Na stronach Dwutygodnika można przeczytać moją recenzję „Globalnego Hollywood, filmowej Europy i polskiego kina po 1989 roku” Marcina Adamczaka. Książka jest bardzo inspirująca, a w zakończeniu recenzji decyduję się nawet na swoisty „coming out” (#szokiniedowierzanie).
Dzięki Jawnym Snom podczas lektury tekstu myślałem także o grach. Przyjrzyjmy się na przykład kwestii „modelu autorskiego”, dzięki któremu ostatecznie filmowe medium zyskało artystyczny charakter. W grach model ten chyba najbardziej widoczny jest na scenie niezależnej. To, że nie (?) zakorzenił się wśród większości odbiorców głównego nurtu interaktywnej rozrywki, nie oznacza jednak, iż Autorzy gier nie istnieją. Wszak – powróćmy do X Muzy – środowisko skupione wokół pisma „Cahiers du Cinéma” skonstruowało Autorów, takich jak Alfred Hitchcock, Nicholas Ray czy John Ford, „»wydobywając« ich z grona hollywoodzkich reżyserów”. Jak pisze Adamczak: „To siła dyskursu i stojących za nim instytucji wydobyła wybitny »Zawrót głowy« Hitchcocka ze strumienia bieżącej, konfekcyjnej produkcji z gatunku thrillera i umieściła go w zbiorze wybitnych dzieł sztuki filmowej”. Trochę na zasadzie zakończenia recenzji „Red Dead Redemption” Łukasza Orbitowskiego: „ta moja Wielka Gra, ten King-Kong podpięty do pada, już istnieje. Być może już w nią graliśmy. I nikt nie zauważył”. Czytajcie więc teksty Olafa i Pawła, bo to one mogą niespodziewanie ofiarować Wam Autorów. O krytykach związanych z „Cahiers du Cinéma” mawiano „szczury z Filmoteki” (cudo!). Moim zdaniem wymienieni AUTORZY Jawnych Snów już zasługują na zaszczytne miano „szczurów z Salonu Gier” [to pewnie mój ostatni tekst na Jawnych, zainteresowanych przepraszam i serdecznie pozdrawiam – RK]. Tyle o grach. Tak naprawdę zaś całą notkę popełniłem z powodu cytatu, którego nijak nie mogłem umieścić w mojej recenzji. Charles Acland:
„Publiczne pokazy filmowe są okazją do jedzenia, do lekceważenia codziennych rygorów dietetycznych, do świadomego przepłacania za jedzenie, do podjadania przekąsek i popijania napojów, do zarówno planowanej jak i spontanicznej socjalizacji, do pracy, do flirtowania, do seksualnych gier, do plotkowania, do wyznaczania własnego terytorium pośród rzędów foteli, do zwracania uwagi głośno zachowującym się widzom, do bycia obiektem takich uwag, do kłótni, do czytania, do rozmów o zbliżających się
premierach, do relaksu, do dzielenia doświadczenia widza filmowego z innymi, do rzucenia okiem na aktualne sojusze smaku, polityki i tożsamości, do bycia zbyt blisko nieznajomych, do tłoczenia się i borykania z twoją zimową odzieżą, do bycia zziębniętym dzięki zbyt mocno działającej klimatyzacji, do bycia znudzonym, śpiącym, rozczarowanym, do przyjemności i podekscytowania, do wstrętu i odrazy, do garbienia się, trzymania za ręce, zażywania narkotyków, stania w kolejkach, rozmawiania prze telefon, do zabawy grami komputerowymi, oceny trailerów, do dyskusji o tym, co poprzedza film i o tym, co przypuszczalnie nastąpi za chwilę, do wspomnień i do zapomnienia o sobie”.
Zapraszam do (multi)kina.
„[to pewnie mój ostatni tekst na Jawnych, zainteresowanych przepraszam i serdecznie pozdrawiam – RK]”
?!…
Czyś Ty się, chłopie, szaleju najadł?! Traktuję ten dopisek jako chwilową słabość na umyśle, albowiem najwyraźniej Ci umknęło, Romanie, że od nas się nie odchodzi, amigo. Raz w Snach – na zawsze w Snach. Czy mam do Ciebie wysłać mojego najlepszego cyngla, Staśka Brontozaura, aby Ci to „wytłumaczył” na swój sposób?…
„Pańskie podanie o zwolnienie ze służby zostało odrzucone, Sir”.
@Czy mam do Ciebie wysłać mojego najlepszego cyngla, Staśka Brontozaura, aby Ci to „wytłumaczył” na swój sposób?…
Stasiek, ja tylko żartowałem! (Nawiasem mówiąc, z ostatniego „Przekroju” dwa klasyczne już Staśkowe teksty: „Umęczon już był okrutnie” oraz „Cóż począć – człowieki” [cytuję z pamięci])
@„Pańskie podanie o zwolnienie ze służby zostało odrzucone, Sir”.
Sir, yes Sir!
@Roman – Co ciekawe, Autor w grach wideo przez jakiś czas istniał; byli wielcy projektanci, tacy jak Molyneux, Meier czy Braben, którzy zostawiali swoje piętno na wszystkim, co robili. Ale wszyscy ci Autorzy zdążyli się już pokompromitować. Teraz nazwisko twórcy liczy się przede wszystkim przy grach niezależnych – Gabler, Rohrer, Blow… A przede wszystkim Gabler :)
(a a propos autorów, właśnie zabieram się za Alice: Madness Returns, z dopiskiem „An American McGee Game” – i muszę powiedzieć, że jednak odzyskuję trochę wiary w A McG. Gra się kiepsko, jak w poprzednią Alice, ale łapę twórcy widać w tej grze na każdym kroku, i widać ją pięknie)
@Co ciekawe, Autor w grach wideo przez jakiś czas istniał; byli wielcy projektanci, tacy jak Molyneux, Meier czy Braben, którzy zostawiali swoje piętno na wszystkim, co robili. Ale wszyscy ci Autorzy zdążyli się już pokompromitować.
Moim ulubionym przykładem jest Chris Roberts od Wing Commanderów. Zaczynał jako programista, by wyewoluować w reżysera (WC3 i 4, no i ta porażka: kinowy film), a następnie w zawodowego producenta filmowego (http://www.imdb.com/name/nm0730932/).
A w ogóle, to autorski model kina też nie jest współcześnie dominujący. W grach jak zwykle wszystko przebiega szybciej (taki gatunek jak przygodówki FMV w X Muzie dogorywałby przynajmniej dekadę, gry wideo poradziły sobie z nim w 3-4 lata).
Ja gram teraz w „reżyserską wersję” pierwszego Broken Sworda, ale musiałbym się długo zastanawiać, żeby wskazać tego mitycznego „reżysera”… (nawet nie jestem tego ciekaw).