Departament śmierci

Odwoływałem się już kiedyś na Jawnych Snach do „Grim Fandango”. Nie wspomniałem, że grę skończyłem stosunkowo niedawno: trzy lata temu. Tytuł nabyłem w jakiejś kolekcji klasyki bodajże w 2003 roku, ale sięgnąłem do niego dopiero parę lat później. Wtedy właściwie nie wiedziałem dlaczego, jednak teraz ukryty powód wyprawy do Krainy Umarłych, inspirowanej meksykańską kulturą śmierci, wydaje mi się oczywisty: u jednej z bliskich mi osób stwierdzono nieoperacyjny nowotwór.

W produkcję Tima Schafera grałem bez ładu i składu przez parę miesięcy (z przerwami sięgającymi kilku tygodni). Miałem zresetowany umysł, więc niekiedy sięgałem do solucji zamieszczonej w ś.p. miesięczniku „Reset” („Sprawdź pocztę, zabierz karty ze stołu i wyjdź porozmawiać z sekretarką Evą”). Jej autor, Bamse, wzruszał się sceną,

Kiss me. Kiss me as if it were the last time

w której umierająca kobieta wyznaje miłość głównemu bohaterowi, Manny’emu Calaverze. Ciało, a raczej szkielet, tego, kto umiera w „Grim Fandango” pokrywa się dywanem kwitnących kwiatów. W takich momentach pojawia się wzruszenie i współczucie, ale natychmiast dopada nas myśl: komu współczujecie? sami sobie współczujecie. Jak w pamiętnej scenie „Blade Runnera”: „Szkoda, że musi umrzeć. Ale czy ktoś z nas przeżyje?”.

Jedna z opisanych przeze mnie historii skończyła się bardzo źle. Finał „Grim Fandango” chyba też nie do końca zrozumiałem – i niech tak zostanie. To jedna z najlepszych gier przygodowych – być może najlepsza, w jaką grałem – jednak z pewnych względów nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek do niej powrócił.
What happens in Land of the Dead stays in Land of the Dead.

This is the end

4 odpowiedzi do “Departament śmierci

  1. Paweł Schreiber

    Tyż się pod tym podpisuję – gra jest niby śmiertelnie niepoważna, a w sumie bardzo poważna; niby podważa tzw. majestat śmierci, ale w zasadzie jest jedną z piękniejszych opowieści o śmierci w grach. Kusiło mnie kiedyś, żeby napisać tekst o tym, jak gry sobie ze śmiercią radzą (to w medium, gdzie zwyczajowo zabija się ludzi na kopy dość ważne pytanie) i „Grim Fandango” byłoby w nim jednym z koronnych argumentów, że potrafią sobie z tym tematem poradzić pięknie.
    Pomysł z kwiatami mnie zachwycił – również w scenie w kostnicy, gdzie grabarz ogląda dwa kwietniczki.

    Odpowiedz
  2. Marcin Kotowski

    Mnie w Grm Fandango trochę rozczarowała „disneyowskość” drugiej połowy gry: podwodny statek, jakiś tam potwór morski – jakoś nie licowało mi to z pozostałym klimatem typu „land of the living jako pop-artowe ilustracje” etc., no i oczywiście gra jest za krótka.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber

      @Marcin – potwór morski w swojej nijakości wypadł mi nawet z pamięci, ale za to trwale się w niej zapisała piramida w śniegach na końcu świata – więc jeśli nawet w połowie forma trochę opada, to na koniec znów się podnosi. Rany, muszę w tę grę sobie zagrać. Moja największa – i najdziwaczniejsza – przyjemność z „GF” to recytowanie razem z kapitanem wierszyka „It shone pale as a bone as I stood there alone…” (po kliknięciu na księżyc). Było w głosach postaci i całej sytuacji wspólnego recytowania wiersza coś tak uroczego i absurdalnego… Potrafiłem tego wierszyka wysłuchać trzy razy pod rząd. Żadna inna gra nie jest poczciwa w taki sposób, jak „Grim Fandango”.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *