Dzisiaj pora na ostatnie, i najboleśniejsze, ze wszystkich moich wspomnień związanych z DF. Zarządzana przez Meseritha forteca tak naprawdę nigdy nie upadła – gdyby poświęcić jej więcej czasu, pewnie mogłaby się dalej rozwijać, a może nawet rozkwitać. Problem w tym, że stało się coś, przez co straciłem do niej serce.
Archiwa tagu: Historia moich nieszczęść
Historia moich nieszczęść (3)
Do trzech razy sztuka, pomyślałem. Tym razem bardzo dokładnie przyjrzałem się wstępnej fazie wyprawy, czyli wyznaczeniu umiejętności poszczególnych krasnoludów i określenie wszystkiego, co powinni ze sobą zabrać. Wiedziałem, że będę potrzebował górników, cieśli, rolnika i kowala. Postanowiłem też zabrać kucharza (krasnoludy z początku nie są zbyt wybredne jeśli chodzi o pożywienie, ale tylko do czasu) oraz rzemieślnika, który mógłby robić ozdobne bibeloty na sprzedaż dla sąsiadów-elfów. W końcu pewnie z drogich kamieni (których miałem nadzieję znaleźć całe tony), ale najpierw z kości. Na przykład tych myszy kręcących się po spiżarni. Od czegoś trzeba zacząć. Wziąłem ze sobą trochę zarodników podziemnych grzybów (na początku podstawa diety każdej szanującej się kolonii), kowadło (bo warto je od razu mieć, a trudno je zrobić) i, oczywiście, koty. Do kompletu również trochę psów – wyczytałem w sieci, że można je wytresować tak, żeby broniły fortecy.
Historia moich nieszczęść (2)
Od czego się wszystko zaczęło? Przeczytałem w sieci wypowiedź Tarna Adamsa, twórcy „Dwarf Fortress”, który z niezdrowym zachwytem opisywał, jak przy testowaniu nowej wersji gry ktoś odstrzelił jego krasnoludowi z kuszy palec od nogi. Przywykłem do gier, w których można ludziom odstrzeliwać ręce, nogi i głowy – ale to było banalne epatowanie przemocą. Palec od nogi wskazywał na coś głębszego – przynajmniej amatorską pasję chirurgiczną. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej całej sprawie.
Historia moich nieszczęść (1)
Na początek – wstęp teoretyczny. W dialogu „Polityk” Platon zdefiniował człowieka jako dwunoga, który jest pozbawiony piór. Definicja była całkiem dobra, ale Diogenes z Synopy, znany cynik, musiał ją popsuć, pokazując publicznie oskubanego kurczaka (z odpowiednim komentarzem). Trzeba było znaleźć nowe kryterium człowieczeństwa. Pojawiało się ich wiele, a przeważnie koncentrowały się wokół rozumności. To nie rozwiązywało problemu, bo nie było wiadomo, jak zdefiniować ową rozumność. Jednym z ciekawszych sposobów wybrnięcia z tego impasu było wylansowane przez Johana Huizingę hasło „homo ludens” – okazuje się, że człowiek odróżnia się od innych zwierząt nie brakiem piór, tylko skłonnością do zabawy. Tu oczywiście też pojawiają się problemy, bo gdyby do tego sprowadzała się rozumność, teza Huizingi byłaby kolejnym z bardzo wielu argumentów przemawiających za tym, że światem powinni rządzić nie ludzie, a koty nierasowe.