Archiwum kategorii: Retro

Kolejne straty

Kalifornijska firma Apple Computer [„podczas konferencji Macworld 2007 Steve Jobs ogłosił zmianę nazwy firmy z Apple Computer Inc. na Apple Inc.” – RK] – producent komputerów Macintosh znowu przynosi straty. Po okresie niewielkich przychodów, producent »jabłuszek« ponownie znalazł się »pod kreską«.

Jak wynika z danych firmy, straty określane są na ok. 100–150 mln dolarów. Nie jest to może suma duża, szczególnie w porównaniu z 700 mln, które firma Apple straciła w zeszłym roku, ale nie obejmują one kosztów przejęcia Next Software i Steve’a Jobsa. (…)

Czytaj dalej →

In Limbo

Skończyłem „Limbo”. I to było dobre. Dokładniej: dobra była gra, a nie to, że ją skończyłem. Chociaż pod koniec czułem się już nieco przytłoczony, zresztą dosłownie – vide pojawiające się w tej fazie gry liczne tłoki tudzież prasy (komentarz w jednym z „Bondów” do marnego losu bohatera   na złomowisku samochodów: „Nie może teraz rozmawiać. Jest na spotkaniu z prasą”). „Limbo”    to wspaniała i spójna artystyczna wizja duńskiego studia Playdead – tytuł zdobył ponad 90 nagród. Rewelacyjne jest filmowe operowanie planami oraz fakturą obrazu niekiedy upodabniającego się do wyświetlanego przez stary projektor (grube ziarno). W dalszej części gry następuje drobna zmiana zasad mechaniki – na szczęście pestka w porównaniu z horrorem sterowania „Braid” (pewnie Olaf z Pawłem mnie zganią, ale przy całym moim szacunku dla formalnego oraz treściowego wyrafinowania dzieła Jonathana Blowa, uważam ten tytuł za mocno przeintelektualizowany, a moje palce szczerze go nieNawIdzĄ). Jak słusznie zauważył jeden z czytelników świetnego skądinąd serwisu zaGRAceni.pl, częste śmierci prowadzonego przez nas chłopca w swym naturalizmie przypominają zejścia bohatera „Heart of Darkness”.  Chylę czoła przed wieloznacznym, ale skrajnie minimalistycznym zakończeniem opowieści. Żeby niczego nie zdradzić, napiszę tylko, iż bohater wprost przechodzi na drugą stronę lustra. „I’m on your side/Nowhere to hide” – śpiewa Thom Yorke w „In Limbo”, co dobrze puentuje przywołaną sytuację (muzyki Martina Stiga Andersena w „Limbo” jest mało, ale na zasadzie less is more). Poszukiwana przez chłopca siostra przypomniała mi z kolei inną platformówkę, w którą zagrywałem się przed dwudziestoma laty – „(The Great) Giana Sisters”. Dekadę później pojawiło się rzeczone „Heart of Darkness”, którego już sam tytuł wskazywał na pewne zjawisko albo raczej: ułatwiał mi wybór. Wraz z upływającym czasem platformówki, w które grałem, nieubłaganie pogrążały się w ciemnościach (OK, po drodze był też m.in. słodki i kolorowy „Croc”). W jakimś sensie oddaje to naturalny bieg wydarzeń: do grobu. Jestem ciekawy,   po jakich platformach przyjdzie mi biegać za dwadzieścia lat, bo mroku „Limbo” chyba nie da się pogłębić.

Czytaj dalej →

Gry, których już nie ma

Stary Amstrad CPC6128, przed którym z zapałem marnowałem swoje dziecięce lata, leży teraz gdzieś w szafie. Przynajmniej się nie kurzy. Jest częściowym trupem – jakieś 15 lat temu popsuła się w nim stacja dysków (diabli wzięli taki czy inny pasek transmisyjny) i nikt się nie pokwapił, żeby ją naprawić, bo na naszym biurku królował już pecet, „Populous” i „Cywilizacja”. W innej szafie leżą pudełka pełne amstradowych dyskietek. Leżą sobie, eleganckie jak zawsze, czarnymi rządkami. Dwustronne, na każdej stronie mieści się 178 kilobajtów. Czyli kilka gier. Wszystkie podpisane pisakiem. Widać, do czego używaliśmy komputera: „GRY I”, „GRY II”, „GRY III” i tak dalej. Może powinniśmy prowadzić specjalny zeszycik, żeby pamiętać, które tytuły na którym dysku, ale pamiętaliśmy i bez tego. Teraz, kiedy chwyta mnie nostalgia, odpalam sobie na komputerze emulator Amstrada i gram pięć minut w stare hity, aż się nimi znów znudzę. Ale są też gry, w które zagrać nie mogę – gry napisane przez mojego brata. Czyli, tak naprawdę, gry, których już nie ma. Leżą sobie w szafie, zapisane na dyskietkach, których już nie umiem odczytać, jakby były pismem jakiejś starożytnej cywilizacji. To kwestia nie tylko tej przeklętej stacji dysków – nośniki magnetyczne, które za długo leżą zapomniane, same zapominają, co na nich napisane. Dzisiaj pewnie wszystko tam podziurawione bad sectorami. Coś na moich oczach bezpowrotnie  zaginęło. A dzisiaj coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że było godne większej uwagi. Więc to, w dniu pamięci, upamiętniam.

Czytaj dalej →

„Bajty polskie”, czyli historia gier znad Wisły

Dużo zmieniło się przez trzy lata. Gdy Bartłomiej Kluska wydał pod koniec 2008 roku swą pierwszą książkę o historii gier wideo: „Dawno temu w grach”, nie było mu łatwo przebić się z tą informacją do mediów. Ci, którzy, wydawałoby się, powinni rzucić się na taki rarytas jak pies na kość – czyli redaktorzy tematycznych magazynów i serwisów – bardzo długo ignorowali to wydawnictwo. Wici rozchodziły się bardzo nietypowymi jak na tego typu inicjatywę kanałami.

Pierwszą recenzję przeczytałem na prowadzonym przez Bioforgera blogu Antygry. Jakiś czas potem duży, bo aż całostronicowy materiał poświęcił książce tygodnik „Kultura” (piątkowy magazyn „Dziennika”). Redakcja ogólnopolskiego magazynu uznała, że jest to wydarzenie na tyle istotne, by zorganizować autorowi z tej okazji sesję fotograficzną. Jedno z wykonanych wtedy zdjęć ilustrowało artykuł, na inne do dziś można tu i tam trafić w sieci. Wkrótce po „Kulturze” zabrała głos Louvette z Altergrania. Książkę odnotowały też hobbystyczne strony poświęcone starym grom.

Czytaj dalej →

Skanujemy/Gra przestrzenią: palcem po mapie (2)

Dawno, dawno temu przyznałem się na Jawnych Snach do swojego obsesyjnego zamiłowania do starych map do gier. Było to oczywiście wzdychanie starego piernika, który wciąż wspomina, jak miło się otwierało „Bajtka” i oglądało mapy światów, do których się nie miało dostępu, bo nikt ze znajomych akurat tej gry nie miał, albo nigdy nie wyszła na Amstrada, którego miałem w domu. Takie oglądane mapy bywały dużo lepsze od gier – w erze ośmiobitowców sama gra potrafiła już bardzo niemiło rozczarować. Dzisiaj przeczytałem artykuł, który na nowo rozbudził wspomnienia i przypomniał mi, że ograniczając się do map z magazynów o grach, poruszyłem tylko fragmencik całego tematu.

Czytaj dalej →

Jesteś w labiryncie HEXAN

Od Olafa: Jeśli, odpukać, wszystko pójdzie zgodnie z planem, już w przyszłym tygodniu opuści drukarnię nowa książka Bartłomieja Kluski „Bajty polskie”, sygnowana także przez Mariusza Rozwadowskiego. Autor „Dawno temu w grach” i – jak wiecie – reprezentant frakcji historyków w menażerii Jawnych Snów, specjalnie dla Was przygotował krótki tekst oparty na materiałach zebranych w tym opracowaniu. Jak mawiają w mediach traktujących o grach: exclusive! :)

Serdecznie dziękujemy Ci, Bartku, za ten upominek i gratulujemy kolejnego osiągnięcia w dokumentowaniu historii gier!

***

Czytaj dalej →

Zachwyty: dosyć długi fragment

Bardzo lubię „Final Fantasy VII”. Nie za to, że postaci mają duże oczy. Nie za to, że muzyczka tam całkiem ładna. Nie za to, że na każdym kroku wyciska łzy. Nie za to, że Cloud ma taką piękną fryzurę. Nie za to, że to gra „filmową” jak żadna inna w tamtym czasie. Nie za to, że zaskakuje zwrotami akcji. „Final Fantasy VII” lubię przede wszystkim za odwagę w eksperymentowaniu z materią gry. Bo FF7 to w wielu dziełko często zahaczające o czystą awangardę.

Czytaj dalej →

„Wejdźcie, powiesiłem się”…

…czyli ostatnio w ramach melancholijnego powrotu do czasów liceum – nawet nie z okresu uczenia się, ale bycia nauczycielem (jest już tak źle) – ponowiłem lekturę „Dżumy” Alberta Camusa (pyszny cytat w tytule to napis na drzwiach jednego z bohaterów powieści). Książkę oczywiście banalnie polecam, bo wiadomo jak wiele krzywdy każdemu tekstowi literackiemu wyrządza etykieta „lektura szkolna”. Czytając, padłem, nomen omen, na kolana przed komentarzem Tarrou do płomiennego kazania ojca Paneloux mówiącego o dżumie jako „pożerającej miłości” Boga, będącej jego „jedynym sposobem kochania”:

„Rozumiem ten sympatyczny zapał. Gdy zaczyna się plaga i kiedy się już skończyła, uprawia się nieco retoryki. W pierwszym wypadku trwają jeszcze dawne przyzwyczajenia, w drugim powracają znowu. W chwili nieszczęścia człowiek oswaja się z prawdą, to znaczy z ciszą. Czekajmy” (tłum. Joanna Guze).

Czytaj dalej →

Pełne zanurzenie! (5): Robinsonada

Oho! Mój bohater jest spragniony. Na szczęście w okolicy znajduje się jeziorko. Bohater podchodzi do niego i klika. Nic. Przecież żeby się porządnie napić, potrzebuje jakiegoś naczynia. Na szczęście w pobliżu kręci się jakiś wyjątkowo nieprzyjazny pan, który dysponuje manierką. Po kilku uderzeniach pięścią manierką dysponuję ja, a pan się już nie kręci. Brzydkie, ale ratujące skórę zachowania bywają w tej grze koniecznością. Z tryumfalnym uśmieszkiem zanurzam manierkę w jeziorku i zaczynam łapczywie pić. To oczywiście zła decyzja. Nigdy nie pijcie nieprzegotowanej wody na obcej planecie. I witajcie w „Robinson’s Requiem”, jednej z niewielu gier, w których można umrzeć na biegunkę.

Czytaj dalej →

Pełne zanurzenie! (4): brzydkie velociraptorzątko

„Trespasser” to jeden z legendarnych arcygniotów. Gra, w którą nie da się grać z wielu powodów, przede wszystkim ze względu na wariackie ambicje twórców. Właściwie to nieudana ciekawostka techniczna, a nie pełnoprawna gra. Tak mówią. Zgoda – w „Trespasserze” bardzo wiele pomysłów strasznie szwankuje. Ale jednocześnie ta gra jest jednym z powodów, dla których rok 1998 zapisał się trwale w historii gier. „Baldur’s Gate”, „Thief”, „Falcon 4.0”, „Grim Fandango”, „Half-Life”, „Rainbow Six”, a obok nich niby niegrywalne „Die by the Sword” i właśnie „Trespasser”. „Thief” to gra, której nikt nie naśladuje, a wszyscy udają, że to robią. „Trespasser” to gra, o której prawie wszyscy zapomnieli – a prawie wszyscy kontynuują to, co zrobiła jako pierwsza.

Czytaj dalej →