„Gone Home” podarował mi dwa magiczne momenty. Nie mówię o wzruszeniach, nawet tych głębokich, które, nie wątpię, dzieliłem z wieloma z Was. Oczekiwanych i oczywistych, gdy odbiorcami są ludzie o niestłumionej wrażliwości; dojrzali na tyle, by rozumieć język pokrewnych im doświadczeniem twórców mówiących rzeczy ważne, dotykające trzewi. Mówię o tych intymnych, niezwykłych chwilach, gdy odnosimy wrażenie, że Autor zwraca się bezpośrednio do nas, do nikogo innego. Tak jakby aktor nagle spojrzał nam z ekranu prosto w oczy, ignorując resztę widowni, powiedział coś tylko do nas, co tylko dla nas jest zrozumiałe i tylko dla nas ma znaczenie. Jakby narrator powieści nawiązał do naszych doświadczeń, refleksji i emocji, znienacka komentując myśli, odpowiadając na zadane w duchu pytania lub eksponując symbol dla innych nieczytelny, niemal niewidoczny w lekturze, a dla nas pełen znaczeń, głęboko poruszający.
Magiczne chwile
4 komentarze