Galeria Snów: Każdy umrze (1)

Trafiłem na tę ilustrację przypadkiem. To było w czasach „Kultury”. Bartek Kossakowski, obecny naczelny magazynów „Play!” i „Komputer Świat Gry” oraz felietonista „NEO Plus”, był wówczas jednym z głównych autorów naszego działu o grach. Napisał podsumowanie ważnego festiwalu produkcji niezależnych i musiałem to jakoś umaić. Zacząłem przeszukiwanie sieci od wyróżnionej gry, która przykuła mą uwagę uroczo bezczelnym (wytłumaczę się z tej opinii poniżej) tytułem: „Everybody dies”. Gdy zobaczyłem tytułowy obrazek, wiedziałem, że to jest to. Nie musiałem już więcej szukać. Byłem pod takim wrażeniem, że nawet zadzwoniłem do Bartka – a może zamailowałem, nie pamiętam – by mu powiedzieć, że znalazłem ilustrację, która fantastycznie ustawia całą stronę.

Zostałem uwiedziony. Początkowo nie miałem pełnej świadomości, dlaczego tak się stało. Gdy później spróbowałem na chłodno zanalizować tę sytuację, co nieco się wyjaśniło. Otóż cały ten przekaz – obraz i słowo („Każdy umrze”) – w perfekcyjnej synergii uderzyły w moje czułe miejsce. Nie miałem bladego pojęcia, o co tak naprawdę chodzi autorom z całym tym hasłem „Everybody dies” i o czym w ogóle opowiada gra. Dzięki temu jednak mogłem, nie sugerując się niczym, rozpoznać nuty, które rozbrzmiały, gdy rzeczony obrazek coś we mnie wprawił w rezonans.

Wydał mi się mocno dekadencki, w odcieniu właściwym powojennym egzystencjalistom i, w dużej mierze wyrosłym przecież na tym spleenie, amerykańskim beatnikom. Podliczmy najważniejsze tropy: motyw drogi; wyalienowanie (jedyny człowiek w kadrze); papieros (czy trzeba wskazywać wszystkie konotacje?); zima (czas schyłku, umierania); niechlujna fryzura plus mocno niedzisiejsze baczki i wąsik – generalnie outsiderska aparycja, daleka od obligatoryjnej w społeczeństwie sukcesu hollywoodzkiej urody i przyklejonego uśmiechu; zamyślenie (zanim spojrzał w kadr, facet pewnie patrzył przed siebie w przestrzeń, oparty o barierkę); zderzenie cywilizacji człowieka (lewa strona kadru) z jeszcze nieskażoną nią pierwotną przyrodą (prawa strona kadru); wyrazista monochromia (właściwa dla drukowanych na prymitywnych maszynach gazet sprzed ponad półwiecza, gdy dodanie jednego koloru do czerni było wyzwaniem); staromodna czcionka.

No i te wielkimi literami napisane słowa: „Każdy umrze”.

"W drodze" Kerouaca w kieszonkowej edycji Penguina. Dawno, dawno temu, gdy kompletnie spłukany, po długiej i szalonej wyprawie autostopem przez Francję zobaczyłem tę książkę na wystawie księgarni przy Saint-Germain w Paryżu, miałem dużą ochotę ją zwinąć. Może ta koszula w kratę i tu, i na ilustracji Cho sprowokowała jakieś skojarzenia?

Trzeba mieć odwagę, by powiedzieć głośno to, co wiadome jest każdemu, a o czym inaczej niż szeptem – przynajmniej bez osłabiających grozę tego komunikatu dodatkowych słów-znieczulaczy, zwykle o charakterze religijnym – mówić nie wypada. Łamanie konwersacyjnych tabu, zmuszanie do refleksji nad tym, co najchętniej wypychamy poza granice świadomości – to przecież takie beatnikowskie. „Everybody dies” – bije w oczy zajmujący jedną trzecią powierzchni komunikat, niczym ostrzeżenie na paczkach papierosów – a w powietrzu wisi niezadane pytanie: „I co z tym zrobisz?”.

Gra „Everybody dies”, z niemodnego gatunku interaktywnej fikcji, opowiada o czymś kompletnie innym. Moja interpretacja – czy raczej wrażenie; przecież to się zdarzyło, dotknęło mnie nagle, zanim spróbowałem jakoś objąć to rozumem – nijak się ma do samej gry. Ale czy to właśnie nie jest fantastyczne? To życie dzieła własnym życiem, zdolność do poruszania i inspirowania odbiorcy na sposoby, których autorzy być może nawet nie przewidzieli? W grach zdarza się to tak samo jak w innych dziedzinach twórczości. Być może warto by o tym kiedyś napisać coś więcej, sięgając po inne przykłady.

Jack Kerouac ze szlugiem.

Na dziś przerwa, bo brak czasu i sił. Jutro parę słów o Michaelu Cho, który ten obrazek namalował, no i więcej ilustracji tego oryginalnego autora. I jeszcze chyba co nieco o beatnikowskich tropach, jeśli uda mi się wygrzebać dodatkową chwilkę.

 

U góry Lara Croft ręką Cho. Już po tych dwóch ilustracjach można rozpoznać charakterystyczny styl artysty. Moim skromnym zdaniem laika, Michael Cho zdecydowanie zasługuje na większe uznanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *