, że mimo całej swej osobliwości przynajmniej w tym ostatnim aspekcie „Harvester” prezentuje wyższy poziom). Niezależnie od wad, te produkcje mają w sobie coś fascynującego, co sprawia, że trudno o nich zapomnieć.

tauaz fana (zrodlo - FB)W przypadku „Harvestera” okazuje się, że po blisko dwóch dekadach od wydania gry w cenie są wywiady z jej twórcami i aktorami. Zwłaszcza ci ostatni, dla których kontakt z produkcją zakończył się w chwili zejścia z planu, są dziś mocno zdziwieni, że ktoś o tym dziele pamięta, a co dopiero uznaje je za ważne. Fani konsekwentnie tropią ekipę „Harvestera”, zbierają pamiątki, różne wersje językowe, dzielą się informacjami o nawet mało istotnych elementach i postaciach, niektórzy tworzą rekwizyty z gry. Wśród admiratorów „Harvestera” jest najwyraźniej electro-industrialna kapela Velvet Acid Christ, która zrobiła kawałek, podpierając się samplami z gry. Nikt chyba jednak nie przebije fana z symbolem harvesterowej loży wytatuowanym na przedramieniu.

Odpalałem „Harvestera” głównie ze słabo motywowanej ciekawości, mając zamiar rozstać się z nim po kilkunastu minutach. Kiedy zaś go kończyłem, wiedziałem już, że będzie to jedna z nielicznych gier, do których kiedyś wrócę. Owszem, nie jest dla wszystkich, ale to też jest jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie można o grze powiedzieć. Rzecz absolutnie rekomendowana dla osób lubiących dziwactwa. Czapki z głów i głowy z szyj przed Mrocznym Żniwiarzem!

wizyta u tatusia

6 odpowiedzi do “Występy gościnne: Żniwiarz nadal kosi

  1. Surin

    Prawda jest taka, że gry FMV to 50% mojej pierwotnej fascynacji grami. To, w mojej opinii, chyba jeden z najciekawszych etapów rozwoju gier komputerowych w ogóle.

    Odpowiedz
  2. M

    Pamiętam, że w chwili wydania recenzenci traktowali tę grę niezwykle poważnie. Zżymali się na przykład z tego, że szeryf jadł ciasto podczas oględzin zwłok, gdyż tworzyło to „niespójną atmosferę”. Z perspektywy czasu te recenzje zdają się bardziej komiczne niż sama gra, ale wtedy lista broni, wrogów, poziomów i wymagań uchodziły za recenzję więc w sumie nie ma się co dziwić.

    Odpowiedz
  3. Uhtron

    SPOILER nt. Harvestera incoming.

    Darkseed 2 trochę mnie nudził, trochę śmieszył ( http://www.youtube.com/?#/watch?v=dxGJXsgB65A), Harvester zaś w miarę upływu czasu odjeżdżał coraz bardziej (vide walka z figurą szachową). Co myślicie o zakończeniu? Nie wiem do końca, czy traktować grę bardziej jako komentarz społeczny, czy po prostu Matrixopodobny twór.

    Odpowiedz
  4. Roman Książek

    Rok, w którym wydano „Harvestera” wcale nie zwiastował „dogorywania mody na FMV”: „The Pandora Directive”, „Ripper”, „Phantasmagoria 2”, „Wing Commander 4”, „Privateer 2”. Jak rymuje Afrojax: „To nie jest to, co w ’96”!

    Odpowiedz
  5. Ian

    W 96 rzeczywiście jeszcze sporo tych gier wyszło, ale to był też ostatni taki rok, więc myślę, że spokojnie można powiedzieć, że publika była tym zmęczona, co się odbijało na wynikach sprzedaży. Wegług Wiki w 96 było 21 gier tego typu, a w 97… 7.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *