Siódmy numer RETRO już w kioskach, sklepach online i postaci cyfrowej do pobrania, a w nim mój kolejny felieton. Niestety nic poza tym ode mnie – z różnych względów nie wyszło czy też nie weszło parę rzeczy które były w planach. Nie ma się co jednak smucić, bo dużo dobrego od innych autorów, jak zawsze gorąco polecam (i nie w ciemno, tylko już po przeczytaniu numeru).
Ciekawym efektem ubocznym tego felietonu będzie nowa notka na Jawnych Snach. Tekst który możecie przeczytać w siódmym RETRO jest bowiem drugą propozycją, która została zaakceptowana. Za pierwszą grzecznie mi podziękowano z uwagi na jej zbyt osobisty charakter. A skoro “Bardziej pasuje do osobistego bloga niz w sumie anonimowego i zdystansowanego Retro”, to świetnie się składa – takim bowiem blogiem są Jawne Sny i tu właśnie wyląduje. Już niedługo!
Zachęcony pozytywnymi komentarzami pod poprzednim ogłoszeniem daję znać, że w Empikach i niektórych salonikach z prasą można już kupić szósty numer magazynu CD-Action Retro.
W środku znajdziecie dwie rzeczy mojego autorstwa: średniej długości (czyt. dwie strony) artykuł o ekranach ładowania oraz felieton. Niesamowicie cieszy mnie zwłaszcza ten drugi i jestem wdzięczny redakcji, że po wieloletniej przerwie pozwolili mi wrócić do roli felietonisty. Brakowało mi tego od kiedy rozstałem się z Polygamią.
Co zaś do ekranów ładowania, to najstarsi czytelnicy Jawnych Snów mogą pamiętać, że kiedyś pojawił się u nas ciekawy tekst o nich, nota bene nadesłany na konkurs. W odróżnieniu od Dominiki, ja piszę jednak o znacznie bardziej prozaicznych ich aspektach oraz ewolucji jaką przeszły od czasu wczytywania gier z kaset. Proszę porównać zanim ktoś zarzuci mi plagiat!
Jak zawsze będę bardzo wdzięczny za wszelkie uwagi i komentarze.
“Czas idzie, od wieków płynie i nie zatrzymasz go siłą” śpiewał Kazik. Ba, nie dość że płynie, to jeszcze przyspiesza. Mam wrażenie jakbym dopiero co napisał pierwszy tekst do magazynu “CD-Action Retro” (dla przyjaciół Retro), a tu bach, piąty numer już w kioskach.
W nim zaś co prawda tylko jeden mój artykuł, ale za to długi, bo aż na cztery strony. Rozpisałem się o (pre)historii kart graficznych w komputerach PC. Idziemy zatem od CGA, przez Herculesa, EGA, aż do VGA, w międzyczasie zawadzając o kilka mniej znanych konstrukcji. Wszystko okraszone mnóstwem porównawczych skrinszotów, na widok których co starszych graczy może najść odrobina nostalgii, między innymi bursztynowy Hercules. A ile się narobiłem przy produkcji tychże skrinszotów i jak głęboko sięgałem! Dość powiedzieć, że z wątku o wierności odwzorowania prawdziwych monitorów Herculesa wywiązał się dialog z jednym z autorów DosBoxa, który będzie miał wpływ na wyświetlanie grafiki z tej karty w kolejnych wersjach emulatora.
W marcu tego roku wspomniałem tutaj o dwóch moich artykułach opublikowanych w czwartym numerze magazynu „CD-Action Retro”. Jeden z nich traktował o rozwoju ekranów komputerowych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Jego przyczynkiem był ten post w którym zebrałem sporo ciekawych przypadków, jednak w sposób niezbyt uporządkowany i bez wytłumaczenia szczegółów technologicznych. Oczywiście umawiając się na artykuł z magazynem podzieliłem się linkiem do posta, żeby użyć go jako przykładu i uzgodnić detale, a także uniknąć potencjalnego zarzutu o autoplagiat.
W procesie redagowania powypadało trochę technikaliów, ponieważ pierwszy draft artykułu wyszedł nazbyt szczegółowy, a przez to za długi względem ram wyznaczonych przez magazyn. Prasa papierowa jak wiadomo rządzi się swoimi prawami, zwłaszcza że papier ostatnimi czasy bardzo podrożał. Z jednej strony uważam, że dobrze to zrobiło artykułowi i stał się bardziej dostępny dla szerokiej publiczności. Z drugiej – trochę szkoda mi było pewnych fragmentów, które wypadły w edycji.Historia rozwoju wyświetlaczy jest dla mnie fascynującym zagadnieniem i bardzo chciałem podzielić sięróżnymi ciekawostkami.
Dzięki uprzejmości Jerzego Poprawy umówiliśmy się jednak w ten sposób, że po jakimś czasie od momentu gdy drukowane egzemplarze wrócą z kiosków do wydawcy będę mógł opublikować nieokrojony tekst na łamach Jawnych Snów. Poniżej zatem znajdziecie rozszerzoną wersję artykułu, dodatkowo zilustrowaną nieco innym zestawem zdjęć. Zapraszam do lektury!
A zatem właśnie chwalę się ponownie: od czwartku 2 marca w kioskach znajdziecie czwarty numer “Retro”, zaś w środku dwa moje spore artykuły. Pierwszy traktuje o ewolucji wyświetlaczy w komputerach przenośnych, trochę podobnie jak ten na Jawnych Snach, ale w sposób bardziej uporządkowany. Drugi natomiast jest o japońskich komputerach z serii PC-98, alternatywnej odnogi rozwoju komputerów PC (troszeczkę zaspojlerowałem temat w podsumowaniu roku 2022). Łącznie cztery strony tekstu – a i tak musiałem poprzycinać!
Chciałem tylko dać znać, że w kioskach pojawił się trzeci numer magazynu “Retro”, a w środku można przeczytać mój artykuł o niszowym trendzie w grach wideo, zwanym ditherpunkiem.
W latach osiemdziesiątych, u schyłku socjalistycznej Polski, po raz pierwszy zetknęliśmy się z ośmiobitowymi mikrokomputerami. W tamtej epoce, przywożone pokątnie zza granicy lub kupowane za dolary w Peweksach (sklepy dewizowe), pozwalały posmakować zachodniego zaawansowania technologicznego i stanowiły nieśmiałą zapowiedź zbliżającej się cyfrowej przyszłości. W latach dziewięćdziesiątych powoli wkraczały do nas pierwsze pecety, pojawiały się Amigi, Atari ST i inne “duże” komputery szesnastobitowe. Kogo jednak nie było stać na te nowości, ten podstawy informatyki poznawał właśnie na ośmiobitowcach: Atari, Amstradach, Commodore i Spectrum, jak również rzedziej spotykanych MSX-ach lub Timeksach. Tu i ówdzie ktoś bawił się oryginalnym Game Boyem od Nintendo, zaś olbrzymią popularność zdobył Pegasus, tajwański klon ośmiobitowego NES-a. Mijały lata, z czasem wszystkie te sprzęty naturalną rzeczy koleją trafiały na strych, na złom, do śmietnika – w skrócie, odeszły do lamusa.
Okazuje się jednak, że w XXI wieku ośmiobitowce wciąż mają się całkiem nieźle. Jak wiele różnych zjawisk, powróciły zza grobu gdy minęło wystarczająco dużo czasu, by przesunęły się z kategorii “stare i obciachowe” do kategorii “retro i stylowe”. Motywacje sięgających po ośmiobitowe sprzęty różniły się dość znacznie. Bardziej wiekowi użytkownicy, pamiętający lata ich świetności, najczęściej chcieli jeszcze raz wejść do tej samej rzeki i powrócić do czasów dzieciństwa. Młodsi zaś, którzy nigdy się z ośmiobitowcami nie zetknęli – zobaczyć czym bawili się kiedyś starzy ludzie, pouprawiać grową archeologię i sprawdzić jak pracowało się z pradawnymi urządzeniami. W niektórych przypadkach mamy wręcz do czynienia z międzypokoleniową sztafetą: grający rodzice przekazują dzieciom swoje hobby w odmianie retro. Na to wszystko nałożył się trend nostalgii za popkulturą lat osiemdziesiątych – a częścią owej kultury są też gry z epoki, o czym przypominają seriale i filmy w rodzaju “Bandersnatch”, “Stranger Things” czy “Ready Player One” (tak, wiem, najpierw była książka).
Zaczęło się od tego, że szukałem monitora do starego peceta z kartą Hercules, któego składałem w wolnym czasie. Przeglądając pewną dużą platformę aukcyjną znalazłem to co poniżej:
Hej, to nie jest monitor, to jest komputer all-in-one z czasów zanim było to modne! Marka Tandon swego czasu była rozpoznawalna, amerykańska firma założona przez elektronika z Indii. O tym akurat modelu internet milczy, ale nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Karta CGA (Color Graphics Adapter), w Polsce pieszczotliwie zwana “Cegłą”, została wprowadzona na rynek przez IBM w 1981 roku. Była pierwszą prawdziwą kartą graficzną w komputerach IBM PC. Jej poprzedniczka MDA (Monochrome Display Adapter) wyświetlała wyłącznie obraz monochromatyczny w trybie tekstowym. Natomiast CGA generowała obraz w kolorze i w trybie graficznym, to znaczy takim, który pozwala adresować pojedyncze piksele na ekranie.
Oryginalna CGA była ośmiobitową kartą ISA (standard wprowadzony przez firmę IBM), zbudowaną w oparciu o kontroler wideo MC6845 firmy Motorola. Na pokładzie znajdowało się zaledwie szesnaście kilobajtow pamięci RAM. Przyczyną była wysoka cena tych układów, jednak poważnie ograniczało to możliwości generowanej grafiki. Cała konstrukcja CGA była kompromisem między kosztem produkcji, kwestią kompatybilności z poprzednimi sprzętami IBM (jak na przykład monitory monochromatyczne przystosowane do kart MDA) oraz potrzebami użytkowników biznesowych – możliwości graficzne były na szarym końcu tej listy.Czytaj dalej →
Dawno, dawno temu marka Game Boy była synonimem konsoli przenośnej. Alternatywę stanowiły elektroniczne gierki z ekranami LCD na których dało się grać w wyłącznie jedną rzecz, składającą z kilku klatek animacji. Na tym tle Game Boy był naprawdę cudowną maszynką, oczywiście jak na swoje czasy i dostępne technologie. Zaś możliwość zabawy na ośmiobitowej konsoli z dala od gniazdka elektrycznego i telewizora stanowiła zapowiedź przyszłości, której nadejścia jeszcze wtedy nie podejrzewaliśmy.
Moje osobiste wspomnienia z udziałem Game Boya są trojakie. Pierwsze z nich to dziewczynka w białej sukience która nad jeziorem grała w “Bugs Bunny Crazy Castle”. Chyba się wtedy zakochałem, trudno powiedzieć czy bardziej w dziewczynce, czy w konsoli. Oczywiście jedno i drugie było dla mnie niedostępne: ja byłem jednym z tysiąca urwisów na zakładowych koloniach, ona przyjechała z rodzicami luksusowym samochodem i miała zagraniczne zabawki. Czytaj dalej →