Zacznę od szczerych przeprosin Marzeny Falkowskiej. Nasza wspaniała Autorka reprezentuje naukowe podejście do gier, a mój tekst będzie co najwyżej naukawy. To żadna kokieteria: temat notki aż prosi się o zakorzenienie w literaturze przedmiotu, przypisy, no i tę, no… bibliografię. Niestety, mój umysł jest zbyt linearny na tego typu poczynania (tak chyba zresztą mówił makler giełdowy do inż. Karwowskiego w „Czterdziestolatku. Dwadzieścia lat później”). Do ogrodu o rozwidlających się ścieżkach raczej ze mną nie wejdziecie. Nie liczcie więc na rozwinięcie rozróżnienia interaktywności wg Erika Zimmermana: kognitywnej, funkcjonalnej, eksplicytnej oraz meta-interaktywności. Zresztą zajmuje mnie tylko jeden z elementów interaktywnego wideo: (nie)linearność (nie do końca trafnie utożsamiana z „liniowością”).
Archiwa tagu: Krzysztof Kieślowski
RE: „Sala samobójców” – gracz strzela graczom w kolano?
Jakub Tepper (Niezgrani.pl) odpowiedział na mój wpis „Sala graczy” ciekawym tekstem o powyższym tytule. A więc: wpis za wpis.
Już sam tytuł polemiki Jakuba jest znamienny (nawiasem mówiąc: śledźcie teksty tego Autora, bo o japonistę w tej branży bardzo trudno). Czy fakt bycia graczem oznacza, iż w stosunku do całego gamingu należy przyjąć postawę kibica drużyny piłkarskiej bezrefleksyjnie broniącego swojej drużyny/swoich GRACZY? Krzysztof Kieślowski (autor na swój sposób nieliniowego „Przypadku”) był bardzo sceptyczny wobec języka kina. Uważał, że jest znacznie uboższy w stosunku np. do literatury i nie potrafi wyrazić całej sfery wewnętrznej motywacji postępowania bohaterów (mieszam nieco odbiór filmu z możliwościami języka kina, ale do tego ostatniego wrócę w dalszej części tl;dr). Można zatem „reprezentować” jakieś medium i być wobec niego krytycznym (vide David Cage porównujący gry do filmów pornograficznych). To przejaw samoświadomości. Zresztą jak słusznie zauważył Paweł Schreiber: Jakub i ja jesteśmy zgodni, iż głównym tematem „Sali samobójców” nie są gry komputerowe i Internet – wyciągamy tylko z tego przeciwne wnioski.
Umknę śmierci, ukręcę jej łeb
Kiedy Filip Mosz, bohater filmu Krzysztofa Kieślowskiego „Amator”, dostaje do ręki kamerę, nie wie jeszcze, z jak poważną rzeczą ma do czynienia. Bawi się trochę. Filmuje kolegę, który jeździ karawanem – żeby było ciekawiej, kolega zjeżdża z górki. Filip narzeka pod nosem, że za szybko. Z okna bloku wychyla się matka kolegi – i też trafia do filmu. Banał. Ale jakiś czas później kolega znów przychodzi do Filipa i prosi go o ten kawałek taśmy. Jego matka właśnie zmarła. Kolega zamyka się w pokoju i w kółko ogląda fragment, na którym wygląda przez okno i macha do niego. Nigdy nie wiadomo, kiedy najzwyklejszy banał stanie się śmiertelnie poważny.