Sir Banks i cała reszta

No i znowu przyszło mi sklejać myśli dysfunkcyjnym umysłem. Tym razem winne jest wyczerpanie. Z trzech ostatnich nocy przespałem może pół tej ostatniej, zasypany tekstami na wczoraj. Mam już świadomość tunelową. Co w moim przypadku oznacza, że w pewne aktywności intelektualne mogę jeszcze próbować się angażować z perspektywą umiarkowanego sukcesu, ale są linie, których nie powinienem przekraczać, bo w tym stanie to się na pewno skończyłoby źle. Na fundamentalny esej o istocie wszystkiego, oględnie rzecz ujmując, nie powinienem się teraz porywać. Dziś będzie kolaż z luźnych uwag, bo tylko na tyle mnie stać.

***

Na monitorze mojego służbowego maca – używam rzadko, głównie do poprawek w InCopy na złożonych już stronach „P” – wyświetla się właśnie, w charakterze wygaszacza ekranu, kaskada ilustracji. Na wszystkich obrazach, rysunkach i rycinach, na zdjęciach popiersia w muzeum i rzeźby w parku – sir Joseph Banks. Jako młodzieniec o śmiałym i wesołym spojrzeniu, oparty ręką o stół z globusem. Jako czternastolatek o spadających na ramiona włosach, w koronkowej koszuli i jedwabnych pończochach, zamyślony, przy leżącym obok zielniku – już wtedy fascynowała go przyroda, biegał po polach Anglii, zbierając rośliny, które potem opisywał. Jako otyły starzec o zmęczonych, podkrążonych oczach, przepasany honorową szarfą – na pewno z czasów, gdy już nie mógł chodzić. Najbardziej lubię zdjęcie rzeźby w parku. Z lupą, w surducie, sir Banks przygląda się jakiejś egzotycznej roślinie najpewniej na Haiti, gdzie zawinął na pokładzie okrętu „Endeavour” kapitana Cooka. Obok jego ulubiona charcica (tak jak wielu uczestników tamtej pamiętnej ekspedycji, nie przeżyła drogi powrotnej).

Ułożyłem sobie z owych obrazów wygaszacz, by przypominał mi jak najczęściej o tym człowieku. Niezwykły umysł, niezwykły charakter, niezwykła odwaga, fantazja i swada. Niezwykłe osiągnięcia. Imponuje mi jak mało kto. Dużo bym dał, by móc cofnąć się w czasie i go poznać.

W kontekście gier piszę o Banksie z dwóch powodów. Po pierwsze, przypomina mi, jak bardzo brak na rynku gier historycznych podtrzymujących pamięć o takich jak on zapomnianych tytanach, propagujących takie właśnie wzorce. Można by skonstruować na motywach jego losów piękną interaktywną opowieść – no nie mówcie, że nie. Wreszcie pojawi się ktoś, kto nie wie, że to niemożliwe, i pokaże, jak się to robi.

Drugi powód: pytanie. Czy w świecie gier pojawi się kiedyś postać, która osiągnie tyle, by można było myśleć o niej z takim podziwem i szacunkiem jak o Banksie? Czy to medium zapewnia genialnym pionierom aż tyle przestrzeni?

***

Jako że mój wierny, ale leciwy notebook rasy Asus był wziął i zdechł po krótkich męczarniach, zmuszony byłem wybrać sobie nowego kumpla na dobre i złe. Kupiłem fajne przenośne biuro, na które zasadniczo niezupełnie było mnie stać, ale które ma dokładnie wszystko, czego mogłem od niego oczekiwać. Gry nie były priorytetem, ale Sandy Bridge plus oddzielna karta graficzna, gdybym potrzebował większej mocy obliczeniowej, przy 13,3-calowym ekranie pozwoliłyby mi odpalać nawet całkiem nowe, wymagające tytuły.

Co zatem zainstalowałem w pierwszej kolejności? Stareńkie „Arcanum: Of Steamworks and Magick Obscura” i „Galactic Civilizations II”. Do obu wystarczyłaby elektronika byle smartfona. Czy naprawdę jestem już aż tak stary? Zatrzymałem się w przeszłości, czy co?

„GCII”chcę w końcu należycie rozgryźć, „Arcanum” mam ambicję wreszcie skończyć – bo to wstydliwa zaległość, a przede wszystkim chcę poznać finał tej historii. Usprawiedliwia mnie trochę klątwa, którą niechybnie ktoś rzucił na mój związek z ową grą. Tyle razy zaczynałem, tak daleko już zachodziłem, by zawsze koniec końców okazało się, że znów nie dojdę do mety – a to system padł, a to twardy dysk.

Aż się boję spróbować raz jeszcze. Kurczę, mam nowy komputer, byłoby go szkoda.

No ale może jest nadzieja. Podczas niedawnej rozmowy z Michałem Kicińskim powiedziałem, że najbardziej w GOG.com – a właśnie stamtąd mam „Arcanum” – brakuje mi możliwości zapisywania stanu rozgrywki w chmurze. Usłyszałem wesołą wieść, że stracę powód do troski o swe postępy w grach z GOG-a jeszcze w tym roku. Hosanna!

***

Przedwczoraj na czołówce „Gazety Wyborczej” sensacja: są dowody, że za tajemnicze zaginięcie kilkuset Polaków z Armii Krajowej odpowiadają Sowieci. Uwięzionych w wyniku tak zwanej obławy augustowskiej akowców zamordował i pogrzebał w lesie w 1945 roku, już po wojnie, batalion stalinowskiego kontrwywiadu Smiersz. Taki mały Katyń.

Potworność – tak, ale czy rzeczywiście sensacja? Lista zbrodni oprawców ze Smierszy jest długa. Mają na koncie takie akty bestialstwa, że nawet masowa egzekucja na akowcach nie pogorszy ich wizerunku. Od dawna przecież nie mieszczą się w skali.

Kadr z filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy

Ci z Was, którzy kupowali w piątki „Dziennik” dla „Kultury”, lub choćby pilnie śledzili doniesienia portali o grach, zapewne już się domyślają, do czego zmierzam. Czytając o kolejnej udowodnionej zbrodni ludobójstwa, za którą odpowiada Smiersz, przypominałem sobie swoje boje o to, by do sprzedaży w Polsce nie trafiła gra „Death to Spies” – klasyczna gadzinówka propagandowa, przedstawiająca funkcjonariuszy Smierszy jako bohaterskich agentów w walce z hitlerowskimi okupantami. W skrócie: gdy dowiedziałem się, że pewien polski wydawca szykuje się do zalania sklepów tym kałem, uprzejmie zapytałem, czy w ogóle jest świadomy, co robi. Pytanie, wbrew pozorom, nie było retoryczne. Smiersz to bandyci nie lepsi niż SS czy Gestapo, ale wtedy wiedza o tym była w społeczeństwie jeszcze mniej powszechna niż dziś. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta. W czasach PRL-u nakręcono wiele filmów i wydano wiele książek o zbrodniach hitlerowców, ale o zbrodniach oprawców stalinowskich z wiadomego powodu nie można było mówić głośno.

Spytałem zatem wydawcę, czy wie, w co się pakuje i na wszelki wypadek przypomniałem kilka faktów z historii Smierszy związanych z losami Polski. Uprzedziłem też, że jeśli nie zatrzyma maszyn w tłoczni i gra dotrze do sklepów, sprawę nagłośnią media. A byłem pewien, że gdy tylko cały ten kał trafi w wentylator, media zrobią rzeczonemu wydawcy z rzyci, pardon my French, lochy Watykanu. To był czas uniesień patriotycznych po „Katyniu” Wajdy (notabene agentów Smierszy werbowano wśród „sprawdzonych” towarzyszy z NKWD, a sprawdzali się między innymi w Katyniu). To był też czas rozpaczliwego szukania przez słabnący w oczach PiS ostrej amunicji. Afera z grą o bohaterach ze Smierszy – wydaną w Polsce przez firmę z rosyjskim kapitałem! – byłaby dla nich jak znalazł.

"Katyń"

Nie życzyłem rzeczonemu wydawcy szybkiej śmierci cywilnej i prawnej, najpewniej w męczarniach. Dlatego, zamiast bez strzału ostrzegawczego odpalić mocny materiał na jedynce „Dziennika”, dałem chłopakom 48 godzin na podjęcie jedynej logicznej decyzji. Z drugiej jednak strony, gdyby mimo ostrzeżenia zdecydowali się na świństwo, jakim byłoby wydanie „Death to Spies”, to bym za nimi nie płakał. Na pohybel wrażym pachołkom imperialnej Rosji.

Podjęli rozsądną decyzję, nawet podziękowali. Potem długo było cicho i zdążyłem zapomnieć o sprawie, aż do chwili, gdy pewien dziennikarz internetowy wywęszył skandal z szantażowaniem wydawcy przez jakiegoś chłystka z prasy mainstreamowej, która się, jak wiadomo, nie zna, przez co polscy gracze stracili szansę zapoznania się ze świetną grą. Wspomniany szantażysta, acz niewymieniony z nazwiska, został podsumowany jako oszołom – tyle że z tych gorszych – który nie rozpoznałby dobrej gry nawet wtedy, gdyby go ugryzła w rzyć. O, przepraszam, popełniłem nadużycie – autor sięgnął po elegancką metaforę, pisząc o gryzieniu łydki, o ile dobrze pamiętam.

Wiecie, co mnie najbardziej przygnębiło? Liczba głosów w sieci potępiających owego oszołoma i szantażystę. Ciekaw jestem, czy gdyby ktoś zablokował wydanie gry o przygodach bohaterskiego esesmana, też by się oburzali? A przecież wysłanie do sklepów „Death to Spies” byłoby nie mniej wredne. I chyba jeszcze bardziej szkodliwe, bo wiedza o zbrodniach nazistów jest tak powszechna, że wielu odbiorców gry gloryfikującej SS lub Gestapo z oburzeniem odrzuciłoby płynący z niej przekaz. W przypadku propagandy prostalinowskiej, pozbawieni ochronnej impregnacji, byliby bardziej bezbronni wobec tych kłamstw. W większości zapewne nie wiedzieliby, że ta gra zwyczajnie obraża pamięć wszystkich tych Polaków, których agenci Smierszy torturowali i mordowali.

Niestety, nie jest to powiastka z morałem, obrazująca skromne zwycięstwo prawdy nad kłamstwem. Jak się dowiedziałem po fakcie, grę „Death to Spies” dołączył do któregoś numeru magazyn „Click!”. Wkrótce potem padł. Karma?

Ekshumacja w Katyniu

Rosyjski rząd, jak pewnie wiecie, swego czasu wyasygnował jakieś fundusze na wspomaganie wydawców gier propagujących jedynie słuszną z punktu widzenia tego kraju prawdę historyczną. Nie wiem, czy gra o Smierszy powstała za pieniądze z tamtej dotacji. Nigdy nie przeprowadziłem dziennikarskiego śledztwa w owej sprawie, choć może szkoda, bo ciekawe rzeczy mogłyby wyjść na jaw.

Zakłamywanie historii, zwłaszcza związane z gloryfikowaniem zbrodniarzy, jest nie tylko podłe, ale i szalenie niebezpieczne. Zwiększa prawdopodobieństwo, że ktoś zechce podążyć ich śladem. Relatywizuje zło.

Kolejny powód, by nie oceniać gier wyłącznie pod kątem rozgrywki.

16 odpowiedzi do “Sir Banks i cała reszta

  1. Bartłomiej Nagórski

    Sir Banks świata gier – hmm, chyba odpowiadał by mi taki tytuł. Banks, Bartek, nawet brzmi podobnie.

    Arcanum – też nie skończyłem, też mam zamiar kiedyś wreszcie to zrobić.

    Gra o funkcjonariuszach smierszy – punkt pierwszy: jakiż to dziennikarz internetowy, bo ciekaw jestem? Punkt drugi: była taka dosyć kiepska gra, Velvet Assasin, oparta na realnej osobie, Violetcie Szabo – i budziło to kontrowersje, czy to aby ładnie robić grę, której fabuła bazuje na czyjejś faktycznej śmierci na torturach. Coś podobnego mamy chyba tutaj, z tym że dla mnie robienie takiej gry jak Death to Spies to raczej celowa propaganda niż żerowanie na czyimś dramacie (choć, ze względu na dokonania pierwowzorów bohaterów gry, z tym również mamy do czynienia).

    Linki:
    http://www.rockpapershotgun.com/2009/05/11/velvet-assassin-sick-filth-or-slick-thrills/
    http://www.violetteszabo.org/contactus.html

    PS. Trochę chaotyczny komentarz, ale wstukany w locie z pracy, więc…

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Bartłomiej Nagórski

      Sir Banks świata gier – hmm, chyba odpowiadał by mi taki tytuł.

      Do dzieła zatem! :)

      jakiż to dziennikarz internetowy, bo ciekaw jestem?

      Celowo nie podałem nazwiska i nie chciałbym, aby ewentualna dyskusja pod tekstem podążyła tym tropem. To ledwie dygresja, moją intencją było pokazać pewien obraz.

      Odpowiedz
  2. Paweł Schreiber

    @Barts Gra „Velvet Assassin” miała z kolei bardzo dobrą reputację w Polsce, bo pokazywała powstanie w Getcie Warszawskim. Wielu autorów uderzało wtedy w bardzo dostojne tony – por. np.
    http://www.gamezilla.pl/content/velvet-assassin-pierwsza-gra-w-ktorej-pokazany-jest-dramat-polskiego-oblicza-wojny .
    Chyba jednak mocno to było na wyrost, bo obraz powstania w „VA” wcale nie aż tak ciekawy czy przejmujący, ale na pewno ukazanie polskiego ruchu oporu jest dobrą przeciwwagą choćby dla tchórzliwego podpitego obrońcy Warszawy w „Codename Panzers”.
    W każdym razie w polskiej recepcji „Velvet Assassin” prawie zupełnie umykała kwestia tego, że gra promowała się przez odwołania do postaci Szabo, a jej główna bohaterka odurza się morfiną i ma wizje, w których biega w zakrwawionej koronkowej nocnej koszulce z tych, które w czasie wojny założyłaby tylko panna lekkich obyczajów.

    Odpowiedz
  3. Jarek

    To ja tylko odnośnie odpowiedzialności twórców za ich dzieła.

    Postmoderna postmoderną, ale autor za dzieło jest odpowiedzialny. Nie „uśmiercam” go w interpretacji tylko po to, żeby go pochwalić albo skrytykować w razie promowania dobrych/złych wzorców. Dydaktykę się dzisiaj często krytykuje, bo kojarzy się z wychowawczymi zapędami „nienowoczesnej” władzy. Nie do końca słusznie.

    Z tego tekstu dowiedziałem się, że nie jestem jedynym, który tak sądzi. Pozdro.

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Jarek

      Gry – gorzej, całe interaktywne wideo – postrzega się dziś i ocenia niemal wyłącznie w kategorii produktów konsumpcyjnych. Raz, że to szkodzi temu medium, dwa, że próby wyjścia poza ów szablon są od razu postrzegane jako chybione lub co najmniej dziwaczne. A dydaktyka jest ważna, i dlaczego niby nie zaprząc do niej tak efektywnego narzędzia? Bo przecież nie wykorzystuje się tego potencjału należycie. Dobrze, że robi się z myślą o dzieciach gry uczące dodawania lub obcych języków, ale przecież można więcej, o wiele więcej.
      Myślę, że z czasem się doczekamy. Tylko, to fakt, trochę długo już to czekanie trwa.

      Odpowiedz
      1. Admirał Udko

        Niemniej jeśli ma to być produkt konsumpcyjny, gra musi wpleść dydaktykę bez szkody dla rozrywki, w sposób subtelny, np. pieczołowicie odwzorowując klimat miejsca i czasu, w którym gra się odbywa („LA: Noire”). Historyczne strategie jak „Hearts of Iron” też mają tutaj sporo do zaoferowania.

        Odpowiedz
      2. Jarek

        „Gry – gorzej, całe interaktywne wideo – postrzega się dziś i ocenia niemal wyłącznie w kategorii produktów konsumpcyjnych.”

        To oczywiście dotyczy nie tylko gier. Patrz recenzje książek, filmów, wszystkiego w głównonurtowych mediach. Dopiero ideologicznie albo intelektualnie zaangażowane pisma podejmują krytykę na poziomach innych niż, nazwijmy to, konsumpcyjny.

        Odpowiedz
  4. Admirał Udko

    Ech, nie, nie, nie, jeszcze raz nie.

    Nie można zdemaskować kłamstwa bez wystawienia się na kłamstwo. Zablokowanie polskiej premiery „Death To Spies” odebrało jedynie okazję do nadania rozgłosu prawdziwej historii o zbrodniarzach ze Smierszy, z pewnością zaś nie zablokowało możliwości zagrania w tę grę w Polsce. Ciężko nawet powiedzieć czy w jakikolwiek sposób ją utrudniło. Dostęp do platform dystrybucji cyfrowej jest przecież globalny.

    Nie wolno tak. Brudy należy prać, a nie upychać na dnie szafy. Przede wszystkim zaś, żaden człowiek nie powinien przyznawać sobie prawa do decydowania o tym jaka treść będzie dostępna reszcie społeczeństwa.

    Odpowiedz
    1. Bartłomiej Nagórski

      Admirale, moim zdaniem źle to interpretujesz. To nie jest tak, że Olaf odebrał wydawcy możliwość wydania – on ich uprzedził, że jeśli to wydadzą, to on napisze artykuł o nich i tej grze, w którym dokładnie opisze o czym jest ta gra, dlaczego to jest wybielanie historii, kto ją wydał i tak dalej. Efektem byłby tzw. shitstorm, czyli zła prasa dla wydawcy. Olaf uczulił tych ludzi, że wydanie gry się tak skończy – a oni nie zdecydowali się podjąć wyzwania. Niemniej to nie jest tak, że wstrzymał dystrybucję.

      Odpowiedz
      1. Admirał Udko

        IMHO Olaf otwarcie pisze, że chodziło mu dokładnie o to – o wstrzymanie dystrybucji poprzez wywarcie wpływu na wydawcę. Przecież postawił ultimatum:


        Nie życzyłem rzeczonemu wydawcy szybkiej śmierci cywilnej i prawnej, najpewniej w męczarniach. Dlatego, zamiast bez strzału ostrzegawczego odpalić mocny materiał na jedynce „Dziennika”, dałem chłopakom 48 godzin na podjęcie jedynej logicznej decyzji.

        Olaf użył środków, które miał pod ręką, a jako mainstreamowy dziennikarz środki miał skuteczne. W międzyczasie gra dla polskiego odbiorcy była dostępna tak czy siak, jedynie nie poprzez polską dystrybucję.

        Najlepszym rozwiązaniem byłoby napisanie w o grze tak czy siak i otwarte przedyskutowanie przekłamań w niej zawartych, bez odwoływania się do konkretnego wydawcy, nawet gdyby takowy na polski rynek się już znalazł. Problem trafiłby do świadomości polskiego odbiorcy, część czytelników zapoznałaby się z historią sowieckiego kontrwywiadu, a roztropny wydawca zrezygnowałby z ewentualnej dystrybucji. Zamiast tego, producent gry ciągle na niej zarabia, także gdy kupują ją polscy odbiorcy, którzy mogą nie być świadomi co to za gra. A nie są świadomi dlatego, ze sprawa przycichła zanim w ogóle się rozwinęła, bo wszystko rozegrało się zakulisowo i w prasie nie pojawił się na jej temat żaden artykuł. Stracona szansa.

        Ach, i owszem, nie miałbym nic przeciwko dopuszczeniu do obrotu w Polsce gry wybielającej nazistów. Właśnie dlatego, że byłaby to okazja do ponownego przybliżenia kim naprawdę byli ci kolesie.

        Odpowiedz
    2. Jarek

      Zablokować to zrobić to, co robi nadużywająca władza.

      Ostrzec przed shitstormem to zmusić kogoś do przemyślenia sprawy jeszcze raz.

      Zapobiec wprowadzeniu gry na polski rynek to sprawić, że gra nie trafi do każuali, którzy kupują tylko w Empikach/Saturnach i w niektórych sklepach w sieci. To całkiem skuteczne, zmniejsza zasięg gry o spory ułamek.

      Odpowiedz
  5. Pingback: Się wdało się w dyskusję | Żabie udka

  6. Krzysztof Cieślik

    Olafie, a czytałeś „Wiek cudów” Holmesa? Znakomita książka z Banksem w jednej z głównych ról (można powiedzieć w głównej roli drugoplanowej, bowiem jest ukazany jako spiritus movens całej brytyjskiej nauki przełomu XVIII i XIX wieku).

    Odpowiedz
    1. Olaf Szewczyk Autor tekstu

      @Krzysztof

      Tak, czytałem „Wiek cudów”. Zgadzam się, genialne gawędy o pionierach dzisiejszej nauki. Powinni to dopisać do listy lektur w szkołach średnich, bardzo inspirujące. I pięknie obrazuje, na czym polega przygoda umysłu.

      Odpowiedz
  7. Pingback: Polacy tworzą grę o Stalinie. Będzie skandal? « Gadżetomania.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *