Premiera trzeciej części cyklu “Dark Souls” to dobry pretekst żeby przypomnieć sobie poprzednie. Przy czym jest to de facto piąta gra mieszcząca się w ramach specyficznej formuły wypracowanej przez From Software, a rozpoczętej przez “Demon’s Souls” w 2009 roku. Dla mnie osobiście ciekawsze jest jednak prześledzenie historii mojego romansu z serią Souls: jak to się stało, że pierwsza część jest jedną z moich ulubionych gier wszechczasów, a najnowszej nawet sobie nie kupiłem?
Pierwsze “Dark Souls” uwiodło mnie nastrojem, który dawało się wyczuć na emanujących klimatem skrinszotach, w niuansach pochwalnych recenzji, w fantastycznych trailerach (zobaczcie ten zatytułowany „All Saints Day„). Zaniepokoiła mnie jednak jedna rzecz, która pojawiała się wszędzie jak mantra: poziom trudności.
Umówmy się, nie jestem specjalnie sprawnym manualnie graczem, nie mam też cierpliwości do grindowania, ćwiczenia pamięci mięśniowej i wszystkiego, co kojarzy mi się z pracą, nie z rozrywką. Jest kilka gier których nie dałem rady ukończyć, bo po prostu były dla mnie zbyt trudne. Dlatego trochę bałem się zaryzykować sto kilkadziesiąt złotych, tylko po to by odbić się od ściany, jeśli będzie za ciężko. Problem rozwiązałem w iście salomonowy sposób: kupując “Demon’s Souls” na wyprzedaży w brytyjskim Amazonie. Równie trudne, równie klimatyczne, zebrało w swoim czasie równie dobre oceny – a za to dwa razy taniej. Jeśli się odbiję, trudno, przynajmniej mniej wtopię. Ale może chwyci?
Chwyciło.
Zacząłem późną jesienią 2011 roku w Krakowie, tuż przed zmianą pracy, kończyłem mroczną zimą w Łodzi. Wrażenia i okoliczności opisałem dwa lata później w tekście zatytułowanym “Redefiniując trudność”. Kluczowe było jednak to, że “Demon’s Souls” piekielnie przypadło mi do gustu. Z typów Bartla i testów pochodnych (np. Brainhex) bez cienia wątpliwości wynika, że jestem typem Explorera, osoby która lubi zwiedzać wirtualne światy, zachwycać wizualiami, chłonąć wrażenia i opowieści. Choć spowita mgłą Boletaria była zaiste piekielnie trudnym i nieprzyjaznym miejscem, to jednak melancholijny klimat, surowa, lecz stylowa oprawa graficzna i fabuła, wysnuwana ze strzępków opisów i dialogów spowodowały, że nie tylko nie poddałem się w starciu z wrogim światem i gigantycznymi bossami, ale nawet dałem radę ukończyć “Demon’s Souls”.
Po czym od razu pobiegłem do sklepu, kupiłem edycję kolekcjonerską “Dark Souls” i śmiało wkroczyłem do Lordran.
I o matko z córką, trudno opisać uczucie zachwytu jakie mnie wtedy ogarnęło. Zasady gry bardzo podobne: co prawda część mechanik zmieniła się nieco lub została zastąpiona innymi, ale rdzeń pozostał ten sam. Poziom trudności, acz nadal stanowiący wyzwanie, został nieco stonowany, przez co “Dark Souls” stał się bardziej przystępnym tytułem niż poprzedni. Nadal zdarzały się miejsca trudne i wredne, ale częściej ginąc miałem wrażenie że to jednak moja wina, a nie wadliwej detekcji kolizji czy niesprawiedliwego skumulowania przeszkód nie do uniknięcia.
Graficznie też mieliśmy do czynienia ze znacznym krokiem naprzód: świat Lordran jest naprawdę ucztą dla oka, od mroków nawiedzonego jeziora w New Londo Ruins aż po złote dachy katedr w Anor Londo. Wystarczy zresztą popatrzeć na towarzyszące temu tekstowi ilustracje – nawrzucałem ich aż tyle, bo nie mogłem się zdecydować które podobają mi się najbardziej.
Oczywiście znalazłoby się punkty, co do których miałem zastrzeżenia, jak to mniej stylowe napisy na ziemi i dusze innych graczy (w „Demon’s Souls” wyglądały niesamowicie), uproszczone ekrany ładowania (zamiast grafik postaci opisy przedmiotów), czy klatkowanie w niektórych miejscach (Blight Town!) – ale to były drobiazgi.
Poukrywana w opisach przedmiotów i skrawkach dialogów fabuła, niesamowita atmosfera świata przedstawionego, epickie pojedynki z gargantuicznymi bossami, mniej lub bardziej obłąkani NPC – wszystko składało się na unikatową całość. Dołączmy do tego jeszcze ulepszony tryb multiplayer z rozmaitymi zakonami przekładającymi się na różne style rozgrywki i większą liczbą uczestników (krótszy czas po premierze gry plus więcej graczy naraz) – i już wiadomo czemu totalnie wsiąkłem w krainę Lordran.
Wreszcie około połowy 2012 mój zachwyt grami From Software osiągnął kulminację i znalazł ujście: zacząłem pisać o “Soulsach” gdzie tylko mogłem. Tak oto rozwiązał się worek z tekstami.
Zacząłem od przedstawienia na łamach Jawnych Snów historii Panny Astraei z “Demon’s Souls”. Potem potrójne kombo na Gamezilli: przypomnienie “Dark Souls” na chwilę przed wydaniem dodatku, przewodnik dla początkujących, wprowadzający w świat gry, a także recenzja DLC “Artorias of the Abyss”. Pod koniec roku rozpisałem się o obu tytułach w podsumowaniu 2012, które wrzuciłem na Jawne w styczniu 2013. W tym samym miesiącu dla Gry WP powstał tekst wspominkowy o pierwszej grze. Jak się okazało, świetnie wstrzeliłem się w moment: w kwietniu tego roku “Demon’s Souls” zawitała do PlayStation Plus. Dało mi to dogodny pretekst, żeby ponownie o niej napisać, tym razem na Gramie. Przy okazji zachrumkałem pod nosem “fresh meat!”, naostrzyłem topór i ruszyłem pokazać świeżej dostawie mniej lub bardziej przypadkowych gości z PS+ jak w Boletarii witamy takich nowo przybyłych (trochę szczegółów znajdziecie tutaj). W międzyczasie na tej samej stronie pojawił się też mój artykuł o tym co jeszcze można robić w “Dark Souls” po tym jak się już ją przeszło. Trochę później, w lipcu, raz jeszcze pozachwycałem się nią na Technopolis i na jakiś czas mi wystarczyło.
Żeby ująć rzecz dokładniej: na około pół roku.
W 2014 nadciągnęła bowiem druga część “Dark Souls”, a co za tym idzie – budżety reklamowe i zamówione teksty o jedynce. Po raz kolejny zatem wychwalałem jej zalety, choć muszę przyznać, że po tym artykule już trochę znudziło mi się pisanie wciąż tego samego. Energii starczyło mi jeszcze tylko na to by przyjrzeć się jak w grze opowiadane są historie (z trudem uniknąłem tu angielskiego słowa storytelling). W międzyczasie chłonąłem przeciekające powoli informacje o dwójce, po czym na ich podstawie i doświadczeń z zamkniętej bety zebrałem dla Polygamii trochę ciekawostek o nadchodzącym “Dark Souls 2”.
A potem przyszła zamówiona w preorderze edycja kolekcjonerska, usiadłem przed telewizorem, zacząłem mordować kolejne potwory… i coś się urwało. Już gdy brnąłem przez Drangleic, zadawałem sobie pytanie czemu nie zachwyca. Kiedy wreszcie domęczyłem się do końca, nie miałem złudzeń – druga część “Dark Souls” jest znacznie słabsza niż doskonała pierwsza. Nie to żeby obiektywnie była to zła gra, i tak jest lepsza niż wiele innych, ale w ogóle nie ma startu do poprzednich. Czarę goryczy przelała informacja o nadchodzącym “Bloodborne”, nad którym pracował Miyazaki – podczas gdy dwójkę rzeźbił świeży team z minimalnym tylko wkładem ojca serii (więcej nad tym rozwodziłem się w podsumowaniu 2014). Wzburzyło mnie to na tyle, że sprzedałem grę – i nie żałowałem ani przez moment.
No, może chwilkę, kiedy wyszło DLC.
Wspomniene wyżej “Bloodborne” zebrało niezłe recenzje i rozważałem czy się z nim nie zmierzyć, ale po pierwsze, z różnych względów wciąż nie kupiłem sobie PlayStation 4, po drugie, nadal mam lekkiego foszka na Miyazakiego i From Software, i wreszcie po trzecie – to jednak nie do końca jest cykl “Souls” (tak, wiem co napisałem na wstępie, konsekwencja nie jest moją najmocniejszą stroną). O mało co nie złamałem się przy premierze trzeciej części, ale powiedziałem sobie że poczekam na recenzje. I chyba dobrze, że jednak się powstrzymałem – okazuje się bowiem, że mimo marcowej daty wydania “Dark Souls 3” jest obłożone embargiem do 4 kwietnia (sic!). Oficjalny powód to poprawki w łatce pierwszego dnia, bez których gra się gorzej. I być może faktycznie tak jest, niemniej jest to odrobinę niepokojące i stanowi przesłankę, że znowu coś jest nie tak, dlatego nie zamierzam ryzykować. Spokojnie poczekam na recenzje, późne recenzje, nieuniknione DLC, recenzje DLC, późniejsze retrospekcje, a dopiero potem, za kilka lub kilkanaście miesięcy kupię grę – o ile wspomniane recenzje będą pozytywne, rzecz jasna.
Oczywiście nie sądzę żeby mój mikroprotest miał jakikolwiek wpływ na sprzedaż gry. Niemniej ładnie ilustruje to zbadany i opisany po wielokroć fenomen urażonego klienta – jeśli raz się sparzy, to później ciężko go odzyskać. A w głębi duszy wciąż żywię nadzieję, że From Software da mi pretekst by się z nimi przeprosić i jeszcze raz zanurzyć w mroczne światy mistrza Miyazakiego…
A ja mam zupełnie na odwrót. Chciałbym w sekundę po premierze wersji europejskiej zamknąć się na miesiąc w pokoju i grać bez przerwy z krótkimi przerwami na potrzeby fizjologiczne i jedzenie, ale póki co nie mam sprzętu na którym mógłbym odpalić DS3. :P
Po obejrzeniu gameplayów z wersji udostępnionej streamerom na krótko przed premierą po prostu zakochałem się, to są Soulsy o jakie walczyłem i mają duże szanse na bycie najlepszą częścią serii.
Najbardziej podoba mi się zwiększenie liczby i znaczenia NPCów w stosunku do DS2 i nawet chyba DS1.
Ogólnie całość ocieka klimatem.
Mam nadzieję, że masz rację i to będzie najlepszy Souls ever i da mi pretekst do przeproszenia się z From Software i zakupu PlayStation 4. Niemniej na razie zachowuję dalece posuniętą nieufność.
A dwójka też świetnie wyglądała na filmikach sprzed premiery, ba, nawet beta była lepsza niż końcowa wersja (ciemności rozświetlane pochodniami, etc.).
Ale streamerzy i recenzenci grają już w wersję, która będzie wydana na dniach, więc to nie jest tak, że nagle From walnie patcha, który skrzywdzi grę jak to było z DS2.
Nie mówiąc już o tym, że w Japonii premiera już się odbyła bodajże w czerwcu.
DS3 wydaje się być lepszy od poprzednich części pod każdym względem. Nawet taka prozaiczna czynność jak ulepszanie statystyk u strażniczki ognia stała się cholernie klimatyczna:
/watch?v=fhaZKVT8jPU recytacja z 11:45.
Strasznie podobają mi się głosy postaci i dialogi (a raczej monologi).
Znów powróciła dobra muzyka (DS2 było pod tym względem bardzo generyczne):
/watch?v=f0LdIZ8TWYo
Zresztą co ja będę pisał – zobacz ten trailer.
/watch?v=oX0cvtjKt9E
(Dałem skrócone linki do YT na wypadek gdyby post utknął w filtrze antyspamowym.)
No cóż, wygląda na to że miałeś rację:
http://www.eurogamer.net/articles/2016-04-04-dark-souls-3-review
Heh, mam dokładnie ten sam problem. Po doświadczeniu DS pobiegłem do sklepu po dwójkę w dzień premiery. Problemy ze sterowaniem (brak wsparcia dla myszy!), pracą kamery i optymalizacją, szybko wyprowadziły mnie ze stanu euforii. Do tego tragiczna polityka wydawnicza… Stwierdziłem, że nie kupię żadnego DLC, dopóki nie naprawią podstawowej wersji PC (żeby dało się grać bez pomocy skryptów 3rd party). TakBardzoObrażony. Kiedy już miałem się złamać pojawiła się „nowa lepsza wersja”. Z tymi samymi problemami. Mimo potwornej chęci zagrania już w dniu premiery, prawdopodobnie poczekam, aż ukaże się znowu „nowa lepsza wersja” z DLC. W międzyczasie może dorwę na wyprzedaży SoFS, o ile wcześniej mi nie wpadnie w łapki MHX.
Klisze szczątkowa fabuła… klimat? Na powierzchni… sorry ale nie rozumiem zachwytów nad DS. To swego rodzaju growy sadomasochizm :D
Fabuła w sensie tu i teraz faktycznie jest szczątkowa, ale historie i legendy opowiedziane w opisach przedmiotów i monologach postaci już nie. Klisze zastąpiłbym raczej archetypami. Różnica może subtelna, ale znacząca, bo jednak DS to nie jest prosta zrzynka z typowego fantasy jakie można znaleźć w grach.
Sadomasochizm? Jeśli grałeś kiedyś na NESie to na pewno zagrałeś w dziesiątki gier trudniejszych niż DS. Po prostu w tych czasach gracze są zbyt rozpieszczeni przez gry w których śmierć oznacza powrót do ostatniego punktu kontrolnego, który znajduje się 3 pomieszczenia wcześniej. Nagły przeskok na coś co wymaga trochę więcej skupienia i cierpliwości może być bolesny, ale szybko idzie się dostosować, zwłaszcza, że DS to gra, w której nie trzeba mieć jakiegoś super refleksu, wystarczy być uważnym.
Hmm, to miała być odpowiedź na posta wyżej, ale coś się popsuło. :(
Zastanawiałem się czy w ogóle go przepuścić, bo z reguły tego rodzaju komentarz nie rokuje specjalnie głębokiej dyskusji. Ale zdecydowałem się zaryzykować, w końcu de gustibus non disputandum est, może po prostu bardzo chciał podzielić się swoją opinią.
Wygląda na to, że kolega „gracz” nie spieszy się z odpowiedzią, więc pozwolę sobie zostać adwokatem diabła.
„Jeśli grałeś kiedyś na NESie to na pewno zagrałeś w dziesiątki gier trudniejszych niż DS”
To jest o tyle słaby argument, że wtedy miałem lat 8 i grałem po 4 godziny dziennie, a teraz mam 30 jest dobrze, jeżeli dam radę pograć 4 godziny przez cały tydzień. Osobiście próbowałem podejść do Dark Souls dwa razy, za pierwszym razem pograłem 15 minut, za drugim 30. Nie odrzucało mnie nic w samej grze (bo trudno sobie wyrobić zdanie po tak krótkim czasie), tylko to przeczucie wyniesione z przeczytanych tekstów, że granie w DS bardziej przypomina pracę niż rozrywkę. Więc kiedy miałem już wrócić do gry, to zamiast odpalić DS przeskakiwałem oczko w prawo i odpalałem Diablo 3. Najbardziej boję się nie samego poziomu trudności (w końcu przeszedłem Bayonettę, więc wiem co nieco o walkach z bossami), tylko tego, że w razie porażki gra będzie mnie cofała dalej niż bym chciał, a nic w grach nie irytuje mnie bardziej, niż robienie wielokrotnie tego samego. W żadne GTA nie pograłem dłużej niż 2-3 godziny, bo w końcu za bardzo męczyła mnie konieczność ponownej jazdy na miejsce po nieudanej misji. Ambitne filmy czy książki bywają trudne w odbiorze, ale raczej nie wymagają wielokrotnego czytania/oglądania tego samego fragmentu, więc dlaczego grze miałoby to ujść na sucho?
GIT GUD.
Bez obrazy ale Dark Souls wcale nie jest takie HARD. Tak naprawdę to tylko pierwsze podejście do tej gry nastręcza pewne trudności – co wynika z konieczności nauki sterowania oraz zasad funkcjonowania świata (sterowanie przywołuję znów bo pcmasterrace mocno tutaj. pad fuj ;) ). Gdy już potrafisz robić uniki oraz parować ciosy to tak naprawdę gra okazuje się być bardzo przyjemna, ale wymagająca. Słowo „wymagająca” jest chyba tutaj kluczem. Wymaga uczenia się na błędach, wymaga zwracania uwagi na otoczenie, wymaga obserwacji i myślenia podczas walki. Strach przed utratą surowców oraz konieczność podejmowania taktycznych decyzji w tym zakresie to własnie jeden z najciekawszych elementów gry. Stawia Cię w rzeczywistej „stresowej” sytuacji. Twórcy gry po prostu traktują odbiorcę poważnie. Szanuję to. Podoba mi się to. Lajk.
Rozumiem argument dot. czasu. W wieku produkcyjnym nie zostaje go za dużo na „głupoty”. Imho jednak bardziej on pasuje do takich produkcji jak MonsterHunter (którego kocham bez wzajemności), gdzie istnieje Wyższa Konieczność Grindu. Stąd pomimo chęci wciąż nie mogę wbić się w okolice G-ranku.
W Dark Souls uderzyło to we mnie tylko podczas wbijania „platyny” (no i pierwsza potyczka z dupkami ze stolicy), bo wymagało ode mnie ukończenia parokrotnie gry. Tylko, że NG+ okazało się zaskakująco proste – właściwie funkcjonuje jak arena dla speedrunu (stuff+lvl+skill+coścosięnazywawiedza). Tak naprawdę nie musimy wcale w DS grindować. Równie dobrze możesz zatłuc wszystko złamanym kozikiem. Jeśli ogarniesz timing.
Ostatnio ukończyłem xeroboya soulsów znas Wisły – Lords of the Fallen oraz Dragon Dogma. Męczyłem obie gry potwornie bo irytował mnie brak jakiegokolwiek wyzwania. Teraz kończę Shadowruny, dość intrygujące historie, ale poziom do jakiego doprowadzono rozgrywkę woła o pomstę do nieba. Co to za „hard” gdy przez całą grę nie jesteś zmuszony użyć głupiej apteczki? (Returns na „normalu” to po prostu film interaktywny). W porównaniu do starego JA czy nawet FT:BoS jest śmiesznie.
Samograje mnie denerwują. Z tego samego powodu. Mam za mało czasu żeby trawić je na coś co mogę zwyczajnie obejrzeć na yt. W tle do roboty. Bo skoro nie widać różnicy to po co…
PS. WHAT ARE YA? CASUL? ;)
Nieważne że grałeś na NESie X lat temu jak miałeś więcej czasu. Te gry nadal są trudne dzisiaj, a dla graczy przyzwyczajonych do „samograjów” będą jeszcze trudniejsze.
Podobnie jest z Dark Souls, ale na mniejszą skalę. To jest powrót do tych czasów, gdzie gry po naszej porażce zamiast głaskać nas po głowie powiedzą „lol, rekt, git gud” (rzadko używam memowego slangu, ale tutaj nadaje się doskonale).
Rozumiem, że jak ktoś ma naprawdę mało czasu to może się mu to nie podobać, ale mnie od czasów pierwszego kontaktu z Soulsami samograje podobają się mniej i w wymagającej (oczywiście nie do przesady) grze znajdę więcej przyjemności niż w czymś gdzie przegrać jest trudno.
Przedstawiasz siebie jako urażonego klienta, który po zagraniu w DS2 nieprędko wróci do serii, ale na pytanie „czemu nie zachwyca” sam nie dajesz jasnej odpowiedzi, tylko ogólnikowe na maksa „jest znacznie słabsza”. Wszędzie czytam same zachwyty nad serią Miyazakiego, a rzetelnego tekstu na temat dlaczego DS2 jest znacznie słabsza od DS1 nie widziałem. Prawda, że też nie szukałem, ale z przypadku trafiam na zachwyty, takie jak tutaj.
Cześć Lemon,
W akapicie o „Dark Souls 2” jest link – dokładnie w nawiasie „(więcej nad tym rozwodziłem się w podsumowaniu 2014)”. Gdybyś tam kliknął, przeczytałbyś:
Jeszcze grając w betę cieszyłem się na premierę sequela jednej z moich ulubionych gier wszechczasów. Ulepszona w stosunku do pierwszego “Dark Souls” grafika, świetne modele postaci i bardziej naturalna animacja, operowanie mrokiem i światłem tak na poziomie zagadek, jak i na poziomie taktycznym (czytaj: podczas walki), a do tego ten charakterystyczny klimat. No cóż, beta była jak w tym starym dowcipie o piekle, działem marketingu i reklamy. We właściwym “Dark Souls II” zostały oczywiście ładniejsze modele i animacje, ale wywalono szumnie zapowiadany model oświetlenia, który tak mi się podobał. Do tego okazało się, że z klimatem jest słabo, fabuły praktycznie nie ma (i to w porównaniu z poprzednikami, a nie z innymi grami RPG), spójność świata jest nijaka (nie dość że brak iluzji jednego miejsca jak w jedynce, to jeszcze dochodzą ewidentne bzdury takie jak to, że ze szytu samotnej wieży windą przedostajemy się do zatopionego zamku w jeziorze lawy), a bohaterowie niezależni są wyprani z osobowości. Magiczne zwiedzanie cudownych krain zmieniło się w męczący grind, żeby już wreszcie uporać się z tym tytułem. Dopiero jakiś czas po premierze wyszło na jaw, że nad “Dark Souls II” pracował kompletnie świeży zespół, zaś weterani serii “Souls” i Hidetaka Miyazaki w międzyczasie robili “Bloodborne”. I to, proszę państwa, jest pierwszej wody korporacyjna chamówa i bucera, której wzorzec można by trzymać w Sèvres pod Paryżem.
Musiałem to jakoś przeoczyć. Zwracam honor i dzięki za wyrozumiałość (cytat i w ogóle). Sam nie byłbym dla siebie tak miły. :)
No problemo. Na Jawnych Snach staramy się promować kulturę dyskusji w komentarzach. W praktyce czasem wychodzi nam różnie – ale się staramy. :)
Serce roście, patrząc na choć jeden nowy wpis na Jawnych. Dzięki, Bartłomieju. :)
Zaraz będzie i drugi, nie mój, widzę w podglądzie notek. A ja szykuję na Jawne coś dużego, ale to wymaga przeczytania kilku(nastu) książek, żeby móc napisać o jednej grze, więc gdzieś tak zapewne w wakacje…
Coś nie widać tego tekstu. :(
Ano niestety. Wszyscy mają na głowie różne rzeczy, co poradzić.