Niewesołe miasteczka (1): Dziwolągi

freakshowPołowa lat 90-tych to bardzo ciekawy – i w ogromnej mierze zapomniany – czas w rozwoju gier wideo. Przebiegał on wówczas pod sztandarem, na którym widniało hasło „multimedia” – ekscytujące, na wskroś nowoczesne ale przy tym troszkę mętne. Twórcy gier rzucali się na nie z różnym powodzeniem, wklejając do swoich produkcji klipy dźwiękowe i filmowe. Często bez ładu i składu, tworząc potworki, na które dzisiaj trudno już patrzeć, o graniu nie mówiąc. Stąd generalnie zła reputacja multimedialnych gier z tamtych czasów. Ale rewolucja multimedialna zrobiła też bardzo dużo dobrego – przede wszystkim otworzyła drzwi i okna troszkę już ciasnego świata gier, wpuszczając ożywczy przewiew. W tym bardzo przypomina to, co dzieje się w grach dzisiaj. Grami zaczęli się zajmować nie tylko zawodowi twórcy gier, ale również wszelkiej maści poszukiwacze nowych form ekspresji. Dzisiaj – przy całym wyczuleniu na gry retro – rzadko pamiętamy o ich najciekawszych dokonaniach. Od czasu do czasu na powierzchnię mętnych wód Internetu (w tym Jawnych Snów) wypływa „The Dark Eye”. Przy okazji śmierci nielubiącego gier Rogera Eberta przypomnieliśmy sobie (w Polsce – dzięki niestrudzonej tetelo) o „Cosmology of Kyoto”, grze, która mu się podobała. Czas najwyższy przypomnieć o jednym z najciekawszych zjawisk nie tylko tamtego okresu, ale w ogóle w historii gier – projektach grupy The Residents, wspomaganej przez animatora Jima Ludtke. Na pierwszy rzut – gra „Freak Show”.

Oczywiście, będę o „Freak Show” przypominał drogą kręta i wyboistą, bo ta produkcja jest częścią dużo szerszego zjawiska, jakim jest działalność grupy The Residents (ur. 1974), jednego z najdziwniejszych zespołów muzycznych na świecie. Chwileczkę, napisałem „zespołów muzycznych”? To tylko częściowa prawda. The Residents to po części zespół, po części grupa performerów, po części pionierzy sztuki multimedialnej i teledysku. Awangarda w najlepszym tego słowa znaczeniu, faktycznie wyznaczająca nowe szlaki w kulturze. Żeby było weselej, skład grupy jest anonimowy, a jej członkowie występują publicznie we frakach, cylindrach i zasłaniających twarz maskach w kształcie kolosalnej gałki ocznej.

The Residents w pełnej krasie.

The Residents w pełnej krasie.

Residents szybko zainteresowali się CD-ROMem. Pierwszym rezultatem tego zainteresowania jest gra (z gatunku, który dzisiaj nazwalibyśmy za Michaelem Samynem nie-grą) „The Residents’ Freak Show” (1994). Trafiamy w niej do namiotu, w którym za drobną opłatą można oglądać odmieńców. Jest Herman – człowiek-kret, jest Benny – jegomość z ogromną naroślą na brzuchu, Wanda – tłusta kobieta połykająca robaki, potwornie zdeformowany Jack, człowiek-galareta… Prerenderowana grafika 3D jest, jak na dzisiejsze standardy, słaba technicznie, ale mimo to robi duże wrażenie, bo za projekty postaci odpowiadał wybitny artysta – Jim Ludtke. Żylaste, marszczące się ciało Jacka ogląda się wciąż z niepokojem.

Przepaskudny konferansjer.

Przepaskudny konferansjer.

A zatem – przechodzimy od dziwoląga do dziwoląga (a wśród dziwolągów nie może oczywiście zabraknąć pokracznych postaci The Residents), słuchając hałaśliwych zapowiedzi w wykonaniu niesympatycznego konferansjera. Jest nie tyle ekscytująco, co raczej smutno – odmieńcy wychodzą na scenę, przez chwilę podrygują, po czym się chowają. Ostatnie stanowisko, zatytułowane „Pickled Punks”, to baza informacji na temat autentycznych postaci pokazywanych na amerykańskich jarmarkach XIX i XX wieku. Ogromna, pełna faktów i fotografii, straszliwie przygnębiająca galeria ludzi traktowanych jak zabawki.

Św. Wanda od Robaków

Św. Wanda od Robaków

Ale obejrzenie całej wystawki to zaledwie początek doświadczania „Freak Show” – między scenami znajduje przejście z kuszącym napisem „Wstęp wzbroniony”. Kiedy próbujemy z niego skorzystać, konferansjer głośno protestuje, ale w końcu daje za wygraną. Wychodzimy na pole za namiotem, gdzie stoją cyrkowe wagony, w których mieszkają odmieńcy. A tam robi się jeszcze smutniej.

Zwiedzanie każdego z wagonów to wyprawa do wnętrza odmieńca, którego nie pokazał na scenie. Mężczyzna z naroślą na brzuchu obsesyjnie ogląda w telewizji zapasy. Podobno w nocy rozmawia z paniami z okładek czasopism kulturystycznych, które zbiera. Człowiek-kret wydzwania do nieznajomych kobiet i milczy do słuchawki – bo o czym ma z nimi porozmawiać? Kobieta od robaków zbudowała ołtarzyk, na którym trzyma pożółkły list od przystojnego misjonarza, który wyjechał hen, daleko. Niedaleko leży egzemplarz Biblii, w którym pozaznaczała wszystkie fragmenty łączące człowieka z robakiem. Każdemu z bohaterów Rezydenci poświęcili piosenkę – jak na tę grupę przystało odpowiednio dziwaczną i opatrzoną świetnym teledyskiem. Nic dziwnego – w końcu gra jest rozwinięciem wątków wydanego w 1990 roku albumu Residents, „Freak Show”, przedstawiającego wszystkich jej bohaterów. (warto wspomnieć, że pod etykietą „Freak Show” powstały jeszcze komiks i spektakl teatralny)


/Piosenka Jacka – chłopca bez kości/

Pokoje dziwolągów są przerażające, przygnębiające, groteskowe – i bardzo, bardzo ludzkie. Ludtkemu i The Residents udała się nie lada sztuka – dla swoich bohaterów są jednocześnie bezlitośni, pozwalając graczowi podglądać ich wstydliwe dziwactwa, i pełni czułości – bo pochylają się nad nimi i pokazują ich człowieczeństwo, które na scenie nie ma prawa istnieć. Działa tu stary, dobry mechanizm „z czego się śmiejecie? sami z siebie się śmiejecie!” – bo przecież każdy z nas ma swój wagon cyrkowy, do którego nigdy nie chciałby wpuścić nawet najbliższych sobie osób. Wstyd i dziwactwo bohaterów „Freak Show” to również nasze wstydy i dziwactwa. Odmieńcy okazują się zaskakująco normalni.

Za namiotem.

Za namiotem.

W omówieniach „Freak Show” od samego początku przewijał się wątek, który dzisiaj bardzo dobrze znamy: gra to czy nie gra? Z jednej strony – nie, bo to przecież tylko multimedialna ilustracja wydanego wcześniej albumu. Czyli przedstawiciel gatunku multimediów, których było wtedy mnóstwo – każdy szanujący się muzyk wydawał wtedy ozdobione animacjami i ciekawostkami biograficznymi wersje swoich piosenek. Z drugiej – wystarczy „Freak Show” porównać z innym CD-ROMem The Residents, „Gingerbread Man”, żeby zobaczyć, dlaczego prostą ilustracją nie jest. W „Gingerbread Man” wybieramy ścieżkę muzyczną i oglądamy przygotowaną animację. W „Freak Show” piosenki z albumu są tylko dodatkiem do przestrzeni, którą eksplorujemy, odkrywając smutne tajemnice cyrkowych odmieńców i – śladowej, ale jednak – fabuły o człowieku, który umiał zignorować natarczywego konferansjera-oprawcę i wyjść poza bezpieczną przestrzeń namiotu. Nie ma wyzwań, nie ma celów, nie ma punktacji – ale jest doświadczenie swobody w zwiedzaniu wirtualnej przestrzeni i doświadczenie stopniowego odkrywania drugiego dna tego, co się zobaczyło. „The Residents” jest więc grą w tym samym sensie, co jest nią „Dear Esther” czy „Thirty Flights of Loving”. Tyle że bez jasno zdefiniowanego zakończenia.

Benny ogląda telewizję

Benny ogląda telewizję

Ale niezależnie od tego, czy „Freak Show” to instalacja multimedialna, winieta, gra, nie gra czy nie-gra – to fascynujące doświadczenie. Niepozbawione wad – trudno dzisiaj się pogodzić z tym, że gra rozgrywa się na kawałku ekranu wielkości przerośniętego znaczka pocztowego. Tak, jak przy „Dear Esther” czy „Thirty Flights”, wielu zada sobie pytanie, czy warto się zajmować grą, którą daje się przejść w godzinkę z hakiem. Niektórym nie przypadnie do gustu skromna interakcja. Ale to właśnie prosta interakcja buduje tu bardzo skomplikowany obraz inności, tragikomiczny i poruszający, a takie doświadczenia często sprawdzają się lepiej na krótkim dystansie.

Ludtkemu i Rezydentom we „Freak Show” było jeszcze daleko do życiowej formy – pokazali ją dopiero w następnym projekcie, „Bad Day on the Midway”, który ich poprzedni wyczyn zostawił w tyle. O nim – w następnym odcinku.

3 odpowiedzi do “Niewesołe miasteczka (1): Dziwolągi

  1. Elum

    Ha. Ogromnie podoba mi się pierwszy akapit artykułu, bo wiele swoich amatorskich tekstów o grach zaczynałem/zaczynam w podobny sposób. Połowa lat 90-tych to ten bezcenny okres w historii gier, gdy deweloperzy nie wiedzieli jeszcze, że inwestowanie milionów dolarów w bardzo niszowe produkcje to samobójstwo. Ryzykowali i eksperymentowali, a chwilę później bankrutowali (w większości przypadków). Ale dzięki temu powstały perełki takie jak wspomniane w artykule, a poza tym wiele innych, utrzymanych w nieco podobnych klimatach – np. Obsidian (druga gra, obok The Dark Eye, do której muzykę skomponował Thomas Dolby), 9: The Last Resort (pop-surrealizm, Robert DeNiro i dubbing w wykonaniu m.in. Christophera Reeve’a, Cher i członków Aerosmith), albo I Have No Mouth and I Must Scream (podobno Harlan Ellison pozwał deweloperów, bo ci rzekomo nie dzielili się z nim zyskami – okazało się, że żadnych zysków nie było, po prostu gra nic nie zarobiła).

    Przepraszam, że trochę odbiegam od tematu. Obiecuję, że to pierwszy i ostatni raz.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber Autor tekstu

      @Elum – Ha! Wspominając o 9: Last Resort troszkę mnie ubiegłeś, bo planuję całą serię tekstów o przygodówkowej awangardzie z lat 90-tych. Robocza lista: właśnie 9, twórczość Haruhiko Shono (Gadget, Alice, L-Zone), „Puppet Motel”, „Eve”, „Eastern Mind”, „Smart Patrol”, „Of Light and Darkness” (chociaż to trochę nieudaczna rzecz)… zobaczymy, co jeszcze. I ile ten cykl potrwa. Obsidianowi nie miałem się jeszcze okazji przyjrzeć – na razie tylko się naczytałem.

      Odpowiedz
      1. Elum

        Ja do Obsidiana też długo się przymierzałem. Ostatecznie przeszedłem/przespacerowałem ją dopiero w ubiegłym roku. Gra jest często porównywana z Mystami. Mnie chyba bardziej podoba się od Mystów.

        Na planowaną serię już czekam z niecierpliwością. Najbardziej na artykuły o 9/Nine oraz Of Light and Darkness (mnie podobnie, delikatnie mówiąc, nie zachwyciła – ale temat zawsze wydawał mi się ciekawy). A w dalszej kolejności może też o Obsidianie? :)

        No i korzystając z okazji spróbuję wreszcie zainstalować Gadgeta (podobnie jak Cosmology of Kyoto, przy okazji artykułu/ów tetelo). Tym bardziej, że zdaje się dwa lata temu ukazała się zremasterowana wersja Gadgeta dla iOS.

        Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *