Niewyzerowani: człowiek w przebudowie (2)

W poprzedniej części tekstu mowa była o tym, jak z twórczości Czechowa można po trochu wygrzebać pojawiające się w myśli transhumanistycznej wątki. Jego bohaterowie żyją w świecie, który się gwałtownie zmienia, i konsekwentnie, prawie obsesyjnie rozmawiają o nadchodzącej zmianie całej ludzkości, trochę na nią czekając, a trochę się jej bojąc. Ale Czechow bardzo ciekawie i pomysłowo rozgrywa kwestię ich nadziei i obaw. „Zbliża się czas, nadciąga coś wielkiego, zanosi się na ogromną, wspaniałą burzę, która już idzie, jest blisko” – mówi w „Trzech siostrach” Tuzenbach. Nie wie, że coś się faktycznie zbliża – ale jest to jego śmierć w pojedynku. Jakiej rewolucji oczekujemy? Czym lub kim będzie nasz nowy człowiek? I czy warto na rewolucję liczyć?

Warto się przyjrzeć temu, jak Czechowa czytał Związek Radziecki. Czytał go z zapałem, a przecież z punktu widzenia żelaznych i obiektywnych praw marksizmu-leninizmu, sztuki Czechowa to dyrdymałki o tym, jak spędzała czas zdegenerowana klasa próżniacza, której dylematy człowieka radzieckiego nic już nie obchodzą. Dlaczego? Bo człowiek radziecki – również w swoich późniejszych wcieleniach z innych krajów, do których rozlała się Rewolucja – jest istotą zupełnie nowego rodzaju. Spójrzmy choćby na wiersz Adama Ważyka „Widokówka z miasta socjalistycznego”:

Pogański profil dziewczyny

O świcie niecierpliwa,
niesyta swego piękna,
syczała lokomotywa
nad dziewczyną, która uklękła.
Ktoś, kto przelotnie zobaczył
pogański profil dziewczyny,
opacznie sobie tłumaczył,
że modli się do maszyny.
A jej tylko drgała warga,
gdy ranną racją oliwy,
maściła, czuła kolejarka,
tłoki lokomotywy.

Powstrzymajmy na chwilę wesołość, bo to przecież pisane bardzo serio (i, nota bene, dzisiejsze reklamy telewizyjne, pokazujące mistyczny związek człowieka z jego samochodem, komputerem albo komórką, podejrzanie mocno przywodzą na myśl czułą kolejarkę Ważyka). Oto nowy człowiek – który potrzeby starego człowieka, i religijne, i seksualne, porzucił w ich starej formie. Żyje w świecie rozwijającej się technologii i musi pozwolić na to, żeby zaczęła dotykać najważniejszych sfer jego życia. To, co dla nas pozostaje dziś wesołą ciekawostką, dla pierwszego pokolenia radzieckich komsomolców było bardzo realnym problemem – dokonała się rewolucja, a więc w jakim kierunku mamy przebudowywać nasze człowieczeństwo (skoro nie jesteśmy już ludźmi w tym sensie, w jakim człowieka rozumiało się przed rewolucją)? Byt określa świadomość, odpowiadał aparat duszpasterski Partii, a więc nawet, jeśli jeszcze nie wiecie, kim jesteście, to i tak już nim jesteście. Musicie tylko ten swój byt rozgryźć. Pierwsze lata po rewolucji to czas ogromnego chaosu w tej kwestii, wielkich dyskusji – i wielkiego spustoszenia mentalnego. Jednolity model człowieka radzieckiego, jego potrzeb i obowiązków wyłania się na dobre wraz z konsolidacją władzy przez Stalina.

Co Nowy Człowiek może znaleźć u Czechowa? Oczywiście proroctwo swojego nadejścia. Jak zapowiadał Tuzenbach, „z naszego społeczeństwa [wymiotło już] lenistwo, obojętność, niechęć do pracy, zgniłą nudę”. Życie na ziemi jest już „zdumiewająco piękne, cudowne”, jak chciał Wierszynin. Smutni bohaterowie Czechowa patrzący w przyszłość już się doczekali spełnienia swoich nadziei. Sztuki Czechowa są przesycone optymizmem. Jak słynna piosenka „Były maje, były bzy” z „Rejsu”. Gardzący carskim imperializmem Czechow zapowiedział Rewolucję.

Ale Rewolucja niesie ze sobą jeden głęboki paradoks, który zauważa Stalin w swoim dziele „Marksizm a językoznawstwo” (choć chyba go jednak bagatelizuje). Skoro cała kultura, mentalność i koncepcja człowieka są nadbudową na bazie, którą jest ustrój ekonomiczny, i skoro wraz ze zmianą ustroju zmieniają się wszystkie wyżej wymienione, to jakim cudem Rosjanie po rewolucji wciąż rozumieją język rosyjski, który obowiązywał przed rewolucją? Stalin na ten bolesny paradoks odpowiada mądrze i rozważnie: trzeba uznać, że język NIE JEST elementem nadbudowy. Nie musi się zmieniać:

„Komu to potrzebne, by “woda”, “ziemia”, “góra”, “las”, “ryba”, “człowiek”, “chodzić”, „robić”, “wytwarzać”, “handlować” itd. nazywały się nie wodą, ziemią, górą itd., lecz jakoś inaczej? Komu to potrzebne, aby odmiana wyrazów w języku i połączenia wyrazów w zdaniach dokonywały się nie w myśl zasad gramatyki istniejącej, lecz według
zupełnie innej? Co za korzyść miałaby rewolucja z takiego przewrotu w języku?”. Widać, że Wielki Brat nigdy nie zabrał się za lekturę Orwella.

Potem Stalin dodaje, trochę mniej rozważnie:

Wielki Językoznawca

„Od czasu śmierci Puszkina minęło przeszło sto lat. W ciągu tego okresu w Rosji uległy likwidacji ustrój feudalny, ustrój kapitalistyczny i powstał ustrój trzeci, socjalistyczny. A zatem zlikwidowane zostały dwie bazy z ich nadbudowami i powstała baza nowa,  socjalistyczna, ze swą nową nadbudową. Jeśli jednak weźmiemy na przykład język rosyjski, to w ciągu tego długiego okresu czasu nie dokonał się w nim żaden przełom i współczesny  język rosyjski niewiele różni się w swej strukturze od języka Puszkina.”

Okazuje się, że Nowy Człowiek, nie wiedzieć czemu, rozumie jednak starą literaturę. Język językiem, i gdyby Stalin trzymał się tu tylko tego, że po rewolucji nie zmieniło się słowo oznaczające krowę, nic by nie ryzykował. Ale Puszkin – to nie tylko słowa, to również treści i przesłania.  Powstaje luka, przez którą stara nadbudowa wylewa się na nową bazę, chociaż przecież nie powinna. Nowy Człowiek nie jest w połowie tak Nowy, jak by chciał. Wszystko przez kulturę, przez tę wlokącą się za nami przeszłość, która nie chce się odczepić.

Dzisiaj wszystko wróciło do normy – Puszkin znów jest poczytniejszym autorem niż Stalin, a optymistyczna marksistowsko-leninowska lektura Czechowa pozostaje zabawną ciekawostką. Bo kiedy się bliżej Czechowowi przyjrzeć, łatwo zobaczyć, że trudno byłoby go konsekwentnie w ten sposób czytać. Marzenia wieszczących przełom okazują się w końcu dużo mniej istotne od ich osobistych problemów. Burza, która śni się po nocach Tuzenbachowi, okazuje się zapowiedzią jego śmierci. Budujący nowe formy teatru Trieplew układa sobie życie w toksycznej relacji ze swoją matką, a w końcu popełnia samobójstwo. O wiele mądrzejsze są te postaci, które do przełomu podchodzą z rezerwą – jak lekarz-ekolog Astrow z „Wujaszka Wani”, który z jednej strony myśli o przyszłości i działa na jej rzecz, a z drugiej – zdaje sobie sprawę, że przyszłość o nim zapomni, a więc będzie tak samo cyniczna, jak teraźniejszość.

W Czechowowskich marzeniach o nowym człowieku widać przede wszystkim próbę pocieszenia siebie samego, a nie faktyczne poczucie przemiany. Wszystkim marzy się jakiś moment dziejowej nieciągłości, w którym świat i życie staną się lepsze. W jednym rzędzie stają tu Nowy Człowiek i życie pozagrobowe. Sonia w zakończeniu Wujaszka Wani brzmi jak echo Wierszynina:

„[…] będziemy pracować dla innych i teraz, i na starość, nie zaznamy spokoju, a kiedy nadejdzie nasza godzina, umrzemy pokornie i tam za grobem powiemy, żeśmy cierpieli, żeśmy płakali, że było nam gorzko, i Bóg zlituje się nad nami, i zobaczymy, wujaszku, kochany wujaszku, ujrzymy jasne, dobre, piękne życie, ucieszymy się i na dzisiejsze nasze biedy spojrzymy z rozczuleniem, z uśmiechem – i odpoczniemy”

Sonia i Wania - zakończenie najlepszej ekranizacji "Wujaszka Wani": "Wania na 42-giej ulicy", reż. Louis Malle

Prawie wszystkie ważne postaci Czechowa chcą strząsnąć z siebie przeszłość i teraźniejszość, stać się kim innym, wyjechać do Moskwy, uwieść żonę szwagra, stworzyć nowy teatr, „wyzerować się”. Nie potrafią. Z jakichś przyczyn nie są w stanie odrzucić tego, co się za nimi ciągnie. Fantazje na temat przyszłości i nowego człowieka są de facto fantazjami o nich samych, próbą pocieszenia się. Ich marzenie o przełomie, o momencie przełamania ciągłości, o osobliwości, nie chce się spełnić. Z jednej strony są skazani na ciągłe powolne zmiany, a z drugiej – nie mogą się zmienić tak bardzo, jakby chcieli. Taka już tortura bycia człowiekiem – i to chyba w Czechowie najbardziej do mnie przemawia.

Co takiego się ciągnie za nami i nie pozwala nam przeskoczyć do następnej fazy człowieczeństwa? Puszkin.  Czechow. Shakespeare. Dante. Homer. Gilgamesz. Pacman. Kultura. Paradoksalnie, to też ta część nas, którą coraz gorzej jako ludzkość rozumiemy – i dlatego tym trudniej byłoby się nam jej pozbyć. Świat Ducha, który opisuje w „Linii oporu” Dukaj, jest przecież w dużej mierze światem kultury właśnie.A kultura to bestia bardzo konserwatywna, bo żyje poprzez nawarstwianie się. Wystarczy spojrzeć na medium dotąd pięknie w niej niezakorzenione, zaczynające swoją historię od czystej karty – gry wideo. I to, jak szybko w ich ramach pojawiają się bardzo ścisłe podziały gatunkowe, kopie i nieznaczne modyfikacje poprzednich pomysłów. Jak gracze wyraźnie wolą rzeczy, z którymi już miewali styczność, a każdą nowość trzeba wprowadzać ostrożnie. Podstawą działania medium gier wideo jest… uświęcona czasem tradycja. Tutaj, jak w literaturze, patrzenie w przód też wiąże się zawsze z patrzeniem w tył.

Braid. Przyszłość przeszłości.

A więc – tak jak Czechow, nie wierzę w rewolucję. Nie wierzę w wyzerowanie. Nie wierzę w zbliżanie się Osobliwości i nie sądzę, żeby trzeba się było na nie przygotowywać. Proroctwa pisarzy SF są dla mnie fascynujące, o tyle, o ile mówią mi, kim jestem teraz (również przez pokazanie, czego zalążki we mnie tkwią), ale nie myślę o nich jako o poważnych wizjach przyszłości. Nie będę ryzykował, jak biedny Tuzenbach, określania przyszłości swojej ani swoich wnuków. Wierzę za to w ciągnący się za mną kulturowy ogon i w to, że go wciąż przekraczam.

Jedną z najpiękniejszych ikon transhumanizmu są ostatnie kadry filmu Stanleya Kubricka „Odyseja kosmiczna 2001” – metafora nowego człowieka epoki podboju wszechświata, unoszące się w przestrzeni kolosalne dziecko w łonie kosmosu.

Kosmiczne dziecko

Co się stało z tamtym marzeniem o nowym człowieku? Było przecież głosem nie tylko Arthura Clarke’a i Stanleya Kubricka (który nb. uwielbiam i który wciąż mnie przyprawia o ciarki) – miało też dziwaczne wcielenia, takie jak na przykład grafomański wiersz Raya Bradbury’ego „Christus Apollo” (tu – w oprawie muzyki Jerry’ego Goldsmitha i głosu Anthony’ego Hopkinsa), w którym załoga amerykańskiego programu kosmicznego staje się nowym Chrystustem wkraczającym w dziewiąty dzień stworzenia – zainteresowanym polecam, bo przypomina to nieco twórczość Ważyka.

Tak, jak w przypadku Tuzenbacha, rzeczywistość wykazała się paskudną ironią. Nowym Człowiekiem AD 2001 okazał się w końcu przekraczający sam siebie i budujący nowy model własnego człowieczeństwa zamachowiec wbijający się w nowojorski drapacz chmur. Za nim ciągnie się ogon przeszłości, którego nie sposób strząsnąć. Teraz, jak na złość, wyznacza przyszłość, której nie sposób przewidzieć. Jesteśmy w przebudowie, jak zawsze. Opowieści o nowym człowieku są ważne dlatego, że lepiej niż inne nam o tym przypominają.

będziemy pracować dla innych i teraz, i na starość, nie zaznamy

spokoju, a kiedy nadejdzie nasza godzina, umrzemy pokornie i tam za grobem

powiemy, żeśmy cierpieli, żeśmy płakali, że było nam gorzko, i Bóg zlituje

się nad nami, i zobaczymy, wujaszku, kochany wujaszku, ujrzymy jasne,

dobre, piękne życie, ucieszymy się i na dzisiejsze nasze biedy spojrzymy z

rozczuleniem, z uśmiechem – i odpoczniemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *