Opowieść o Iwanie

Iwan w pełnej krasieOpowiem wam dzisiaj o Iwanie. Iwan to mój dobry znajomy – tak przynajmniej lubię sobie o nim myśleć, choć, gdyby go zapytać, pewnie tylko odburknąłby coś niezrozumiale z tym swoim twardym wschodnim akcentem, bo chłop nie bardzo lubi uzewnętrzniać swoje uczucia. Iwan mógłby wydawać się nieprzyjemnym typem, szczególnie, gdy się go porówna z takim na przykład Johnem – innym moim znajomym, który ma ADHD i fioła na punkcie militariów, co jest może mało bezpiecznym, ale za to niezwykle porywającym, a nawet rozrywającym, połączeniem. John jest miły, gładki w słowach i często się uśmiecha, czy wręcz – kokietuje, zapraszając do kolejnych zabaw czy w paintballa czy wyciągając na quady. Iwan tymczasem spoziera na okolicę krzywym spojrzeniem, jakby go miała za chwilę zaatakować, chwycić za kark i rzucić szakalom na pożarcie, albo przynajmniej posądzić o coś paskudnego.

W towarzystwie Johna łatwo byłoby zapomnieć o tym, że istnieje Iwan – szczególnie, że Johna wszędzie jest pełno (niekiedy aż strach zajrzeć do lodówki), tymczasem kolega zza wschodniej granicy najczęściej trzyma się na uboczu, oparty o drzewo struga sękatą gałąź dobytym zza pasa majchrem, nucąc jednocześnie pod nosem jakąś melodię. Trudno sobie wyobrazić postać mniej podobną do biegającego wariacko i strzelającego kulkami farby do wszystkiego, co się rusza Johna.

Czasem – rzadko, ale w miarę regularnie – kiedy mam już dość towarzystwa Johna, kiedy bieganie po grodzonych laskach z paintballowym karabinkiem w dłoniach zaczyna mnie nużyć, pukam do mieszkania Iwana i pytam, czy nie planuje może jakiejś włóczęgi, jak to zwykle ma w zwyczaju. Iwan uśmiecha się lekko pod nosem i każe mi zadzwonić za jakieś, bo ja wiem, dwa tygodnie. Bo może coś się będzie szykować. I najczęściej faktycznie się szykuje. Pakuję zatem do plecaka mój włóczęgowski zestaw, wkładam schodzone, ale wciąż jeszcze dobrze trzymające się na nogach buty, nakładam na grzbiet kurtkę, wbijam głowę w kaptur i, razem z Iwanem, ruszam w drogę.

Kiedy kilka dni później wracam do mieszkania, cały obolały, parę kilo lżejszy i chyba odrobinę bardziej umięśniony, ze wstydliwym zadowoleniem myślę sobie, że John nie przetrwałby piętnastu minut eskapady, z jakiej właśnie wróciłem. Bo, proszę ja was, Iwan się nie cacka. Nie wytrzymujesz marszobiegu? Zostajesz w tyle. Nie radzisz sobie z rozbiciem namiotu? Śpisz pod gwiazdami, pomiędzy mrowiskiem, a czymś, co ewidentnie jest kupą niedźwiedzia (choć w promieniu kilkuset kilometrów nie ma przecież żadnych niedźwiedzi!). I tak zazwyczaj jest właśnie na moich włóczęgach z Iwanem, bo ten facet jest chyba zbudowany z żelbetonu, ja zaś co i raz boleśnie odczuwam brak kondycji, której smętne resztki topnieją w siedzącym trybie życia. No, niby czasem ostro się zmacham podczas niektórych rozrywek z Johnem, ale nawet najcięższa potyczka z moim przyjacielem z Zachodu to zaledwie spacerek w porównaniu z dniem u boku Iwana.

A jednak znoszę te wszystkie trudy i nieprzyjemności (nie tak znowu liczne zresztą, szybko się przywyka) są bowiem niczym w obliczu tego, co otrzymuję w zamian. Bo widzicie, Iwan za każdym razem prowadzi mnie do miejsc, których istnienia nawet bym nie podejrzewał. Tego człowieka, zdaje się, fascynują miejsca zapomniane przez Boga i ludzi. Co i rusz wiedzie mnie w okolice zrujnowanych fabryk, opustoszałych wsi, cichych lasów czy milczących fabryk. Wraz z nim zwiedzam stare poniemieckie bunkry i kanały burzowe czy poligony, gdzie szwendamy się najczęściej bez wiedzy i zgody odpowiednich władz, przez co częstokroć musieliśmy salwować się ucieczką, raz nawet pod ostrzałem. Przybysz zza wschodniej granicy pokazuje mi świat inny, niż ten, do którego przywykłem, świat obcy, ale w jakiś sposób boleśnie prawdziwy, w przeciwieństwie do efektownych, ale w gruncie rzeczy płaskich i pustych makiet, pomiędzy którymi ganiamy się zazwyczaj z Johnem. A czasem, kiedy późnym wieczorem siedzimy przy ognisku z popękanymi kubkami w dłoniach, a Iwan jest akurat w odpowiednim nastroju udaje mi się go naciągnąć na opowieści z eskapad, w których uczestniczył bez mojego udziału. I choć jego opowieści są nieraz mocno podkolorowane (tak przynajmniej mi się wydaje, bo z Iwanem nigdy nic nie wiadomo), to jednak słucha się ich z zapartym tchem.

Ostatnio odczuwam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję Iwana na rzecz Johna, który po raz kolejny bombarduje mnie propozycjami nowych wyzwań i szaleństw. Iwan tymczasem… No właśnie, od jakiegoś czasu nie mam o nim żadnych wieści. Nieliczni nasi wspólni znajomi kręcą głowami, gdy pytam ich, czy wiedzą, co się z nim dzieje. Czasem dostawałem od niego pocztówki z coraz to dziwniejszych miejsc, ale od pewnego czasu – nic zupełnie. Zaczynam się o niego martwić.

Bo widzicie, to, co różni Iwana od Johna, to fakt, że tego pierwszego nijak nie trzymają się pieniądze, podczas gdy ten drugi zawsze ma kasę na nowy wypasiony gadżet. Iwan natomiast od zawsze ledwie wiązał koniec z końcem, powodziło mu się w najlepszym razie średnio, ostatnio zaś to już w ogóle była tragedia i bieda z nędzą. Możliwe, że już nigdy nie zobaczę mojego przyjaciela ze Wschodu, że przepadnie gdzieś na ukraińskich stepach. Ale gdzieś tam w sercu wciąż noszę nadzieję, że tak się nie stanie, że pewnego dnia Iwan załomocze w drzwi mojego mieszkania i, tak jak za dawnych czasów, ruszymy na włóczęgę.

26 odpowiedzi do “Opowieść o Iwanie

  1. Fraa

    Czuję się strasznie lamersko i nieintelektualnie pisząc to, co za chwilę napiszę, ale muszę:
    świetny tekst! :) Nastrojowy i – kurde, nie wiem – poruszający? o.O Chyba tak. Idę schować się do papierowej torby, serio…

    Enyłej, jeśli o mnie chodzi, Iwan zawsze był i będzie bliższy memu sercu. John nie jest w moim typie. ;)

    Odpowiedz
  2. darkwater

    Zapewne niedługo się pojawi. Pewnie włóczy się znów po moskiewskim metrze, będzie więc miał co opowiadać.

    Odpowiedz
  3. Paweł Schreiber

    Fajny tekst, Michale! Ja też uwielbiam się powłóczyć z Iwanem – nawet, kiedy jest akurat w bardzo kiepskiej formie. Iwan bywa przecież nie tylko w „Stalkerze” czy w „Metrze” – widywałem go w „You Are Empty”, „Brygadzie E5”, „Pathologic”, a nawet – tu już niektórym włos się zjeży – „Paradise Cracked” czy „Cops 2170″… Te ostatnie rzeczywiście są już, jak to się mówi, wyłącznie dla koneserów. Takich, z których się wszyscy śmieją :).
    Nie wspomnę już o „Operation Matriarchy”…
    Oj, tak. Dużo przeżyliśmy z Iwanem. Bywało lepiej, bywało gorzej, ale ani godziny z tego bym nie oddał.

    Odpowiedz
    1. Michał Ochnik Autor tekstu

      @Paweł
      „Fajny tekst, Michale!”

      Dziękuję. Jako najmłodszy (metrykalnie i pod względem stażu) członek Jawnych wciąż odrobinę niepewnie czuję się, publikując tu notki – bo czy nie za banalne? Czy nie za płaskie? Z tą akurat nie miałem takich problemów, tym bardziej się cieszę, że się podoba.

      Odpowiedz
  4. GameBoy

    Ech, uwielbiam włóczenie się po zonie, szkoda tylko, że była ona odpowiednio opuszczona dopiero w Zewie Prypeci. Wcześniej bardzo irytowały mnie zastępy bandytów, których musiałem wybić, Czyste Niebo doprowadziło to do granic absurdu.
    Nie mniej jednak las koło zawalonego mostu w tej części jest chyba najstraszniejszą rzeczą jaką mógł człowiek wymyślić. Straszniejszą nawet od wybuchu atomowego.
    Zwłaszcza jak wchodziło się tam w nocy (tej w grze) podczas grania na monitorze ze strasznie niskim kontrastem.

    PS. Strasznie bym chciał, by ktoś zrobił grę opartą ściśle na zonie z „Pikniku na skraju drogi”.

    PS2. Promocja, można za 1€ kupić Ivana w szczytowej formie, chociaż chłopak zasługuje na odrobinę więcej: http://www.gamersgate.com/DD-VOID/the-void

    Odpowiedz
    1. Surin

      Pamiętam, że od czasu pierwszych wzmianek na temat produkcji growego Stalkera łudziłem się, że bracia Strugaccy jakoś zaistnieją w megabajtach tej produkcji. To było czysto absurdalne marzenie… Dodatkową częścią mojej umysłowej utopii było pragnienie cząsteczki Tarkowskiego w grze. Czy się ziściło? Hm… niekoniecznie ;)

      Odpowiedz
      1. Surin

        Po prostu w tym okresie osiągnąłem swój „peak” pragnień prawdziwego, słowiańskiego sandboxa egzystencjonalnego ;)

        Dear God, czy ostatnie trzy słowa są tak trudne do przełożenia na faktyczny model gry? ;)

        Odpowiedz
      2. GameBoy

        Pamiętam jak byłem zachwycony początkiem Czystego Nieba, kiedy trzeba było przedzierać się przez bagno pełne anomalii.
        Niestety później, jak wspomniałem wyżej, wszystko sprowadziło się do bezmyślnej rozwałki, jedynie ta lokacja w lesie miała jeszcze choć trochę książkowego klimatu.

        Odpowiedz
  5. Void

    Szkoda że wydany w Polsce „Stalker” był „zlektorowany”, a ja bym wolał oryginalną ścieżkę dźwiękową i polskie napisy, by nadrobić moje braki językowe.

    Odpowiedz
    1. Michał Ochnik Autor tekstu

      A mnie się to właśnie podobało. Lektorowanie gier nie jest zbyt częstą praktyką (ja kojarzę tylko Stalkera), a tutaj wyszło to oryginalnie i klimatycznie.

      Odpowiedz
      1. Void

        Ja wolałem podszkolić się w języku ukraińskim, zwłaszcza że dla znającego polski nie jest to trudne.
        Gdybym grał w Fallouty po polsku to bym pewnie nie znał tak dobrze angielskiego.

        Odpowiedz
      2. GameBoy

        Generalnie nie cierpię lektorów np. w filmach, ale ten w pierwszym Stalkerze był mistrzowski i jak dla mnie zwiększał klimat, sam nie wiem czemu.

        Odpowiedz
  6. Aleksander Borszowski

    Wierzę, że Iwan jeszcze się pojawi, ale smutno mi z powodu wielu przyjaciół, których miejsce zajął John.

    W pewnym momencie FPSy były cudownie różnorodne. Gra na arenach w Unreal Tournament, szaleństwo Timesplittersów, niepowtarzalne kampanie Half-Life’a, erpegowe hybrydy pokroju Deus Exa, Halo, Metroid Prime, Counter-Strike…

    Obecnie inwestuje się głównie w celujące w naturalizm i portfele dwunastolatków militarne shootery. Nawet wesołe Overstrike w machinie marketingu przemieniło się w ponure Fuse, które trailery prezentują jak ten stereotypowy shooter z dubstepem w tle z „Wreck-It Ralph”. Początek tej generacji był obiecujący, ale teraz jest po prostu smutno, jest parę chlubnych wyjątków, ale postępuje homogenizacja gatunku.

    A, jeszcze jedno – dobry tekst.

    P.S. Najmłodszy tutaj? Jakoś wątpię.

    Odpowiedz
    1. Surin

      Czy nie było tak, że po prostu mówiliśmy na te gry FPP? FPS było wtedy jeszcze tylko jedną z możliwości, hmm… „specjalizacji” danej produkcji ;)

      Z innej beczki:
      Tęsknię za Syberią. So, so badly. Ale taką bez Talibów i „strange nuke device planted in the center of N.Y”.

      Odpowiedz
        1. Michał Ochnik Autor tekstu

          Tak. Od jakichś siedmiu, ośmiu lat. Z sequelem mojej ukochanej The Longest Journey jest podobnie. Oj, nie mają lekko przygodówki w świecie pełnym Johnów…

          Odpowiedz
          1. Michał Gancarski

            Ale Torquist potwierdził, że robi część dalszą „Dreamfall”, tyle że do tej pory musiał zajmować się „The Secret World”. Co więcej, robi ją teraz pełną parą bo założył nowe studio, które wykupiło prawa do serii od Funcomu.

          2. Michał Ochnik Autor tekstu

            Wiem, a wywiad na RPS, w którym podkreślił, że „Chapter” niekoniecznie musi oznaczać epizodyczne wydawanie podniósł mnie na duchu. Aczkolwiek finansowanie przedsięwzięcia z grantów i crowdfundingu dobitnie pokazuje, jak ma się w dzisiejszych czasach rynek przygodówek.

  7. GameBoy

    http://www.rockpapershotgun.com/2012/12/12/bitcomposer-acquire-s-t-a-l-k-e-r-from-strygatsky/

    Tutaj też dobre info, bo w końcu jednoznacznie wiadomo kto jest właścicielem marki Stalker.

    I dalej w komentarzach jest wpis od bitComposer:
    „The Stalker license has been acquired by bitComposer from Mr. Boris Strugatsky. The license we´ve acquired is only for use in PC and videogames. So from the legal side we (bitComposer) are the license holder of Stalker. In this very special case it doesn´t matter if it´s written with or without dots.

    However, we do not own the right of the pictured logo of Stalker. The right for this special graphic belongs to other right owners.”

    Odpowiedz
  8. Pingback: O lekcjach zadanych | Jawne Sny

  9. Perryaxe

    W tym miesiącu w cd-action, rosyjska gra bardzo pasująca do jawnych snów – The Train. To naprawdę dobre dzieło, ale chyba jeszcze nikt o nim tutaj nie wspomniał.

    Odpowiedz
    1. Paweł Schreiber

      No proszę! W ogóle Noskowa nie znałem, a wygląda bardzo intrygująco (i „Train”, i „Light”…). Wpisuję sobie na listę Do Zagrania. I Właśnie Włączam. Wow.
      EDIT: Ogromne dzięki! Mam już za sobą połowę „Train” i całe „Light”, cały w zachwytach. Niebawem tekst.

      Odpowiedz

Skomentuj Michał Gancarski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *