Stary dziad ze mnie. W brodzie – kiedy spojrzeć pod odpowiednim kątem – widać nawet czasem dwa siwe włosy. Ze znajomymi prowadzimy w Internecie stronę o grach. Staramy się pisać poważnie, bez dziecinady, bo wychodzimy z założenia, że to strona, gdzie dorośli, myślący ludzie piszą dla dorosłych, myślących ludzi (link dla zainteresowanych: tutaj). Jeśli jestem poważnym starym dziadem z dwoma (pod odpowiednim kątem) siwymi włosami w brodzie, to cóż, do licha, się stało, kiedy po latach znów włączyłem sobie „Little Big Adventure”?
Archiwum kategorii: Zachwyty
Zachwyty: opowieść karczmarza z Odmętów
Z ludźmi i nieludźmi spotkanymi w karczmie trzeba rozmawiać, a z karczmarzem to już na pewno. To prawda powszechnie znana od początku istnienia gier RPG. Trzeba się dowiedzieć, co się dzieje w wiosce i okolicy, jakich zadań można się podjąć, jak zbudowana jest społeczność – kto robi broń, kto sprzedaje eliksiry, gdzie mieszka pustelnik, która niewiasta ma najbardziej podejrzaną reputację. Oprócz tego karczma to miejsce wymiany opowieści, często przesadzonych, podkoloryzowanych, pijackich. Takich, w których jest zawsze jakieś ziarno prawdy, ale zasypane pod warstwami przechwałek, przekłamań, rubasznych żartów, zatopione gdzieś głęboko w kiepskim piwie.
Zachwyty: dosyć długi fragment
Bardzo lubię „Final Fantasy VII”. Nie za to, że postaci mają duże oczy. Nie za to, że muzyczka tam całkiem ładna. Nie za to, że na każdym kroku wyciska łzy. Nie za to, że Cloud ma taką piękną fryzurę. Nie za to, że to gra „filmową” jak żadna inna w tamtym czasie. Nie za to, że zaskakuje zwrotami akcji. „Final Fantasy VII” lubię przede wszystkim za odwagę w eksperymentowaniu z materią gry. Bo FF7 to w wielu dziełko często zahaczające o czystą awangardę.
Zachwyty: o bezradności
Są w „Call of Duty: Modern Warfare” (grze w ogóle świetnie zrobionej) dwie sceny, które chwytają mnie za gardło.
Pierwsza to fragment prologu, gdzie rozpoczynam akcję jako prezydent bliżej niesprecyzowanego kraju na Bliskim Wschodzie, który właśnie wleczony jest przez rewolucjonistów do samochodu. Nie wiem, dokąd mnie wiozą, ale nie należy się spodziewać niczego dobrego – po wrzuceniu do auta obrywam jeszcze kolbą, wiezie mnie jakiś zamaskowany żołnierz, a pilnuje niesympatyczny facet w dresie i z bronią. Jestem skrępowany, więc mogę tylko rozglądać się i patrzeć, co dzieje się dookoła w mieście. A dzieje się dużo: puczyści opanowują miasto, wchodzą do budynków, rozstrzeliwują cywilów – zapewne zwolenników starego systemu. Inni, ci jeszcze niezłapani, uciekają, skaczą przez płoty, ktoś ukrywa się w śmietniku. Z radia dochodzi entuzjastyczne przemówienie nowego, rewolucyjnego przywódcy i można się domyślać, że raczej nie interesują go okrągłe stoły ani grube kreski. Sytuacja nie wygląda nalepiej; ba, wygląda źle.
Zachwyty: Piosenka country z „GTA”
Tak naprawdę w serię „Grand Theft Auto” wciągnąłem się dopiero, gdy przeszła ona w trzeci wymiar, niemniej okazjonalnie pogrywałem również w dwie pierwsze części. Niespecjalnie bawiło mnie wykonywanie misji, ale za to radośnie siałem śmierć i zniszczenie, rozjeżdżając przechodniów i strzelając do policji.
Z pierwszego „GTA” najbardziej zapadła mi w pamięć piosenka country, którą można było usłyszeć, jeśli ukradło się pickupa jakiemuś redneckowi lub przeklikało przez stacje w pozostałych autach. Puszczałem ją prawie za każdym razem, gdy tylko miałem czas na zmienianie stacji – innymi słowy, o ile akurat przed kimś nie uciekałem. Przez całe lata nic nie wiedziałem o tej piosence, poza tym że była naprawdę fajna (o ile ktoś lubi country, rzecz jasna):
Zachwyty: a droga wiedzie w przód i w przód
Zwiastun był na płytce dołączonej do jakiegoś pisma, nie pamiętam już, jakiego. Wiedziałem już z grubsza, jak będzie wyglądać gra – widziałem w prasie i w Internecie całkiem sporo obrazków. Ale i tak mnie zatkało. Przedtem myślałem sobie, że to będzie całkiem dobra gra i warto byłoby się jej przyjrzeć. Kiedy zwiastun się skończył – gra wylądowała na pierwszym miejscu na mojej liście priorytetów. Szczerze mówiąc, siedzi tam do dziś. Od mniej więcej dekady. Wciąż się zastanawiam, co właściwie się stało. Ale zanim się dalej pozastanawiam – zapraszam do obejrzenia tego, co mi tak zamieszało w głowie.
Czytaj dalej →
Zachwyty: krew, deszcz i łzy
Upał. Słońce nie zna litości. Koszula lepi się do pleców. W gardło leją się kolejne litry wody. Lody topnieją, zanim człowiek zdąży za nie zapłacić. Gdzieś w sferze marzeń wiatr. Porządny przewiew. Falujące firanki. Pełzający przy podłodze chłód. Pierwsza zimna kropelka z nieba na czubku nosa. Zapach mokrego asfaltu, albo mokrej trawy (w zależności od tego, ile kto ma szczęścia). Deszcz. Na tę nostalgię za ulewą mam sprawdzone remedium – „Blade Runnera”. Nie film, ale grę.
Zachwyty: czas Apokalipsy
Our revels now are ended. These our actors,
As I foretold you, were all spirits and
Are melted into air, into thin air:
And, like the baseless fabric of this vision,
The cloud-capp’d towers, the gorgeous palaces,
The solemn temples, the great globe itself,
Yea, all which it inherit, shall dissolve
And, like this insubstantial pageant faded,
Leave not a rack behind. We are such stuff
As dreams are made on, and our little life
Is rounded with a sleep.
W. Shakespeare, Burza
Przedstawienie
Nasze skończone. Ci nasi aktorzy,
Jak ci już rzekłem, są wszyscy duchami
I rozpłynęli się, znikli w powietrzu;
A tak jak pusty kształt tego widzenia,
Ukryte w chmurach szczyty wież, wspaniałe
Pałace, wzniosłe świątynie, a nawet
Cały glob ziemski, tak i wszystko na nim
Musi rozpłynąć się, jak nierzeczywiste
To przedstawienie rozwiało się całe
Bez śladu. Bowiem my także jesteśmy
Tym, z czego rodzą się sny; a niewielkie
To życie nasze sen spowija wokół.
/W. Shakespeare, Burza, tłum. Maciej Słomczyński/
Zachwyty: patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle
Przy okazji ostatniego tekstu z cyklu „Zachwyty”, w którym opisywałem scenę operową z „Final Fantasy VI”, zacząłem sobie dokładniej przypominać, co też się w FF6 działo. I przypomniałem sobie kolejną scenę, która w pełni zasługuje na to, żeby ją umieścić pod szyldem „Zachwytów”. Otóż pojawia się w FF6 pociąg przewożący umarłych na Drugą Stronę. I jest prawie tak ciekawy, jak pociąg na Drugą Stronę w „Grim Fandango”.
Czytaj dalej →
Zachwyty: usta milczą, dusza śpiewa
Ostatnio na PSP (do której mam wielką słabość) trwa nostalgiczna ofensywa gier z serii Final Fantasy: pojawiły się reedycje i odświeżone wersje części I, II, IV i V. Dwie pierwsze polecam przede wszystkim cierpliwym masochistom i historykom (którzy z definicji powinni mieć w sobie coś z cierpliwego masochisty), ale części IV i V to już zupełnie inna sprawa. Zabierają się za to, co do dzisiaj serii FF wychodzi najlepiej – czyli wzruszanie. Dzisiaj to łatwe, bo postaci mogą do siebie gadać, gestykulować i stroić różne miny. W FF4 i 5 postaci to małe sprite’y z kilku pikseli na krzyż (FF4 na PSP wprowadza większą rozdzielczość, więc pikseli jest więcej, ale ogólny duch zostaje zachowany), które muszą stroić miny wyraziste jak w kinie niemym, żeby gracz je w ogóle zauważył. Do tego machają łapkami i podskakują na półtora metra do góry – a wszystko w ramach konwencji poruszającego melodramatu. Ale w kategorii siły wyrazu seria FF miała tak naprawdę tylko jeden najjaśniejszy punkt. Nie, nie jest nim koniec historii Aeris w FF7. Mówię o słynnej scenie operowej z FF6.