Wyobraźmy sobie, że gram w jakiegoś RPGa, jakich wiele. Wchodzę do wsi. Facet z pierwszej chatki po lewej mówi, że zgubił rodowy pierścień w pobliskim grobowcu, a tam starożytne zombie, więc kłopot. W drugiej chatce jakaś kobieta skarży się, że jej syn od dwóch dni nie wraca, a poszedł tylko do karczmy po piwo. W karczmie (za wyjątkiem karczmarza pustej) dowiaduję się tylko, że w piwnicy rozpleniły się szczury, a ten, kto je zgładzi, dostanie w nagrodę pół barku i córkę karczmarza. Każde z tych zadań pięknie się rozwija (na trzy sposoby jawne i jeden easter-eggowy), za każde dostaję piękne nagrody. Czemu się krzywię? Ano temu, że faceta z pierwszej chatki po lewej zupełnie nie obchodzi zaginięcie syna sąsiadki, a karczmarz, który miał mu sprzedawać piwo (więc może widział go jako ostatni) nie ma na jego temat nic do powiedzenia. To przecież mała wioska, w której wszyscy powinni wszystkich znać. A tu – każde zadanie i każda postać to samotna wyspa, zawieszona w społecznej próżni. Czy rzadko widywaliśmy takie gry?
Archiwa tagu: Morrowind
Pochwała zakamarków
Ciężko u mnie ostatnio z graniem. Zupełnie nie nadążam za tym, co się dzieje na rynku. Nie mówię nawet o najnowszych rzeczach – odłogiem leży nawet ledwie nadgryzione (a przecież bardzo smakowite) „Dark Souls”. Szkoda gadać. A wszystko przez tego przeklętego „Skyrima”. Kiedy tylko mam czas pograć (a ostatnio, niestety, z czasem krucho), prędzej czy później siadam właśnie do niego. Wątek fabularny ledwie rozpoczęty, a na zegarze gry niedługo już 60 godzin. Dawno żadna gra mnie na tak długo nie przykuła. Ki diabeł? Ano ten, który tkwi w szczególe. A konkretniej – w zakamarkach.
Zachwyty: Knajpa na krawędzi nieba
Trudno było mi wejść w świat „Skyrima”. Udało się w końcu, i to świetnie, ale zajęło mi to sporo czasu. Sam się temu trochę dziwię, bo od „Daggerfalla” w każdej grze z serii „The Elder Scrolls” rozkochiwałem się bez pamięci już od pierwszego wejrzenia. Oczywiście potem zdarzało się, że ta miłość mocno chłodła. Grunt, że pierwsze wrażenie zawsze było oszołamiające i przez parę pierwszych miesięcy chodziłem jak walnięty obuchem, z przekonaniem, że gram w najlepszą grę na świecie. A tym razem – z początku coś inaczej, sztuczniej, nie tak jak dawniej. Zmieniła się seria „Elder Scrolls” czy zmieniłem się ja sam?
Skanujemy: subiektywny przegląd tygodnia.
Zachwyty: a droga wiedzie w przód i w przód
Zwiastun był na płytce dołączonej do jakiegoś pisma, nie pamiętam już, jakiego. Wiedziałem już z grubsza, jak będzie wyglądać gra – widziałem w prasie i w Internecie całkiem sporo obrazków. Ale i tak mnie zatkało. Przedtem myślałem sobie, że to będzie całkiem dobra gra i warto byłoby się jej przyjrzeć. Kiedy zwiastun się skończył – gra wylądowała na pierwszym miejscu na mojej liście priorytetów. Szczerze mówiąc, siedzi tam do dziś. Od mniej więcej dekady. Wciąż się zastanawiam, co właściwie się stało. Ale zanim się dalej pozastanawiam – zapraszam do obejrzenia tego, co mi tak zamieszało w głowie.
Czytaj dalej →
Skanujemy: haniebnie opóźniony subiektywny przegląd tygodnia
To się powoli staje bardzo brzydką tradycją – w weekendy wyjeżdżam gdzieś, gdzie albo nie ma sieci, albo przez szacunek dla moich gospodarzy nie mogę powiedzieć „kochani, to ja się zaszyję w kącie, bo muszę coś napisać na Jawne”. Potem wracam do domu i mam jakieś problemy z siecią. Potem robi się już wtorek, a ja dzwonię do Olafa i mówię: „Słuchaj, skoro taki spóźniony, to może nie ma sensu robić tego przeglądu?”. Olaf rzuca wtedy krótkie: „Rób”. Pewnie, że ma rację. Robię.
Pochwała kłamstwa
Przepadam za filmem „Żądło” George’a Roya Hilla. Fabuła w skrócie: dwóch drobnych oszustów oszukuje mniej drobnego, ale głupszego oszusta pracującego dla wielkiego, ale wyjątkowo głupiego oszusta. Owocem tego oszustwa jest śmierć starszego z dwóch oszustów z początku poprzedniego zdania – wielki oszust się mści. Pozostały przy życiu drobny oszust wybiera się do największego i najsprytniejszego oszusta w mieście, który trudni się wspominaniem dawnych lat, piciem alkoholu i jeżdżeniem na starej karuzeli. Obaj zabierają się za oszukanie wielkiego głupiego oszusta, ale przy okazji trochę się oszukują nawzajem, oszukują też policję, która z kolei ich odrobinę oszukuję. Poza tym jest jeszcze FBI (oszukuje czy jest oszukiwane?), piękna kobieta (najpierw oszukująca, a potem skutecznie oszukana) i piętrowa, diabelnie inteligentna, zawikłana intryga, opierająca się oczywiście na oszustwach. Prawie nie koloryzuję – słowo harcerza. Do tego genialna muzyka Scotta Joplina. Obejrzenie „Żądła” po raz pierwszy to tylko wstęp do właściwej zabawy. Największa uciecha płynie z kolejnych razów – kiedy już wiemy dokładnie, co i jak, i możemy się po prostu delektować tym, z jakim mistrzostwem bohaterowie okłamują się nawzajem. I jak często doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są właśnie okłamywani.
Skanujemy: przeszłość zaczyna się teraz
Wysłuchałem kiedyś konferencyjnego referatu, jakich wiele, na temat zawodu historyka i dostępu, jaki możemy mieć do przeszłości. Prelegent mówił, że cała historiografia opiera się na złudzeniach i błędnej interpretacji, że jedyny kontakt, jaki możemy mieć z historyczną przeszłością przebiega przez teksty dokumentów, a intencji ich autorów nigdy tak naprawdę nie poznamy. Że dzisiaj przeszłość już nie istnieje realnie, nie można jej dotknąć, i że jesteśmy zdani tylko na fantazjowanie o niej. Że jest nieobecna. Kiedy przyszła pora na pytania, odezwał się prof. Hayden White, pewnie jedna z najważniejszych dzisiaj postaci w dziedzinie filozofii i metodologii historii. „Wie pan co, ja nie mam problemu z istnieniem przeszłości. Wiem, gdzie są pochowani moi rodzice”. Ten krótki komentarz White’a przypomniał mi się, kiedy czytałem świetny artykuł Trevora Owensa „The Presence of the Past in Fallout 3” na prześwietnym blogu Play the Past (niskie ukłony dla Tetelo za polecenie go!).